„Sąsiad zniszczył moją szklarnię, bo przez przypadek zdeptałem mu 2 pomidory. Już ja mu pokażę, gdzie rośnie pieprz”
„Nie będę kłamał – trochę mnie ruszyło to, co powiedział Władek. Ale, jak to mówią, pies, który szczeka, nie gryzie. Więc machnąłem ręką, skończyłem przekopywanie ziemi i poszedłem do domu. Następnego ranka przyszedłem na działkę jak zwykle. Otwieram furtkę, wchodzę i... stanąłem jak wryty”.

- Redakcja
Ziemniaki to dla mnie świętość. Mówię całkiem serio – co jak co, ale na mojej działce od lat mają pierwszeństwo. Porządna, równa grządka, żadnych cudów na kiju, żadnych nowomodnych warzyw, które trzeba podlewać pięć razy dziennie i owijać folią jak niemowlaka w beciku.
Tymczasem Władek, mój sąsiad z działki obok, ma zupełnie inne podejście. Pomidory. Wszędzie tylko pomidory. Pękate, czerwone, podlewane częściej niż żona robi mi herbatę. No i – nie oszukujmy się – patrzy na mnie z góry. Bo niby co? Że niby moje ziemniaki to plebejskie warzywo?
Do tej pory jakoś się dogadywaliśmy
Ale wiadomo, jak to jest z sąsiadami – wystarczy iskra. I ta iskra wystrzeliła pewnego dnia, kiedy przekopywałem grządkę i, no cóż, niechcący naruszyłem jego teren. A że akurat tam rosły - kto by się spodziewał - pomidory, to można się domyślić, co było dalej…
– Ty ślepy jesteś, Mietek?! – usłyszałem za plecami.
Obróciłem się powoli, bo jak ktoś się do mnie drze, to pierwsze, co robię, to oceniam, czy warto wdawać się w dyskusję. No i warto było, bo to Władek, z czerwoną twarzą i grabiami w rękach, jakby zaraz miał mnie nimi pacnąć.
– A co ty mi tu, Władek, będziesz krzyczał? – odpaliłem, jeszcze nawet nie wiedząc, o co mu chodzi. – Człowiek sobie grządkę robi, to chyba nie grzech, co?
– Nie grzech, ale jak się przy tym wchodzi na CUDZĄ działkę i rozwala CZYJEŚ pomidory, to już inna sprawa! – fukał jak samowar.
Spojrzałem na ziemię i faktycznie. No dobra, może i moje buty zrobiły kilka kroków za daleko, a może i łopatą lekko zahaczyłem o jego rządek. Ale przecież to tylko parę pomidorów, tak?
– Władek, nie przesadzaj. To tylko parę pomidorów. Odrosną ci!
– ODROSNĄ?! – Władek aż się cofnął, jakby go piorun strzelił. – Ty chyba oszalałeś! Wiesz, ile ja czasu je hodowałem?! Przez ciebie teraz wszystko się zmarnuje!
– Oj tam, oj tam. Jakbyś sadził ziemniaki jak człowiek, to by takich problemów nie było.
To chyba była kropla, która przelała czarę
– Wiesz co? Ty się lepiej, Mietek, pilnuj. Bo jak ty mi robisz bajzel na działce, to kto wie, co się stanie u ciebie… – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.
Nie będę kłamał – trochę mnie ruszyło to, co powiedział Władek. Ale, jak to mówią, pies, który szczeka, nie gryzie. Więc machnąłem ręką, skończyłem przekopywanie ziemi i poszedłem do domu.
Następnego ranka przyszedłem na działkę jak zwykle. Otwieram furtkę, wchodzę i... stanąłem jak wryty.
Moja szklarnia leżała na ziemi. Cała.
Po prostu się zapadła, jakby nagle straciła grunt pod nogami. Moje pomidory, papryki i ogórki – wszystko rozwalone, w błocie, połamane, jakby przeszło po tym stado dzików.
W pierwszej chwili pomyślałem, że to może wichura, ale nie, żadnej wichury nie było.
I wtedy mnie olśniło.
– WŁADEK, TY STARY DRANIU! – ryknąłem na pół ogródków działkowych.
Kilka głów wychyliło się zza płotków. A najbardziej zainteresowana była, jakżeby inaczej, Janka.
