Reklama

Codzienny powrót z pracy. Zegar wskazuje 17:04. Wyłączam komputer, chowam dokumenty do szuflady. W radiu akurat lecą wiadomości. Dzisiejszy temat: ceny mieszkań rosną jak szalone. Świetnie. A mój humor spada jak kurs złotówki.

Irytował mnie

Torba już w ręce, buty zmienione w biegu, kluczyki w kieszeni, schodzę na dół i… w głowie jedna myśl: czy znowu ten buc zajął moje miejsce pod blokiem? Facet z szarej mazdy, jego numer rejestracyjny znam na pamięć, tak samo jak jego uśmieszek „wygrałem życie, bo zaparkowałem o pół metra bliżej wejścia”. To jest nasza cicha wojna. Front: osiedlowy parking.

Czasem mam wrażenie, że te wieczory są jak jakaś choreografia – ja z lewej, on z prawej, nasze auta zbliżają się do jednego miejsca, i zawsze on jest ten ułamek sekundy szybciej. Nie znam go z imienia, ale znam jego miny i głupie komentarze, rzucane z ironicznym tonem:

– Ooo, jaka szkoda, że się pani nie zmieściła.

Albo:

– Może jakby pani wyjeżdżała wcześniej, to by pani nie musiała się złościć?

A ostatnio, kiedy niemalże porysowałam sobie bok auta, próbując się wcisnąć między słup a jego zderzak, rzucił:

– Czasem zastanawiam się, czy pani samochód nie ma trybu parkowanie na fochu.

Zawsze był szybszy

Z każdym kolejnym dniem zamiast irytacji czułam coraz dziwniejsze napięcie. Bo jak to możliwe, że jego głupie docinki pamiętałam lepiej niż imiona współpracowników? Że wkurzał mnie tak skutecznie, że czasem jeszcze w domu, oglądając kolejny odcinek serialu, przewijałam w głowie nasze potyczki?

Tamtego wieczoru oboje podjechaliśmy niemal równocześnie. On z jednej strony, ja z drugiej. Pojedyncze miejsce wolne tuż przy wejściu do klatki, moje ulubione. Spojrzałam w jego stronę, dałam migacz, on też. Zawahałam się tylko na moment. Wciskałam się już wcześniej z tej pozycji, ale tym razem coś mnie tknęło i lekko odpuściłam. Może miałam nadzieję, że skoro zauważył, że byłam pierwsza, odpuści. Nie odpuścił.

Wjechał dokładnie wtedy, gdy robiłam manewr. Bez sygnału, bez spojrzenia. Wcisnął się i zaparkował, jakby robił to na pokaz. Otworzył drzwi i wysiadł jak gdyby nigdy nic, z tym swoim rozkosznym uśmieszkiem.

Byłam wściekła

– Naprawdę? Pan wie, że byłam pierwsza! – rzuciłam, wysiadając z samochodu tak energicznie, że niemal wyrwałam drzwi.

– Pierwsza? – uśmiechnął się z przekąsem. – Może jeszcze namalujmy linię startu. Wyścig o miejsce o szóstej wieczorem. To by było coś.

– Nie ma pan w sobie za grosz kultury! – głos mi drżał, ale nie zamierzałam się wycofać.

– A pani ma ją tylko do lusterka, jak się rano maluje – odpowiedział bez cienia skruchy.

Zrobiło mi się gorąco. Czułam, że zaraz eksploduję.

– Czemu pan to robi? Dla zabawy? Żeby mnie sprowokować?

– Nie, dla sportu – odparł spokojnie. – Ale pani fochy to dodatkowa motywacja.

– Przez pana zaczynam nienawidzić tego osiedla – wypaliłam. – Codziennie budzę się z myślą, czy znowu będę się z panem użerać o głupie miejsce pod blokiem.

Zaskoczył mnie

Patrzył na mnie przez chwilę, trochę mniej pewnie niż zwykle. A potem powiedział coś, co mnie kompletnie zbiło z tropu.

– A może to nie miejsce panią tak denerwuje?

Odwróciłam się i wróciłam do samochodu. Usiadłam za kierownicą, trzymałam ręce na kierownicy i oddychałam głęboko. Przez chwilę siedziałam w ciszy, niezdolna do ruszenia. Nie wiedziałam, dlaczego ta kłótnia mnie aż tak poruszyła. Przecież to tylko sąsiad, tylko parking. Ale czułam w gardle gulę, jakby wydarzyło się coś więcej niż tylko sprzeczka. Jakby on miał rację i jakby to mnie najbardziej irytowało.

Następnego dnia przyjechałam na parking z opóźnieniem. Nie spodziewałam się wolnego miejsca i faktycznie – szara mazda już tam stała. Ale coś było inaczej. Obok niej było jeszcze wystarczająco miejsca, żeby się zmieścić. Idealnie, na spokojnie, bez walki.

Zdziwiło mnie to. Przez chwilę stałam z ręką na kierownicy, patrząc w przestrzeń. Wjechałam. Weszłam do klatki, gdzie natknęłam się na niego. Stał przy skrzynce.

– Dzięki. Dziś… zaskoczył mnie pan – rzuciłam, mijając go.

Uśmiechnął się, nie patrząc na mnie.

– Niech pani się nie przyzwyczaja – odpowiedział i zamknął skrzynkę.

Nie spodziewałam się go

Wróciłam do mieszkania z dziwnym uczuciem. Niby nic się nie stało, ale właśnie ta zwyczajność zrobiła na mnie największe wrażenie. Przez cały kolejny dzień wracałam do tego momentu. Może naprawdę mógłby przestać być wrogiem?

W piątek wieczorem wracałam z pracy później niż zwykle. Wpadłam do pobliskiego baru na coś ciepłego do zjedzenia. Było gwarno, ciemno i pachniało smażonym serem. Zamówiłam piwo i usiadłam przy oknie. Siedziałam tak z dziesięć minut, kiedy usłyszałam znajomy głos.

– I co? Spokojny wieczór bez emocji parkingowych?

To był ten irytujący sąsiad. Miał na sobie luźną bluzę, wyglądał normalnie, bez tej swojej zadziorności.

– Jeszcze się nie zaczęły – odpowiedziałam i wskazałam głową wolne miejsce naprzeciwko.

Usiadł. Najpierw było trochę sztywnie, ale z każdą minutą robiło się lżej.

– To może teraz… zawieszenie broni?

– Zawieszenie. Ale nie gwarantuję, że jutro cię nie zepchnę z miejsca.

Wieczór skończył się szybciej, niż się spodziewałam. Gdy wychodziliśmy, oboje byliśmy lekko zdezorientowani. Jakbyśmy nie byli pewni, czy to przypadek, czy coś się naprawdę zaczęło zmieniać.

Coś się zmieniło

Zapytał, czy nie mam nic przeciwko, żeby chwilę posiedzieć w samochodzie. Oboje wiedzieliśmy, że to dziwne. Ale poszłam. Było cicho. Przez chwilę każde z nas patrzyło przed siebie. W końcu odezwał się pierwszy.

– Nie jestem typem, który dobrze znosi ciszę. Ale teraz jakoś mi nie przeszkadza.

Spojrzałam na niego. Pierwszy raz widziałam go bez tej maski.

– Nie jestem pewna, czy to dobrze – odpowiedziałam cicho.

– Może tak naprawdę nie walczyliśmy o miejsce. Może chodziło o uwagę.

Nie odpowiedziałam od razu. Potem powiedziałam, bardziej do siebie niż do niego:

– Zostawił mnie facet, bez słowa. Po prostu wyszedł i przestał istnieć. Od tamtej pory nie lubię, jak ktoś narusza mój rytm. A ty go codziennie rozbijasz.

– Mój ojciec całe życie mówił, że wszystko robię nie tak. Każdy wybór, każdy krok. Może dlatego tak bardzo się upieram przy swoim.

Zaczęliśmy od nowa

Otworzyłam drzwi.

– Muszę iść. Jutro wieczorem znowu się zobaczymy.

– Dobrze. Ale bez wojny.

Wysiadłam i zanim zamknęłam drzwi, spojrzałam jeszcze raz. Uśmiechnęłam się. Tym razem szczerze. Następnego dnia przyjechałam na parking wcześniej. Nie dlatego, że się spieszyłam. Po prostu chciałam. Sąsiad już tam był, czekał w samochodzie. Zaparkowałam tuż obok. Wysiadłam i stanęłam przy jego aucie. Wyszedł chwilę później, z kawą w ręku.

– Dzisiaj kawa na zgodę? – zapytałam, patrząc mu w oczy.

– A nie kawa na zaproszenie?

– Zobaczymy, jak się zachowasz.

Uśmiechnął się. Ruszyliśmy razem w stronę klatki. Na ławce, jak zawsze, siedziała pani Jadzia. Kręciła głową i mruczała pod nosem:

– No proszę, z wojny się romans zrobił.

Nie odpowiedzieliśmy nic, tylko spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Może jeszcze nic nie było pewne, ale ten wieczór był inny. Prawie miły.

Dorota, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama