Reklama

Są takie dni, że patrzę w lustro i nie widzę siebie. Jest kobieta w dresie, z kubkiem zimnej kawy i włosami związanymi byle jak. Ale to nie ja. Nie ta, którą byłam kiedyś. Mam trzydzieści trzy lata, męża, kilkuletnie dziecko i dom pod miastem. Wszystko wygląda dobrze – z zewnątrz. W środku? Czuję się jak mebel w tym domu. Potrzebny, ale niewidoczny.

Tomasz... kiedyś był czuły, rozśmieszał mnie, przytulał bez powodu. Dziś wraca z pracy późno, z telefonem przy uchu, z głową w raportach. Jesteśmy bardziej współlokatorami niż parą. Zniknęliśmy sobie z oczu.

I wtedy pojawił się Kuba. Sąsiad z naprzeciwka. Rozwiedziony, samotny. Uśmiechnął się, zapytał, czy nie chcę kilku brzoskwiń z jego ogrodu. Potem zaprosił na kawę. Zaczął słuchać. Zauważył.

Wczoraj siedziałam z Martą w kuchni. Zerkała na mnie podejrzliwie.

– Aga, czemu ty się tak głupio uśmiechasz? – zapytała. – O Kubie myślisz, co?

– Daj spokój – machnęłam ręką.

– Ty się już tylko wtedy uśmiechasz, jak o nim mówisz.

Zamilkłam. Bo wiedziałam, że ma rację. I że to, co zaczęło się od kilku brzoskwiń, może skończyć się czymś, na co nie jestem gotowa.

Sąsiad zaprosił mnie na kawę

Nie planowałam tam iść. Wyszłam tylko na chwilę do ogrodu – podlać pomidory, zerwać kilka liści bazylii. Ale z wiatrem przyleciał zapach kawy. Świeżo mielonej. Mocnej. I coś mnie tknęło. Zamiast wrócić do kuchni, poszłam w stronę płotu. Kuba akurat stał przy swoim leżaku, z kubkiem w ręku, w lnianej koszuli rozpiętej pod szyją.

– Zapach tej kawy roznosi się po całym ulicy – rzuciłam z uśmiechem, przystając niepewnie przy siatce.

– Mam drugą filiżankę. Z brzoskwinią w bonusie – odpowiedział, puszczając mi oko.

Zaśmiałam się, ale zanim zdążyłam pomyśleć, odpowiedziałam:

– No to... czemu nie.

Jego ogród był jak z katalogu – cicho, zielono, pachnąco. Usiadłam na rattanowym fotelu, a Kuba postawił przede mną talerzyk z dwoma przekrojonymi brzoskwiniami i filiżanką kawy.

– To z mojego drzewa. Takie jeszcze ciepłe od słońca. Musisz spróbować.

Wziął kawałek i podał mi go ręką. Speszyłam się.

– Nie musisz mnie karmić... – powiedziałam cicho.

– Ale chcę – mruknął, patrząc prosto w moje oczy.

I zanim zdążyłam się odsunąć, już czułam na języku słodycz brzoskwini. I coś jeszcze – zawstydzenie, ekscytację, dreszcz, który przebiegł mi po plecach.

Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym – o pogodzie, o pomidorach, o muzyce z lat dziewięćdziesiątych. Ale pod spodem wisiało napięcie. Jego spojrzenia były dłuższe niż powinny. Moje śmiechy – zbyt ciche, zbyt nerwowe.

– Masz coś w oku – powiedział nagle.

Pochylił się. Na moment zrobiło się całkiem cicho. Nasze twarze dzieliło może dziesięć centymetrów. Serce waliło mi jak młot.

– Już nie – szepnął. – Ale chyba teraz ja mam coś... w głowie.

Nie odpowiedziałam. Bo wiedziałam, że gdy tylko wrócę do domu, nic już nie będzie takie samo.

Byłam oszołomiona

Wróciłam do domu z uczuciem, którego dawno nie znałam. Jakby ktoś wyjął mnie na chwilę z codzienności i postawił w innym świecie – lżejszym, cieplejszym, pachnącym kawą i brzoskwiniami. Ale wystarczyło przekroczyć próg, żeby wszystko wróciło na swoje miejsce. W kuchni piętrzyły się naczynia, na stole stała nieotwarta paczka mleka, a z góry dobiegł dźwięk klawiatury. Tomasz.

Weszłam do sypialni. Siedział w koszuli, w której wyszedł rano, tylko rękawy miał podwinięte. Komputer na kolanach, słuchawki na uszach. Nie podniósł wzroku, nawet nie drgnął.

– Cześć – powiedziałam cicho.

– Mhm – mruknął, nie odrywając wzroku od ekranu.

– Byłam u Kuby. Przyniosłam brzoskwinie.

– Aha.

Milczałam przez chwilę. Patrzyłam na jego zmarszczone czoło, palce uderzające szybko w klawisze.

– Tomasz... – zaczęłam ostrożnie – Czasem mam wrażenie, że tu nie istnieję.

Zatrzymał się na moment. Spojrzał na mnie jakby przez mgłę, jakby próbował sobie przypomnieć, kim jestem.

Co ty znowu wymyślasz, Aga? – powiedział obojętnie. – Przecież wszystko jest dobrze.

– Dobrze? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Nie rozmawiamy. Nie śmiejemy się. Nawet nie dotykasz mnie od tygodni.

– Jestem zmęczony. Ty też powinnaś to rozumieć.

– A może po prostu już ci nie zależy? – wypaliłam.

Spojrzał na mnie chłodno. Nie złością. Raczej jak na problem do rozwiązania.

– Zależy, Aga. Ale nie mam teraz siły tego analizować. Muszę skończyć projekt.

Wyszedł z pokoju. A ja stałam w miejscu, z brzoskwinią w dłoni, i poczułam, że chyba naprawdę zniknęłam. Tylko że Kuba – on mnie widzi.

Przekroczyłam granice

To miała być tylko chwila. Krótka wizyta, zwrot pustego talerzyka po brzoskwiniach. Nawet nie włożyłam butów – przeszłam w klapkach, z włosami związanymi niedbale. Bez makijażu. Bez planu. Ale gdy tylko zobaczyłam Kubę w progu, uśmiechniętego, z rozpiętą koszulą i tą swoją niedbałą swobodą – wiedziałam, że nie wrócę tak szybko.

– Właśnie parzę kawę. Wpadniesz na jedną? – zapytał, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.

Nie odpowiedziałam, tylko uniosłam talerzyk w geście podziękowania i weszłam do środka. Tym razem nie usiedliśmy na zewnątrz. Kuba zaprosił mnie do salonu. Na stole stała miska z brzoskwiniami – pachniały tak intensywnie, że ślinka sama napływała do ust.

– To z tej samej gałęzi, co ostatnio – powiedział z lekkim uśmiechem, biorąc jedną z nich i sięgając po nóż. – Ale dziś... dziś będą inaczej smakować.

Usiadł naprzeciwko mnie i zaczął powoli kroić owoc. Cienkie plasterki, jakby celebrował każdą sekundę. Potem podniósł jeden z nich i bez słowa podsunął mi go do ust. Nie protestowałam. Otworzyłam usta. I w tym geście, tak prostym i niemal niewinnym, było więcej napięcia niż w niejednym pocałunku.

Spojrzał mi w oczy. Długo. Zbyt długo.

– Wiesz, Aga... – powiedział cicho – nie chcę być tylko twoim sąsiadem.

Zamarłam. Mogłam się cofnąć. Mogłam powiedzieć „nie”. Ale nic nie zrobiłam. Nie powiedziałam ani słowa.

W następnej sekundzie jego usta były na moich. Ciepłe, zdecydowane, głodne. A ja? Nie myślałam. Nie o Tomaszu. Nie o dziecku. Nie o brzoskwiniach. W tamtym momencie naprawdę zapomniałam, że mam męża i posunęłam się dalej.

Nie miałam wyrzutów sumienia

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w równomierny oddech Tomasza, w skrzypienie łóżeczka dziecka, w ciszę, która była głośniejsza niż krzyk. Zdradziłam. I najgorsze, że... nie czułam żalu. Tylko mieszaninę ekscytacji, ulgi i panicznego strachu.

Muszę z kimś pogadać – powiedziałam do słuchawki następnego ranka.

– Przyjedź do mnie – odpowiedziała Marta. – Sama jestem, dzieci u teściowej.

Wzięłam rower. Jechałam szybko, jakbym uciekała. Może właśnie to robiłam – uciekałam od siebie sprzed wczoraj. Usiadłyśmy na tarasie. Marta od razu podała mi kawę. Usiadła naprzeciwko i wpatrywała się we mnie badawczo.

– Mów – rzuciła bez zbędnych wstępów. – Tylko proszę, nie zaczynaj od „to nic takiego”.

Zamilkłam. I wtedy to ze mnie wypadło.

– Kochałam się z Kubą.

Na jej twarzy pojawiło się niedowierzanie.

– Co? Aga?! Ty?

– On... był czuły. Słuchał. Patrzył na mnie, jakbym w ogóle istniała.

– Aga, to już nie flirt. Ty się zakochujesz. A twój mąż?

– Tomasz mnie nie widzi. Nie dotyka. Jakby mnie nie było – tłumaczyłam z żalem. – Nie wiem, może to ja jestem zepsuta.

– Nie jesteś zepsuta, jesteś... zagubiona. Ale, Aga, to nie bajka. To się skończy źle.

– Ja tylko... chciałam się poczuć jak kobieta. Choć przez chwilę.

Marta patrzyła na mnie długo. Potem westchnęła.

– Nie oceniałabym cię, gdybym nie wiedziała, że ty sama się właśnie powoli rozsypujesz. Ale przestań udawać, że to niewinność. Przekroczyłaś granicę. I teraz będzie tylko trudniej.

Zamilkłyśmy. A ja pierwszy raz poczułam, jak bardzo jestem rozdarta. I jak bardzo chcę, żeby ktoś powiedział mi, co mam zrobić.

Mąż się domyślał

Zwykle nie zauważał niczego. Ale tego wieczoru, kiedy wróciłam do domu, coś było inaczej. Nie zapytał, gdzie byłam. Nie zapytał, co z obiadem. Po prostu stał w kuchni i patrzył.

– Dziwne – powiedział, trzymając w ręku brzoskwinię. – Nie pamiętam, żebym ją kupił.

Zamarłam.

– To od sąsiada.

Podniósł wzrok. Wiedziałam już, że mi nie wierzy.

– Pachnie jak słońce – mruknął. – Jak ogród. Nie nasz. Ten z drugiej strony ulicy.

Oparł się o blat. Widziałam, że coś go dławi. Nie krzyczał. To było gorsze.

– Wiesz, Aga... kiedyś znałem każdy twój gest, każdy zapach, każdą zmianę nastroju. A teraz... – urwał.

Podeszłam. Chciałam coś powiedzieć, coś naprawić, ale zabrakło mi słów.

– Dziś rano zobaczyłem cię, jak stoisz przy oknie. Uśmiechałaś się. Tak po prostu. I zrozumiałem, że od miesięcy nie uśmiechasz się do mnie.

Cisza rozciągała się między nami jak nić, która lada moment miała pęknąć.

– To on? – zapytał w końcu. – Kuba?

Nie odpowiedziałam. Nie musiałam.

– Nie chcę wiedzieć więcej – powiedział spokojnie. – Nie dziś.

Obrócił się i wyszedł z kuchni. A ja zostałam z brzoskwinią w dłoni, która jeszcze przed chwilą pachniała jak marzenie. Teraz tylko przypominała mi o wszystkim, czego nie powinnam była czuć.

Agnieszka, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama