„Sąsiadka zabawiła się w Mikołaja dla seniora. Nie chciałem darów z litości, ale gdy otworzyłem torbę, zmiękło mi serce”
„Przeczytałem ten list i pomyślałem, że muszę coś zrobić. Nie mogłem tego tak zostawić. Może to dlatego, że od lat nikt nie powiedział mi niczego takiego. Pierwszy raz od dawna poczułem, że moje życie, choćby przez krótką chwilę, miało sens”.

- Redakcja
Zima zawsze przynosiła ze sobą ciszę. Taką ciężką, że czułem ją w kościach. Było już ciemno, a ja siedziałem przy kuchennym stole z parującą herbatą i czekałem. Na co? Sam nie wiem. Może na to, żeby dzień wreszcie się skończył. Albo żeby coś w moim życiu wreszcie się zaczęło.
Przez okno widziałem Mariolę – młodą kobietę z mieszkania naprzeciwko. Codziennie biegała gdzieś z torbami w rękach, zawsze zabiegana, ale gdy tylko mnie widziała, przystawała i uśmiechała się. Czasem nawet zagadnęła, czy czegoś mi nie trzeba. „Nie trzeba, nie trzeba” – machałem wtedy ręką, choć w głębi duszy coś ściskało mnie w gardle. Skąd u niej ta troska? Przecież byłem tylko starym, zmęczonym życiem człowiekiem, który w najlepszym razie mógł się nie narzucać.
Tego wieczoru, gdy zegar wybił siódmą, ktoś zapukał do drzwi. Myślałem, że to sąsiad z góry – czasem przychodził pożyczyć trochę soli, choć wiedziałem, że to tylko pretekst, żeby się napić wódki. Wstałem, jęknąłem pod nosem – kolano bolało mnie od rana – i otworzyłem drzwi.
Stała tam Mariola. W rękach trzymała torbę, a na jej twarzy malował się ten sam uśmiech, który zawsze mnie dezorientował.
– Wesołych mikołajek, panie Mateuszu – powiedziała.
Nie wiedziałem, co powiedzieć
– Mariola? Co ty tu robisz o tej porze? – spytałem, marszcząc brwi. Przez chwilę naprawdę myślałem, że pomyliła drzwi.
– Przyniosłam coś dla pana – odparła, a jej głos brzmiał tak, jakby właśnie podarowała mi cały świat. – Taki drobiazg.
Patrzyłem na nią w milczeniu, próbując zrozumieć, o co jej chodzi. Trzymała w rękach dużą papierową torbę z wizerunkiem świętego Mikołaja, a jej policzki były zaróżowione od mrozu.
– Mariola, ja niczego nie potrzebuję – mruknąłem. – Jestem już za stary na te wasze mikołajkowe zabawy.
– Panie Mateuszu – westchnęła, kręcąc głową. – Proszę się nie obrażać, ale to nie o pana chodzi. Tylko o mnie.
– O ciebie?
– Tak – uśmiechnęła się, choć w jej oczach dostrzegłem coś więcej. Smutek? Tęsknotę? – Chcę panu po prostu podziękować.
Nie rozumiałem. Próbowałem zapytać, za co niby mi dziękuje, ale zanim zdążyłem otworzyć usta, wcisnęła mi torbę do rąk.
– Proszę to przyjąć – powiedziała. – Czasem to, co dajemy, wraca do nas.
Stałem jak słup soli, patrząc, jak odwraca się na pięcie i odchodzi w kierunku swojego mieszkania. W końcu westchnąłem, zamknąłem drzwi i zaniosłem torbę na stół.
W środku były zwyczajne rzeczy: chleb, mleko, kilka jabłek, słoik zupy i mała paczka z napisem „Do otwarcia przy herbacie”. Poczułem się nieswojo. Miałem wrażenie, jakbym coś ukradł, choć przecież to ona sama to przyniosła.
W końcu rozpakowałem paczkę. Było w niej pudełko pierników i koperta. Na jej froncie widniał napis: „Czasem jeden gest może zmienić czyjeś życie”.
Zastygłem. List? Dlaczego ktoś miałby do mnie pisać? Usiadłem, wyjąłem papier ze środka i zacząłem czytać.
Ten list ożywił przeszłość
Drżącymi palcami rozłożyłem kartkę. Pismo było staranne, ale zdradzało pewną nerwowość – litery czasem traciły równowagę, jakby osoba, która to pisała, wahała się przy każdym zdaniu.
„Drogi Panie Mateuszu, być może Pan mnie nie pamięta, ale ja Pana nigdy nie zapomniałam. Minęło wiele lat od tamtej nocy, kiedy po raz pierwszy zobaczyłam w Panu człowieka, który wyciągnął rękę do nieznajomej. To był środek zimy, a ja byłam młodą, samotną matką z małym dzieckiem. Właściciel mieszkania wyrzucił mnie z powodu zaległości w czynszu. Stałam na ulicy z córką na rękach i nie wiedziałam, co robić...”.
Przestałem czytać. Znałem tę historię. Może nie dokładnie tak, jak ją opisano, ale pamiętałem. Była taka noc, dawno temu. Wracałem wtedy późno z pracy – ciężki dzień w magazynie, gdzie musiałem dźwigać więcej, niż powinienem. Na ulicy, pod kamienicą, zobaczyłem kobietę. Młodą, zmarzniętą, z dzieckiem owiniętym w cienki koc.
Przystanąłem wtedy tylko na chwilę. Chciałem spytać, czy wszystko w porządku, ale ona spojrzała na mnie takim wzrokiem, jakbym był jej ostatnią nadzieją.
– Szukam noclegu, proszę... – powiedziała tamtej nocy. – Chociaż na jedną noc... gdzieś, gdzie jest ciepło... Mam dziecko.
Nie zastanawiałem się długo. Zaprosiłem ją do siebie. Moje mieszkanie było ledwo większe od nory, ale miałem stary tapczan i piecyk, który dawał ciepło. Kiedy usiadła, rzuciłem tylko:
– Niech się pani nie przyzwyczaja. To tylko na jedną noc.
I to rzeczywiście miała być jedna noc. Tyle że rano zrobiłem jej herbatę. Potem spytałem, czy ma jakiś plan. Nie miała. Zadzwoniłem więc do piekarni, gdzie pracował znajomy – zapytałem, czy nie potrzebują kogoś do pomocy. Przyjęli ją na próbę.
Nie wracałem do tej historii od lat. Była dla mnie drobnym epizodem, o którym prawie zapomniałem.
Z powrotem spojrzałem na list:
„Nie oczekiwał Pan niczego w zamian, ale tamtej nocy dał mi Pan więcej, niż mógłby Pan sobie wyobrazić. Pomógł mi Pan znaleźć pracę, dach nad głową, a przede wszystkim – nadzieję. Dzięki Panu mogłam wychować córkę, która dzisiaj stoi na własnych nogach. I to właśnie ona – Mariola – Panu ten list przyniosła...”.
Poczułem, jak coś ściska mnie w piersi. Mariola? To była jej matka?
„Mama zawsze mi powtarzała: »Pamiętaj, że gdyby nie pan Mateusz, nie byłoby nas tutaj«. Chciałam, żeby Pan to wiedział. Może myśli Pan, że jest tylko samotnym, starszym człowiekiem, ale dla nas jest pan bohaterem.
Z wyrazami wdzięczności, Mariola”.
Siedziałem w milczeniu, wpatrując się w list, a potem spojrzałem na okno, za którym wciąż widziałem światło z mieszkania Marioli.
– To niemożliwe – szepnąłem do siebie. – To naprawdę ona?
Odnalazłem sens życia
Noc była niespokojna. Leżałem w łóżku, przewracając się z boku na bok, a list Marioli wciąż leżał na stoliku obok mnie. Słowa, które przeczytałem, nie chciały opuścić mojej głowy: „Dla nas jest Pan bohaterem”.
Bohaterem? Przecież to było dawno. Pomogłem, bo tak wypadało. Czy to naprawdę mogło być aż tak ważne? Mariola, ta młoda, energiczna dziewczyna, zawsze uśmiechnięta, była córką tamtej kobiety. Kobiety, której imienia nawet nie pamiętałem.
Rankiem wstałem z ciężkim sercem. Pomyślałem, że muszę coś zrobić. Nie mogłem zostawić tego tak. Może to dlatego, że od lat nikt nie powiedział mi niczego takiego. Może dlatego, że pierwszy raz od dawna poczułem, że moje życie, choćby przez chwilę, miało sens.
W południe zebrałem się na odwagę i zapukałem do drzwi Marioli.
– Pan Mateusz? – odezwała się, otwierając drzwi z szerokim uśmiechem.
– Czy moglibyśmy porozmawiać? – zapytałem niepewnie.
Chwilę później siedzieliśmy w jej małej kuchni. Na stole parowała herbata, a między nami leżał ten niezwykły list.
– Przeczytałem to wczoraj – zacząłem, wskazując na kopertę. – Nie wiem, co powiedzieć.
– Nie musi pan nic mówić – odparła łagodnie, ale jej głos zdradzał emocje. – Chciałam, żeby pan wiedział.
– Twoja mama… – Zająknąłem się. – Nie miałem pojęcia, że to o was chodzi.
Mariola spojrzała na mnie z ciepłem, ale i z czymś na kształt smutku w oczach.
– Mama zawsze wspominała tamtą noc. Zresztą, nie tylko noc. To, że pomógł pan jej znaleźć pracę, a potem kilka razy sprawdził, czy wszystko w porządku… Dzięki panu mieliśmy szansę.
– Ale ja… Ja wtedy nie myślałem, że to coś takiego. Po prostu zrobiłem, co mogłem.
– I to wystarczyło – powiedziała stanowczo. – Nie musi pan być kimś wielkim, żeby zrobić coś wielkiego.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, aż w końcu spytałem:
– Dlaczego napisałaś ten list teraz?
Mariola spojrzała w okno, jakby szukała odpowiedzi gdzieś za szybą.
– Bo miałam wrażenie, że pan o sobie zapomniał. A ja nie chciałam, żeby świat zapomniał o panu.
Słowa utknęły mi w gardle. Nigdy wcześniej nie usłyszałem niczego takiego. Może dlatego, że nikt wcześniej nie próbował mnie dostrzec.
Poczułem się widziany
Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a herbata między nami stygła. Czułem, jak coś we mnie pęka – gruba skorupa, którą przez lata sam wokół siebie budowałem. Mariola patrzyła na mnie spokojnie, ale w jej oczach wciąż widziałem tę samą ciepłą troskę, która od dawna mnie zaskakiwała.
– Nie wiem, czy wiesz – zacząłem, nie podnosząc wzroku – ale większość życia spędziłem, przekonany, że jestem nikim.
Mariola milczała, więc kontynuowałem:
– Kiedyś myślałem, że coś osiągnę. Były plany, marzenia… Ale życie zawsze skręcało nie tam, gdzie chciałem. Praca, która nie dawała satysfakcji, ludzie, którzy odchodzili, zanim zdążyłem ich dobrze poznać… Z czasem zacząłem uważać, że lepiej nikomu nie przeszkadzać. Być po prostu cichym obserwatorem.
Spojrzałem na nią, szukając w jej twarzy jakiegoś śladu zrozumienia, choć w głębi duszy bałem się, że uzna mnie za żałosnego. Ale ona uśmiechnęła się lekko i powiedziała:
– A jednak wtedy, tamtej zimy, nie był pan tylko obserwatorem.
Przełknąłem ślinę.
– Wiesz, Mariola… – zacząłem. – Ja nawet nie pamiętałem imienia twojej mamy. Pamiętałem tylko jej twarz i to, jak trzymała cię na rękach. Wyglądała, jakby zaraz miała się poddać.
Mariola pokiwała głową.
– Mama nigdy nie mówiła o tamtej nocy bez wzruszenia. Zawsze wspominała, jak zaprosiłeś ją do domu, chociaż sam pewnie nie miałeś wiele. Dla niej to był moment, który zmienił wszystko.
Zachwiałem się pod ciężarem jej słów.
– To tylko drobny gest – powiedziałem cicho. – Nie sądziłem, że… że aż tak…
Mariola nachyliła się do przodu i spojrzała mi prosto w oczy.
– Czasem drobne gesty są jak iskra. Rozpalają nadzieję. Pan to zrobił dla nas.
Przez chwilę nie mogłem wydusić słowa. W końcu zdobyłem się na pytanie, które nie dawało mi spokoju:
– Dlaczego ty to wszystko robisz? Przynosisz mi zakupy, piszesz listy, pamiętasz o kimś takim jak ja…
Mariola uśmiechnęła się ciepło, ale tym razem dostrzegłem w jej spojrzeniu cień smutku.
