Reklama

Mówią, że 35 lat to najlepszy wiek kobiety. Że już nie jesteśmy głupimi dziewczynami, ale jeszcze nie staruchami. Że wiemy, czego chcemy od życia. Cóż... ja od dawna nie wiem, czego chcę. A przynajmniej nie jestem pewna, czy to, co mam, to właśnie to.

Mieszkam z Jankiem na wsi, w domu, który dostałam po babci. On go wyremontował – własnymi rękami wszystko zrobił. Ściany, dach, łazienkę. Kiedyś z podziwem patrzyłam, jak uczy się z filmików na YouTubie, jak wszystko rozrysowuje w zeszycie. Janek to typ złotej rączki, ale coraz częściej ta jego „złota ręka” trzyma puszkę piwa niż młotek. I coraz mniej tej ręki przy mnie. Przy nas.

Z czasem przestał mnie dostrzegać. Nie patrzył już, jak wychodzę spod prysznica. Nie zauważał nowej bluzki, fryzury. Za to zawsze wiedział, co leci w telewizji i o której gra jego drużyna. My – jako para – przestaliśmy istnieć. Jesteśmy bardziej jak współlokatorzy. Ja robię zakupy, gotuję, sprzątam. On naprawia, ogląda mecze i wiecznie „musi odpocząć”.

Zaczęłam wychodzić z domu

Wymykałam się do lasu. Niby po grzyby, ale tak naprawdę po ciszę. Tylko tam nikt nic ode mnie nie chciał. Tam mogłam być sama i... wolna. I tam właśnie spotykałam Wojtka.

Wojtek to nasz sąsiad. Wdowiec. Czterdzieści parę lat, postawny, z takim specyficznym spokojem w spojrzeniu. Niby mówi mało, ale jak już coś powie, to czuję, jakby ktoś mnie wreszcie słuchał. Ma niesamowite oko do grzybów – wystarczy, że spojrzy, i już wie, co jadalne, a co trujące. Czasem mnie zapraszał na wspólne wyprawy. Zawsze się zgadzałam. Chociaż udawałam, że to przez te jego borowiki, tak naprawdę chodziło o coś zupełnie innego.

Nie wiem, czy chodzi o flirt. Może po prostu o to, że przy nim znowu czuję się kobietą.

Ostatnio, gdy siedzieliśmy na pniu i jedliśmy kanapki, powiedział mi, że mam śmiech jak jego była żona. A potem się zawstydził. Ale ja się nie zawstydziłam. I może to tylko las. Może to tylko samotność. Ale miałam wrażenie, że coś się budzi. We mnie. I między nami.

Mąż miał pretensje

I gdzieś ty znowu łaziła?! – Janek stał w kuchni, w samych slipach, z piwem w ręku. – Obiad? Albo chociaż kanapka jakaś? Człowiek z roboty wraca, a tu pustki!

Stałam w progu, jeszcze z butami ubłoconymi od leśnej ścióżki.

– W lesie byłam – odpowiedziałam, ściągając kurtkę. – Znalazłam kilka pięknych podgrzybków.

– A może byś w końcu w domu coś zrobiła, co? Nie tylko te twoje spacery i Wojtek!

Zamarłam. Spojrzałam na niego uważnie.

– A co ma do tego Wojtek?

– Nie udawaj głupiej. Cała wieś gada, żeś się z nim zadała. Zamiast w garach mieszać, to się po krzakach włóczysz!

Zrobiło mi się gorąco. Nie ze wstydu. Ze złości.

– Przynajmniej w lesie czuję, że żyję! Z Wojtkiem mogę pogadać. Ty tylko z pilotem się dogadujesz! – wrzasnęłam.

Janek spojrzał na mnie jak na obcą. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko machnął ręką i trzasnął drzwiami. Zostałam sama, w kuchni pachnącej piwem. Usiadłam na krześle. Ręce mi się trzęsły. Od kiedy my tak rozmawiamy? Kiedy on przestał mnie dotykać, a ja przestałam się starać? Czy to przez to, że nie mamy dzieci? Że jesteśmy już tylko przyzwyczajeniem?

Myślałam o Wojtku. O jego dłoniach, silnych, spracowanych. O tym, jak przytrzymał mi dłoń, gdy schodziłam z mokrego pagórka. I o tym, jak patrzył na mnie. Jakby coś we mnie widział. Coś więcej niż kucharkę i sprzątaczkę. Może to nie tylko przyzwyczajenie. Może to koniec.

Dużo rozmawialiśmy

– No, nieźle się dziś spisałaś – usłyszałam za sobą, gdy schyliłam się po grzyby. Głos Wojtka, głęboki i spokojny, przeszył ciszę lasu.

– Ty chyba jakimś cudem widzisz borowiki tuż przy ziemi – zaśmiałam się, pokazując mu koszyk. – Ale i tak masz więcej.

– Doświadczenie – mrugnął. – A może i szczęście.

Szliśmy razem, ramię w ramię, przeciskając się między drzewami. Czułam jego obecność aż za bardzo. I nawet nie próbowałam tego zignorować.

Coś jesteś cicha dziś – zauważył, odgarniając gałąź przede mną. – Coś się stało?

Westchnęłam.

– Wiesz... W domu jakoś tak... zimno. Choć kaloryfery gorące.

– Janek?

Skinęłam głową.

– On chyba bardziej kocha swój fotel niż mnie. A może po prostu... już mnie nie widzi.

Wojtek się zatrzymał. Popatrzył na mnie tak, że aż mnie ścięło.

– Anka... wiesz, nie każda kobieta tak dobrze rozpoznaje borowiki. Masz oko. I... coś jeszcze.

Poczułam, jak rumieńce wypełzają mi na policzki. Uśmiechnęłam się, nieśmiało.

Na pewno nie męża, który by to dostrzegł – powiedziałam cicho.

Zamilkliśmy. Ale to nie była krępująca cisza. To było napięcie. Między nami. Z każdą sekundą coraz bardziej namacalne.

– Wiesz, czasem mam ochotę zabrać cię stąd, tak po prostu – powiedział nagle. – Pokazać ci, że można inaczej żyć.

– Nie mów tak... – szepnęłam, choć każda część mnie chciała usłyszeć więcej.

Zamilkliśmy. Tylko ptaki śpiewały swoje. Patrzyłam na Wojtka i nie wiedziałam już, co jest dobre, a co złe. Wiedziałam tylko, że żyję.

Pokłóciłam się z mężem

Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Zimno mnie przegoniło z lasu, a może po prostu chciałam się schować. Z głowy nie mogłam wyrzucić spojrzenia Wojtka. Tego ciepła, które mnie otulało, ale i przerażało. Przez moment poczułam, że ktoś naprawdę mnie chce. Nie jako kucharkę. Nie jako ozdobę przy stole. Jako kobietę.

Zdejmując buty, usłyszałam głos Janka. Nie wiedział, że już jestem.

– Nie, nie powiedziałem jej – mówił przez telefon, a może do kogoś przez okno? – Ale wiem. Widzę. Zna się na grzybach... i chyba też na mojej kobiecie. Ale niech myśli, że nie wiem.

Zamarłam. Wstrzymałam oddech. Wiedział. A ja – chociaż nic się nie wydarzyło – poczułam się naga. Weszłam do kuchni. Janek siedział przy stole, gapiąc się w swój telefon. Spojrzał na mnie.

– Podsłuchujesz?

– A ty nie udajesz już nawet, że ci zależy – powiedziałam bez owijania. – Tak. Spotykam się z Wojtkiem. Ale nie tak, jak myślisz. Nie spałam z nim. Ale... myślę o tym.

Zrobił się czerwony. Przez chwilę myślałam, że coś rzuci, krzyknie. Ale tylko się zaśmiał. Sucho. Gorzko.

– To idź do niego! Zobaczymy, ile wytrzyma z twoimi fochami!

Zacisnęłam zęby.

– Może tyle, ile ty nie wytrzymałeś. Bo przecież dawno już odszedłeś. Tylko że zostałeś – dla świętego spokoju.

– No to teraz świętego spokoju nie będzie!

Wybuchło. Wszystko, co latami dusiliśmy, wypłynęło jak ropa z rany. Krzyki. Zarzuty. A potem on znowu wyszedł, trzaskając drzwiami.

To był impuls

Tego dnia nie miałam zamiaru iść do lasu. Ale nogi same mnie poniosły. Może chciałam uciec. Może szukałam kogoś, kto powie mi, że to nie ja jestem ta zła.

Wojtek już czekał. Oparty o pień starej sosny, z termosem w ręku.

– Wiedziałem, że przyjdziesz – powiedział tylko. – Masz w oczach coś... jakbyś się rozpadła na kawałki.

Uśmiechnęłam się krzywo.

– Bo się rozpadłam. Pokłóciliśmy się. Tak na serio. Powiedziałam mu, że myślę o tobie. A on powiedział, żebym poszła.

Wojtek przyjął to spokojnie. Usiadł na mchu i klepnął miejsce obok.

Usiadłam.

– Wiesz, Anka... Ja cię od dawna obserwuję. Nie mówię o tych naszych wypadach. Mówię o tobie. Jak jesteś. Jak patrzysz. Jak milczysz.

Nie odpowiedziałam. Bałam się odezwać, bo miałam wrażenie, że jedno słowo za dużo i...

– I co widzisz? – zapytałam szeptem.

Kobietę, która myśli, że już nic dobrego jej nie spotka. A ja... myślę, że się myli.

Spojrzał mi w oczy. Długo. Za długo. A potem – po prostu – pocałował mnie. To nie był filmowy pocałunek. To był głód. Smak niedopowiedzeń. Ciepło. I ból jednocześnie. Oddałam ten pocałunek. Ale po chwili się odsunęłam.

– Nie mogę. Nie teraz. Ja... muszę to przemyśleć. Zbyt wiele się dzieje. Ja nie wiem, czego chcę.

Wojtek kiwnął głową.

– Nie będę cię naciskał. Ale jeśli chcesz... jestem.

Zamknęłam oczy.

– Wiem. I to mnie przeraża.

Siedzieliśmy w ciszy. Ale to nie była już ta sama cisza, co kiedyś. To była cisza po pierwszym kroku, który zmienia wszystko.

Nie wiem, co dalej

Kiedy wróciłam do domu, było już ciemno. Drzwi były uchylone, jakby Janek specjalnie ich nie domknął. W kuchni paliło się światło. Siedział przy stole, w dresie, z pustym talerzem przed sobą.

Spojrzał na mnie bez złości. Jakby już nie miał siły się gniewać.

– Jadłaś coś? – zapytał, cicho, zaskakująco spokojnie.

– Nie.

– Zrobić ci herbaty?

– Nie trzeba – odpowiedziałam. – Już późno.

Kiwnął głową. Długo milczeliśmy. Słyszałam tylko tykanie zegara.

– Wiem, że wszystko się zmieniło – powiedział w końcu. – Ale nie będę udawał, że chcę to naprawić. Nie mam siły cię zatrzymać. Nie jestem Wojtkiem i nie będę.

Westchnęłam. Usiadłam naprzeciwko.

– A ja... nie jestem tą samą kobietą, którą poślubiłeś. I chyba nie chcę już nią być.

Spojrzał gdzieś ponad moją głową. Nie zapytał, co dalej. Nie zapytał, czy zostanę. Może wiedział, że sama jeszcze nie wiem.

– I co teraz? – zapytałam bardziej siebie niż jego.

– Nie wiem. Chyba żyjemy dalej.

– Ale jak?

– Każde po swojemu.

Nie pokłóciliśmy się. Nie płakaliśmy. Ta rozmowa bolała bardziej niż awantura. Bo nic już nie zostało. Nawet krzyk.

Poszłam do sypialni. On został w kuchni. Albo odwrotnie. Zasnęłam ubrana, z twarzą wtuloną w poduszkę. Bez łez. Bo to, co miałam wypłakać, już dawno wypłakałam.

Anna, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama