„Sąsiad pomagał mi zwalczać szkodniki ogrodowe. Zręczne ręce wykorzystywał nie tylko do tego, żeby grzebać w ziemi”
„Kiedy tylko udawało się nam spotkać, raczyliśmy się herbatą i ciastem. Przegapiłam chwilę, w której znajomość stała się bardziej zażyła. Dużo rozmawialiśmy o życiu. Prędko się zorientowałam, że Marian był samotny, a działka była jego odskocznią”.

- Listy do redakcji
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby kupić działkę. Może opowieści koleżanek o tym, jak to fajnie po całym tygodniu pracy zrelaksować się w otoczeniu zieleni? A może zdjęcia z katalogu przedstawiające uśmiechniętą kobietę w słomkowym kapeluszu i z pęczkiem rzodkiewek w garści? Pomyślałam sobie wtedy, że ja też tak chcę, chociaż nie wiedziałam, na co się piszę.
– Może nie będzie tak źle – westchnęłam pod nosem, kiedy po raz pierwszy przyjechałam na działkę już jako pełnoprawna jej właścicielka.
To, na co patrzyłam, nie pozostawiało jednak żadnych wątpliwości co do tego, że zanim ten kawałek ziemi stanie się oazą spokoju, to będę musiała się ostro napracować. Cały teren porośnięty jakimiś chaszczami. Domek w nie najgorszym stanie, ale wymagający remontu. Budka na narzędzia zdecydowanie do wywalenia. Przez głowę przemknęła mi myśl, że wpakowałam się w niezłe bagno. Zaraz jednak pocieszałam się tym, że przecież takie nieruchomości z czasem zyskują na wartości, a poza tym dokonałam zakupu za bardzo atrakcyjną cenę, ubijając tym samym niezły interes.
Chcąc nie chcąc, zabrałam się za robotę
Było mi szkoda pieniędzy na opłacenie kogoś, kto z grubsza ogarnąłby działkę. Z pomocą przyszedł kolega z pracy, który był mi winien przysługę i który bardzo chciał stać się kimś więcej, aniżeli tylko kolegą. Nie ukrywam, że Tomek też mi się podobał, ale po dwóch nieudanych związkach, jakie doprowadziły mnie do psychicznego kryzysu, byłam niezwykle ostrożna w relacjach z facetami.
Niemniej w zaistniałych okolicznościach nie pogardziłam wsparciem, bo męska ręka na działce była jak najbardziej potrzebna. Po pierwszym weekendzie spędzonym na wyplenianiu krzaków i zielska byłam do tego stopnia wykończona fizycznie, że poniedziałek wzięłam wolny. Spędziłam go kanapie, jęcząc z bólu, spowodowanego koszmarnymi zakwasami. Działki mi się zachciało, dobre sobie!
Dokładnie w tym momencie pożałowałam, że ją kupiłam. Zamierzałam się jej pozbyć – i to jak najprędzej. Niemniej, gdy poczułam się już dobrze, postanowiłam dać jej szansę. Nie miałam wówczas większego pojęcia o uprawianiu różnych roślin, ale za to bardzo chciałam mieć własne kwiaty, warzywa i zioła. Siałam, sadziłam i pieliłam grządki, ale i tak w niedługim czasie pojawił się problem, z którym nie potrafiłam sobie poradzić. Były nim rozmaite szkodniki, które atakowały moje skromne uprawy.
Sąsiad otworzył mi oczy
– Oj, pani droga, z tym to nie tak trzeba – usłyszałam, kiedy zrozpaczona stwierdziłam, że prawie cała sałata nadaje się co najwyżej na kompost.
Podniosłam głowę znad grządki i się rozejrzałam. Za ogrodzeniem stał sąsiad, przyglądający się moim nieporadnym zmaganiom. Starszy pan, na oko około siedemdziesiątki, o lekko pucołowatej i opalonej twarzy, którą rozjaśniał promienny uśmiech.
– Już sama nie wiem, co robię nie tak – sapnęłam.
– Ja chętnie pomogę, jeśli pani pozwoli.
– Z miłą chęcią, zapraszam.
Pan Marian, bo tak sąsiad miał na imię, od razu przystąpił do inspekcji grządek. Oglądał, coś po cichu mamrotał, upomniał, że obok pomidorów najlepiej sadzić bazylię i tym podobne.
– Spokojnie, coś na te szkodniki zaradzimy – poklepał mnie przyjaźnie po ramieniu, jakbyśmy się znali co najmniej parę lat, a nie kilkanaście minut.
– Cieszę się, jestem panu bardzo wdzięczna.
– Ach, naprawdę nie ma za co, to drobiazg – machnął niedbale ręką, ale nie dało się ukryć, że zrobiło mu się przyjemnie.
– Jestem zielona, jeśli chodzi o te sprawy.
– Wszystkiego się można nauczyć, a ja pani pokażę, co i jak. To wcale nie jest takie trudne, jakby się mogło wydawać.
Słowa te dodały mi otuchy. Uwierzyłam, że postąpiłam właściwie, kupując sobie działkę.
Działkowe życie mnie wciągało
Marian skutecznie rozprawiał się ze szkodnikami. Przynosił różne mikstury własnej roboty, które co prawda nie zachwycały zapachem, ale przynosiły pożądane rezultaty. Sąsiad pokazał mi, jak je przygotować. Sporo opowiadał o poszczególnych roślinach i ich wymaganiach względem dotyczących gleby czy podlewania. Miał na ten temat sporą wiedzę i chętnie się nią dzielił. Traktował rośliny z ogromną czułością.
– Naprawdę nie wiem, jak się panu odwdzięczyć – miałam mnóstwo szczęścia, że trafiłam na takiego sąsiada.
– Dla mnie to czysta przyjemność.
Nawet kiedy szkodniki przestały nękać moją działkę, Marian nadal sprawdzał, czy wszystko jest w porządku. Tłumaczył, że profilaktyki nigdy za wiele i należy być czujnym, by znowu nie zmagać się z plagą ślimaków czy mszyc.
– Systematyczność to podstawa – powtarzał.
Kiedyś z uwagi na parodniowy wyjazd służbowy nie mogłam pojawiać się na działce. Po powrocie okazało się, że niepotrzebnie się zamartwiam, bo sąsiad był na posterunku. Zostawił też króciutki liścik: „Droga Sąsiadko! Zająłem się roślinkami i zadbałem o to, żeby nic ich nie zjadało. Pozdrawiam, Marian”.
Zaczęłam go bardzo lubić
Kiedy tylko udawało się nam spotkać, raczyliśmy się herbatą i ciastem. Przegapiłam chwilę, w której nasza znajomość stała się bardziej zażyła. Dużo rozmawialiśmy o życiu. Prędko się zorientowałam, że Marian był samotny, a działka była jego odskocznią od szarej rzeczywistości. Któregoś razu przyznał, że gdyby nie ten kawałek ziemi, nie poradziłby sobie po śmierci ukochanej żony. Nie było im dane doczekać się dzieci, więc grządki były jedyną rzeczą, jaką miał.
– Moja Hania uwielbiała spędzać tu czas – mówił z rozrzewnieniem, ale w jego głosie pobrzmiewała też nutka żalu.
Było mi go szkoda, ponieważ szczerze go polubiłam. Niekiedy w domu łapałam się na tym, że chętnie bym sobie z nim pogawędziła. Poprosiłam go o numer telefonu i dałam mu swój.
– Gdyby coś się stało, jakaś choroba czy coś innego, proszę się nie krępować i dzwonić.
– Dziękuję pani bardzo.
Kiedy wybrałam się na urlop, byłam spokojna o moją działkę. Sąsiad miał na nią oko, o czym przekonałam się po przyjeździe. Zero chwastów, rośliny podlane, liście zgarnięte z trawnika. I oczywiście karteczka z wiadomością: „Tutaj wszystko po staremu. Jak zwykle czujny, Marian”.
Kto by pomyślał, że zaprzyjaźnię się z człowiekiem, który mógłby być moim ojcem i że nasza znajomość zacznie się od ogrodowych szkodników?
Kalina, 35 lat
Czytaj także:
- „Rodzina śmiała się, że lecę na rolnika ze wsi. Teraz modlą się, by zaprosił ich chociaż na grilla”
- „Żona myślała, że jeżdżę na działkę, by plewić grządki. A mój romans kiełkował stopniowo jak groch w ogrodzie”
- „Jestem królową porzeczek, a sąsiadka chce mnie zdetronizować. O nie, nie oddam jej tak łatwo swojej korony”

