Reklama

Zaraz po pogrzebie mojej teściowej, gdy mój mąż Artur przeglądał dokumenty swojej matki, ktoś zapukał do drzwi mieszkania w Gdańsku.

– Panie Arturze, moje najszczersze kondolencje. Pani Zofia była dla mnie jak siostra. Tak bardzo mi jej brakuje – usłyszałam z kuchni głos pani Lilki, sąsiadki z dołu.

– Dziękuję, pani Lilko. I dziękuję też za opiekę nad mamą… – odpowiedział Artur, wyraźnie wzruszony.

– Oj, to była przyjemność. Zresztą, co ja się będę rozczulać. Jedną pamiątkę chciałabym po niej wziąć, jeśli pan pozwoli. Tę dracenę spod okna w salonie. Zawsze mi się podobała. Zaraz mogę ją zabrać nawet.

– Proszę wybaczyć, ale dziś nie podejmujemy żadnych decyzji. Z żoną wspólnie ustalimy, co i jak – powiedział stanowczo Artur.

– No tak… ale kto będzie przyjeżdżał kwiatki podlewać? Ja bym mogła, bez problemu…

Sąsiadka pomagała teściowej

Artur grzecznie, ale stanowczo pożegnał panią Lilkę. Dziwiła mnie ta jej nagła determinacja, choć prawdą jest, że często zaglądała do teściowej – przynosiła zakupy, sprzątała, siadywała na herbatę. Zofia, mimo swojego charakteru, lubiła jej towarzystwo.

Latem zabraliśmy teściową do siebie, ale długo nie wytrzymała – po dziesięciu dniach kazała się odwieźć. „Nie chcę być ciężarem, a wy się tylko krępujecie” – mówiła. Wróciła więc do siebie, na trzecie piętro bez windy.

Od tamtej pory woziłam jej obiady, robiłam zakupy. Dlatego każda pomoc – nawet od Lilki – była cenna. Choć nie raz teściowa zgrzytała zębami:

Nie znoszę, jak się rozgląda i wypytuje o was, ale… dobrze, że przychodzi.

Teściowa raz wspomniała, że chciała zapisać jej parę rzeczy, m.in. zestaw filiżanek, ale wtedy po pogrzebie nikt z nas nie myślał o dzieleniu majątku. Artur długo nie mógł dojść do siebie. Bardzo przeżył stratę matki.

Szukaliśmy rozwiązania

Zofia nigdy nie była kobietą wylewną. Trzymała emocje na wodzy, jakby wstydziła się okazywać słabość. Artur próbował z nią rozmawiać o poważnych sprawach – o zdrowiu, o przyszłości, ale zawsze zbywała go machnięciem ręki. Mówiła, że wszystko jest dobrze, że nie ma się co nad sobą rozczulać.

Prawda wyszła na jaw dopiero wtedy, gdy upadła w łazience i nie była w stanie sama się podnieść. Trafiła do szpitala i więcej już jej nie zobaczyliśmy.

Dwa tygodnie po pogrzebie, pani Lilka znów dała o sobie znać. Zadzwoniła do nas wieczorem.

– Pani Marto, ja tylko chciałam zapytać… Może mogłabym nadal podlewać kwiaty u pani Zosi? Tylko potrzebowałabym klucze. Znałam układ mieszkania, wiem, co i jak – zapewniała z miękkim głosem.

Obiecałam, że przekażę to Arturowi.

– Daj jej te klucze – powiedział bez większego zainteresowania. – Jeśli jej zależy, niech się zajmuje tymi kwiatami.

– Do mieszkania babci?! – nasz syn Kacper spojrzał na nas z zaskoczeniem. – Przecież ja mogę tam chodzić. Jestem dorosły, mogę się tym zająć.

Kacper był już na piątym roku architektury. Studiował i pracował zdalnie. Mieszkanie babci stało puste, a my z miesiąca na miesiąc płaciliśmy za nie czynsz.

Moglibyśmy tam zrobić mały remont – zaproponował. – I ja się wprowadzę.

Po krótkiej rodzinnej naradzie uznaliśmy, że to najlepsze rozwiązanie.

To było dziwne zachowanie

Zadzwoniłam do pani Lilki, by uprzedzić, że do mieszkania Zofii wprowadzi się Kacper. Uprzedziłam też, że planujemy remont.

– No dobrze, ale… te kwiatki. Pani Zosia obiecała mi dracenę. To była nasza umowa – jej głos się załamał. – Zosia by chciała, żeby je miała osoba, która je pielęgnowała.

Obiecałam, że dam znać, co ustalimy z mężem, ale coś w jej tonie sprawiło, że zapaliła mi się czerwona lampka.

W sobotę wieczorem, zaraz po zakupach w markecie budowlanym – farby, folie, pędzle – weszliśmy do mieszkania teściowej. Chłopaki właśnie znosili ciężkie pojemniki z auta, gdy usłyszałam pukanie. Otworzyłam. Pani Lilka, z torbą materiałową na ramieniu, weszła do środka bez zaproszenia.

– Przyszłam po kwiatki – oznajmiła pewnym głosem i ruszyła w stronę salonu, jakby była u siebie.

– No nie wiem... – powiedziałam i chwyciłam dracenę.

Ziemia na wierzchu była sucha, wręcz zakurzona. Nie dawało mi to spokoju. Przechyliłam donicę, coś tam było.

– Ja wezmę, sama sobie poradzę – pani Lilka niemal szarpnęła mi donicę z rąk.

Proszę wybaczyć, ale to jednak pamiątka. Nie oddam jej – powiedziałam, odstawiając roślinę z powrotem na podłogę.

– Ale Zosia mi ją obiecała… – jęknęła.

– Dostanie pani filiżanki, tak jak teściowa chciała, ale roślin nie oddamy – zakończyłam stanowczo.

Lilka zbladła. Wyszła bez słowa. Przekręciłam klucz w zamku. Coś mi nie pasowało. Zawołałam chłopaków i pokazałam im dracenę. Kiedy wysypaliśmy ziemię na rozłożoną folię, naszym oczom ukazała się plastikowa torebka.

Byliśmy zaskoczeni

Folia leżała już na podłodze, a Artur z Kacprem patrzyli na mnie z napięciem. Delikatnie rozdarłam materiał i wtedy poczułam dreszcz. To nie był śmieć. To był starannie owinięty plik banknotów. Zrolowany, przewiązany cienką gumką, która rozsypała się przy dotyku.

– Mamo… – szepnął Kacper. – Przecież tu są… tysiące.

Artur uklęknął obok mnie. Przez chwilę nikt się nie odzywał.

– Pani Lilka chciała też te dwie rośliny z kuchni – przypomniałam cicho. – Może tam też coś jest?

Bez słowa Kacper postawił taboret i zdjął pierwszą donicę. Nie trzeba było nawet rozgrzebywać ziemi – z jednej wystawała krawędź koperty. A w środku? Kolejny plik pieniędzy. Dziesiątki banknotów. Teściowa nigdy nie mówiła o oszczędnościach. Nigdy nie wspominała, że trzyma w domu gotówkę. Artur spojrzał na mnie.

– Dlaczego nie powiedziała? – wyszeptał. – Dlaczego ukrywała to przede mną?

– Może bała się banków. Może chciała cię chronić. A może po prostu nie ufała nikomu.

Nie wiemy, skąd pani Lilka wiedziała o pieniądzach ukrytych w doniczkach. Teściowa była osobą niezwykle skrytą, a z sąsiadką rozmawiała raczej o pogodzie niż o finansach. Może kiedyś coś jej się wyrwało? Może pani Lilka weszła do mieszkania, gdy Zofia była słaba i leżała w łóżku? Nigdy się tego nie dowiemy.

Drzwi do jej mieszkania pozostają zamknięte. Nie odbiera, nie reaguje. Może jej głupio, że przejrzeliśmy jej zamiary? Kacper wprowadził się do mieszkania babci po remoncie, a część pieniędzy, które znaleźliśmy, daliśmy mu na dobry start. Jestem pewne, że teściowa nie miałaby nic przeciwko.

Marta, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama