„Sąsiadka uparcie żerowała na mojej cierpliwości. Nie przypuszczałem, do czego nas doprowadzi spór o liście w ogrodzie”
„Pewnego ranka wyszedłem przed dom, żeby rozpalić ognisko z liści. Ułożyłem wszystko starannie w kupki, jak zawsze, i zapaliłem. Ledwie zdążyłem odsunąć się o krok, kiedy usłyszałem za plecami szczekanie psa i głos pani Ireny”.

- Redakcja
Moje życie po przejściu na emeryturę stało się przewidywalne, spokojne, wręcz klaustrofobicznie poukładane. Sklep, dom, ogród, rachunki – cały mój świat zamknięty w promieniu kilometra. I dobrze mi z tym było. Nie potrzebuję chaosu, nie potrzebuję nowych znajomości. Porządek to moje drugie imię.
Spodziewałem się kłopotów
Ale odkąd sprowadziła się tutaj pani Irena, ten porządek zaczął pękać. Wdowa, energiczna, wszędzie jej pełno. Głośno mówi, głośno się śmieje, a do tego ten jej pies – rozbrykany, szczekliwy, jakby specjalnie ustawiony przeciwko mojej ciszy. Radio u niej gra od świtu, a jeszcze ma czelność narzekać, że mój dym z liści przeszkadza.
Pierwsze nasze „spotkanie” nie należało do przyjemnych.
– Panie Andrzeju, może by pan przestał to palić? – krzyknęła przez płot, krztusząc się teatralnie. – W całym domu śmierdzi jak w piecu!
– To wieś, proszę pani, a nie sanatorium – odburknąłem, poprawiając czapkę na głowie. – Tu się zawsze tak robiło.
W myślach dodałem tylko: „Nowoczesne podejście, pewnie zaraz zacznie wykładać mi o ekologii i smogu. Alergia na życie normalne – ot, co”. Patrzyłem na nią, jak zapina psa na smyczy, i już wiedziałem: z tą kobietą łatwo nie będzie.
Była uparta
Pewnego ranka wyszedłem przed dom, żeby rozpalić ognisko z liści. Jesień była w pełni, a ja lubiłem patrzeć, jak dym unosi się nad ogrodem. Ułożyłem wszystko starannie w kupki, jak zawsze, i zapaliłem. Ledwie zdążyłem odsunąć się o krok, kiedy usłyszałem za plecami szczekanie psa i głos pani Ireny.
– Panie Andrzeju, znowu pan to robi? – zawołała. – Nie da się oddychać, przecież pan truje całą okolicę!
Odwróciłem się powoli, starając się nie wybuchnąć.
– A pani pies to niby co robi? – odpowiedziałem oschle. – Sika na każdy trawnik po kolei i jakoś nikt nie robi z tego afery.
– To pies, on musi wychodzić! – podniosła głos. – A dym to pana wybór. I naprawdę nie muszę od rana siedzieć w zadymionym domu, bo pan postanowił „pielęgnować tradycję”.
Parsknąłem śmiechem, chociaż wcale nie było mi do śmiechu.
– Tradycja to nie wymysł. Mój ojciec palił liście, dziadek palił i ja też będę palił. Pani może sobie włączać to swoje radio na cały regulator, i nikt nic nie mówi.
Pokłóciliśmy się
Pani Irena aż się zagotowała.
– Moje radio? Pan słyszy samego siebie? To pana telewizor dudni od rana, nie moje radio! Okna muszę zamykać, żeby w ogóle posłuchać audycji!
– No, proszę! – uniosłem ręce. – Teraz jeszcze telewizor się jej nie podoba. Może mam siedzieć po ciemku i w ciszy, żeby pani była zadowolona?
– Ja tylko chcę normalnie żyć, a pan robi wszystko, żeby uprzykrzyć innym życie!
– Normalnie? – syknąłem. – Normalnie to jest wtedy, gdy każdy zajmuje się swoim podwórkiem i nie zagląda sąsiadowi przez płot.
Pies szczekał, dym szczypał w oczy, a my przerzucaliśmy się oskarżeniami jak dzieci. W końcu odwróciłem się na pięcie i wróciłem do domu, trzaskając drzwiami.
Konflikt wisiał w powietrzu
Kilka dni po tej awanturze siedziałem w kuchni i układałem rachunki w segregatorze. Lubiłem to zajęcie, bo wszystko miało wtedy swoje miejsce. Ciszę przerwało pukanie do drzwi. Pomyślałem, że to pewnie listonosz, ale gdy otworzyłem, zobaczyłem panią Irenę. Stała z blachą przykrytą ściereczką, a pies kręcił się wokół jej nóg.
– Przyszłam na zgodę – powiedziała, unosząc ściereczkę. – Upiekłam szarlotkę. Podobno najlepsza jest taka pieczona w gniewie.
Zmrużyłem oczy, bo nie wiedziałem, czy to żart, czy kpina. Zastanawiałem się, czego chce, czy może próbuje wkupić się w łaski, żeby znów mi coś wytykać. „A może to podstęp?” – pomyślałem, ale zapach ciepłych jabłek i cynamonu uderzył mnie w nos tak mocno, że nie byłem w stanie zamknąć drzwi.
– No dobrze, proszę wejść – mruknąłem.
Usiedliśmy przy stole. Ona rozkroiła ciasto, a ja nalałem herbaty. Przez chwilę milczeliśmy, tylko pies piszczał pod stołem, domagając się kawałka.
– Dziwna sąsiadka ze mnie, prawda? – odezwała się w końcu. – Ale łatwiej mi się kłócić niż rozmawiać.
– Nie jest pani w tym odosobniona – odpowiedziałem. – Ja też potrafię być uparty.
– O, to zauważyłam – roześmiała się i nagle atmosfera złagodniała.
Doszliśmy do zgody
Zaczęliśmy rozmawiać o drobiazgach. O tym, że odkąd została sama, najtrudniej jej znieść ciszę w domu. O tym, że ja, od kiedy przeszedłem na emeryturę, czuję się jak człowiek zamknięty w klatce własnych przyzwyczajeń.
– Wie pan, ja codziennie puszczam radio, bo inaczej mam wrażenie, że ściany na mnie patrzą – przyznała.
– A ja codziennie palę liście, bo inaczej czuję, że czegoś mi brakuje – odpowiedziałem, sam zdziwiony szczerością.
Pies szturchał mnie łapą, więc w końcu odłamałem mu kawałek spodu ciasta. Spojrzał na mnie jak na sojusznika.
Wieczór minął szybciej, niż się spodziewałem. Z kolacji przy stole zrobił się zwyczaj – raz ona wpadała z malinową herbatą, innym razem ja częstowałem bigosem z przepisu mojej matki. Zawsze jednak w rozmowach pojawiały się małe ukłucia, żarty podszyte przekomarzaniem. A jednak czułem, że coś się zmienia.
Zyskałem towarzyszy
Minęły dwa miesiące od tamtej szarlotki, kiedy Irena zadzwoniła do moich drzwi. Wyglądała inaczej niż zwykle – trochę zakłopotana. Pies wiercił się u jej nóg, jakby czuł, że rozmowa dotyczy właśnie jego.
– Andrzeju, mam do pana prośbę – zaczęła, nie wchodząc jeszcze do środka. – Dostałam skierowanie do sanatorium. Tylko dwa tygodnie. Nie miałby mi pan oka na niego… – skinęła głową w stronę psa.
Poczułem, jak coś we mnie się buntuje. Pies? W moim domu? W moim porządku?
– No nie wiem – mruknąłem. – Nigdy nie miałem psa. Ani doświadczenia, ani cierpliwości.
– To tylko dwa tygodnie – uśmiechnęła się, jakby chciała mnie ugłaskać. – On naprawdę nie jest taki straszny, jak pan myśli.
Patrzyłem na tego czworonoga, który właśnie próbował odgryźć kawałek mojego kapcia, i miałem ochotę powiedzieć stanowcze „nie”. A jednak, ku własnemu zdziwieniu, westchnąłem tylko:
– No dobrze, skoro już nie ma pani nikogo innego…
– Wiedziałam, że mogę na pana liczyć – odparła i oddała mi smycz, jakby przekazywała klucz do własnego domu.
Starałem się
Pierwsze dni były koszmarem. Pies szczekał na wszystko – na wiatr, na listonosza, nawet na własne odbicie w szybie. Ciągnął mnie na spacerach tak, że ledwie utrzymywałem równowagę. Wciąż miałem wrażenie, że w moim życiu zapanował chaos.
Ale po kilku dniach coś zaczęło się zmieniać. Zacząłem wychodzić częściej niż dotąd, bo pies potrzebował ruchu. Spotykałem sąsiadów, którzy wcześniej tylko mijali mnie obojętnie. Nagle ludzie uśmiechali się, zagadywali, pytali o imię zwierzaka. A ja, choć początkowo się wstydziłem, odpowiadałem.
Pewnego wieczoru usiadłem w fotelu, a pies położył łeb na mojej nodze. Spojrzałem mu w oczy i powiedziałem półgłosem:
– No co, bestio, chyba się dogadamy.
I wtedy zrozumiałem, że od dawna nie czułem w swoim domu takiej obecności, nawet jeśli była to tylko obecność zwierzęcia.
Nie byłem już sam
Irena wróciła po dwóch tygodniach z walizką pełną herbat i opowieściami o sanatorium. Śmiała się, że adoratorów miała tam więcej, niż przypuszczała. Siedzieliśmy przy stole, pies spał u moich stóp.
– Wie pan, Andrzeju – zaczęła, mieszając herbatę – z panem jest lepiej niż z całym sanatorium.
Uśmiechnąłem się, choć poczułem ukłucie zazdrości.
– No, chyba żartuje pani – mruknąłem.
– Może to już na zawsze tak zostanie, co? – rzuciła lekko, ale jej spojrzenie było poważne.
Zamilkłem. W głowie kotłowały mi się myśli: porządek kontra zmiana, samotność kontra wspólnota. Nie wiedziałem, czy odpowiadać żartem, czy na serio.
Nie odpowiedziałem sobie tej nocy. Ale wiedziałem jedno – od tej chwili nic już nie będzie takie samo.
Andrzej, 66 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Podczas dożynek znalazłam telefon. Zdjęcie w nim ujawniło romans, o którym nie miałam pojęcia”
- „Synowa dokucza mi na każdym kroku. Na moje imieniny przygotowała schab z grzybami, choć wie, że nie jem mięsa”
- „Ciotka zapisała mi w spadku stary dom na wsi. Do dziś żałuję, że zdecydowałam się na remont tej walącej się rudery”