– Może dlatego, że teraz ja nie mam mamy. Może dlatego, że chciałabym, żeby ktoś kiedyś zrobił coś podobnego dla mnie. Ale przede wszystkim dlatego, że pan na to zasługuje.
Wtedy coś się we mnie przełamało. Po raz pierwszy od lat poczułem, że ktoś widzi mnie inaczej niż tylko przez pryzmat mojego wieku czy samotności.
– Dziękuję – powiedziałem, choć to słowo wydawało się za małe, by pomieścić wszystko, co czułem.
– Nie ma za co – odpowiedziała. – To ja dziękuję.
Coś się we mnie zmieniło
Nie potrafię dokładnie wyjaśnić, co to było, ale po raz pierwszy od dawna poczułem, że nie jestem tylko pustym dodatkiem do tego świata. Tego samego dnia postanowiłem zrobić coś, czego nie robiłem od lat – wyszedłem na spacer.
Osiedle, które wcześniej wydawało mi się szare i nijakie, wyglądało inaczej. Jakby ożyło. Może dlatego, że miałem w sobie coś, czego nie czułem od lat – ciekawość. Zacząłem zauważać rzeczy, które wcześniej umykały mojej uwadze: zapach piekarni na rogu, dzieci bawiące się w chowanego, nawet starsza pani z psem, która zawsze na mnie zerkała, teraz wydawała się bardziej przyjazna.
Kiedy wróciłem do domu, coś mnie tknęło. Otworzyłem szufladę, gdzie od lat trzymałem stertę starych zdjęć i pamiątek. Wśród nich znalazłem pocztówkę z piekarni – tę samą, do której kiedyś zaprowadziłem matkę Marioli. Na odwrocie był napis: „Dziękujemy za polecenie pracownika, to prawdziwy skarb”. Nigdy wcześniej tego nie czytałem uważnie.
Wziąłem kartkę i zaniosłem ją do Marioli.
– To była twoja mama – powiedziałem, podając jej pocztówkę. – Myślałem, że może chciałabyś to mieć.
Spojrzała na mnie z wdzięcznością, a potem otworzyła ramkę na ścianie, w której trzymała zdjęcie swojej mamy, i wsunęła pocztówkę do środka.
– Dajmy to tutaj – powiedziała. – Tam, gdzie jej miejsce.
Od tamtej chwili zaczęliśmy rozmawiać częściej. Mariola, choć sama wydawała się pełna życia, powoli otwierała się przede mną. Dowiedziałem się, że straciła mamę kilka lat temu po długiej chorobie. Zaczęła wtedy pomagać innym, może dlatego, że w ten sposób próbowała poradzić sobie z własnym bólem.
– To daje mi cel – powiedziała pewnego dnia, kiedy piliśmy razem herbatę. – Pomaganie ludziom to jak rozmowa z mamą. Czuję, że robię to, co ona chciałaby, żebym robiła.
Słuchałem jej i myślałem o tym, jak bardzo różniły się nasze życia, ale jak wiele mieliśmy wspólnego. Oboje czuliśmy się kiedyś zagubieni i niewidzialni.
Z czasem coś we mnie się zmieniło. Zamiast unikać ludzi, zacząłem ich zauważać. Raz czy dwa zapytałem sąsiadkę z góry, czy nie potrzebuje pomocy z zakupami. A pewnego dnia, kiedy na klatce zobaczyłem dzieci zbierające pieniądze na szkolny cel, bez wahania dorzuciłem swoją drobną emeryturę.
– Panie Mateuszu! Zawsze można na pana liczyć – powiedziała jedna z sąsiadek z uśmiechem.
Nie wiem, czy to był efekt tamtego listu, czy może fakt, że ktoś wreszcie przypomniał mi, że mogę być potrzebny. Ale czułem, że moje życie, choć proste, zaczyna nabierać sensu.
Mateusz, 70 lat
Czytaj także:
„Córki myślały, że jestem staruchą bez mózgu. Nie pomogły mi w potrzebie, więc zmieniłam testament”
„Były mąż liczył na płomienny romans w sanatorium, a ja zgotowałam mu piekło. Zapomniał, co zrobił mi 20 lat temu”
„Nie cierpię, gdy synowa przywozi mi wnuki. Dobrze, że nie wie, co z nimi robię, gdy tylko zamknie drzwi”