– Co się stało? – spytała, podchodząc bliżej, cała wniebowzięta. – Ktoś ci coś zrobił?
– A kto by inny?! Władek! Pewnie w nocy mi szklarnię podkopał!
Janka zrobiła minę, jakby się nad czymś głęboko zastanawiała, ale oczy jej błyszczały z ekscytacji.
– No wiesz, Mietek… Ja tam nic nie mówię, ale wieczorem widziałam kogoś kręcącego się przy twojej działce…
– No i?
– No i nie wiem, kto to był. – Wzruszyła ramionami.
Serio? Takie informacje to sobie można wsadzić w... doniczkę.
Ale ja wiedziałem swoje
To był Władek.
Późnym popołudniem poszedłem do niego, nawet nie próbując być miłym.
– Masz coś do powiedzenia? – zapytałem, wchodząc na jego działkę.
Władek podlewał swoje pomidory i nawet nie spojrzał na mnie.
– A w jakiej sprawie?
– Nie udawaj głupiego! Wiesz, o czym mówię! O mojej szklarni!
– O twojej szklarni? A co ja mam do tego? – uniósł brwi, jakby pierwszy raz w życiu słyszał o jakiejkolwiek szklarni.
– No to może przypomnę ci, jak wczoraj się odgrażałeś? Pilnuj się, Mietek? Karma wraca?
– A to, że karma wraca, to fakt. Może powinieneś bardziej dbać o swoją konstrukcję, co?
Zacisnąłem pięści, ale wiedziałem, że nie mam dowodów. Jeszcze.
Ale przysięgam, jeśli Władek chce wojny, to będzie miał wojnę.
Przez cały dzień chodziłem wściekły jak osa. Wiedziałem, że to Władek. On wiedział, że to wiem. Ale dowodów – brak. A ja nie jestem człowiekiem, który się mści bez powodu.
Tyle że następnego dnia wydarzyło się coś, czego kompletnie się nie spodziewałem.
Przyszedłem rano na działkę, jeszcze zły na to, co się stało z moją szklarnią, a tu… Władek stoi na swojej działce, ręce założone na piersi i patrzy na ziemię jak na zwłoki.
No i faktycznie, widok był niecodzienny.
Cała jego grządka z marchwią i cebulą wyglądała jak pobojowisko. Rozkopana, poszarpana, ziemia przerzucona na boki, a z marchewek zostały tylko kikuty. Jakby jakiś kret mutant się na to rzucił.
Miałem ochotę się roześmiać, ale ugryzłem się w język.
– Oho, widzę, że karma jednak wraca! – rzuciłem, podchodząc do płotu.
Władek powoli odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie tak, jakbym mu właśnie kopnął kota.
– To ty, Mietek? To twoja zemsta?! – syknął.
– Nie wiem, o czym mówisz! – odparłem, podpierając się pod boki. – Ale ciekawe… Bardzo ciekawe. Może słabo zabezpieczyłeś grządkę? A może, Władziu, karma faktycznie wraca?
Władek zrobił krok w moją stronę, a ja tylko czekałem, aż rzuci się na mnie z motyką.
– Jeśli myślisz, że to koniec, to się grubo mylisz! – warknął, a ja zobaczyłem, że jego czoło aż pulsuje ze złości.
– Ale czego koniec? Ja tu w nic nie jestem zamieszany.
Władek spojrzał na mnie jeszcze przez chwilę, a potem machnął ręką i odszedł.
Tylko że ja naprawdę nie miałem z tym nic wspólnego.
Więc kto, u diabła, rozkopał mu grządkę?
Nie lubię zagadek
Jak coś się dzieje na mojej działce, to chcę wiedzieć kto, jak i po co. A to, co stało się z grządką Władka, było dla mnie tak samo tajemnicze jak dla niego.
No bo ja tego nie zrobiłem. Przysięgam na moje najlepsze ziemniaki. Ale ktoś musiał.
Na działkach plotki roznoszą się szybciej niż mszyce na kapuście, więc już po kilku godzinach temat był na ustach wszystkich. A kto najwięcej gadał? No wiadomo – Janka.
– No powiem wam, że dziwne rzeczy się tu dzieją… – mówiła do dwóch innych działkowców, kiedy przypadkiem przechodziłem obok.
Zatrzymałem się niby przypadkiem i nadstawiłem ucha.
– Wpierw szklarnia Mietka, teraz grządka Władka… Ktoś tu działa w nocy, jak nic!
– A może to zwierzyna? Może dziki się przedostały? – zasugerował jeden z działkowców, ale Janka tylko prychnęła.
– Dziki? Na działkach? No chyba że dzik na dwóch nogach!
Władek był wściekły, ja byłem skołowany, a Janka... No cóż, Janka była w swoim żywiole. A potem, kiedy już miałem odejść, zobaczyłem coś, co mnie zastanowiło.
Janka siedziała sobie na swojej ławeczce, popijając herbatkę, i uśmiechała się sama do siebie. Tak, jakby właśnie wygrała na loterii.
I wtedy mnie tknęło.
– Ty… – powiedziałem, podchodząc do niej.
– Ja? – odpowiedziała niewinnie, ale jej usta wciąż drgały w ukrytym uśmiechu.
– To ty. To ty rozkopałaś grządkę Władka.
Janka nawet się nie poruszyła.
– Co ty opowiadasz? Ja? Ja, starsza kobieta, w nocy grzebiąca w ziemi jak jakiś kret?
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, jakbyśmy grali w pokera. I wtedy Janka uśmiechnęła się szerzej.
– A powiedz mi, Mietku, czy nie uważasz, że trochę emocji na działkach to coś dobrego? Że może ciut za spokojnie tu było?
– Janka… – zacząłem, ale nie wiedziałem, co powiedzieć.
Bo oto stała przede mną emerytka, która najwidoczniej dla rozrywki postanowiła wbić klin między mnie i Władka.
A najgorsze było to, że działało
Od tamtej pory nikt nie mógł spać spokojnie. Każdego ranka na działkach czekała jakaś niespodzianka. A to komuś zniknęły pomidory. A to nagle w konewce zamiast wody był piach. A to ktoś rozsypał ślimaki w szklarni.
I oczywiście – każdy podejrzewał każdego.
Władek był święcie przekonany, że to ja dalej się na nim mszczę za szklarnię. Ja podejrzewałem jego, bo niby kto inny miałby do mnie żal? A Janka? Janka obserwowała wszystko z uśmiechem i siedziała sobie na swojej ławeczce, popijając herbatkę.
Pewnego ranka, gdy znowu znalazłem swoje narzędzia porozrzucane po całej działce, poszedłem prosto do Władka.
– Dobra, koniec tego cyrku! – rzuciłem, wchodząc bez pukania na jego teren.
– A to ciekawe, bo właśnie miałem powiedzieć ci to samo! – Władek stał nad swoim rozgrzebanym kompostownikiem i patrzył na mnie podejrzliwie.
– To może w końcu przestaniemy się nawzajem obrzucać błotem i pokażemy we wsi, kto to naprawdę robi?!
Zapanowała cisza.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, aż w końcu obaj równocześnie spojrzeliśmy w stronę Janki.
Ona oczywiście udawała niewiniątko, ale jej uśmiech mówił wszystko.
– Co wy na mnie tak patrzycie? – spytała, chichocząc. – Ja? Starsza kobieta? Mam wstawać po nocy i biegać z wiadrem pełnym ślimaków?
Ale wiedzieliśmy już swoje. Nie zmieniało to jednak faktu, że wojna trwała.
Bo nawet jeśli Janka zaczęła ten cyrk, to teraz każdy chciał się odegrać. Ja nie chciałem być tym, kto odpuszcza. Władek tym bardziej. Więc wojna o grządki trwała dalej. Nie wiadomo, kiedy się skończy.
Mieczysław, 65 lat
Czytaj także:
„Płaciłem rachunki za moją matkę, bo chciałem być dobrym synem. Gdy raz odmówiłem, zrobiła z mojego życia piekło”
„Dzień Kobiet zawsze mnie stresuje. Teściowa i matka przychodzą się najeść za darmo, ale w tym roku to już przesadziły”
„Podczas wiosennych porządków wpadł mi w ręce stary telefon męża. Znalazłam w nim coś, czego wolałabym nie zobaczyć”