Reklama

Czasem jak stara kobieta, której nikt już nie potrzebuje. Od pięciu lat jestem wdową. Mój mąż, Kazimierz, zmarł nagle. Wtedy mój świat się zatrzymał.

Zostały cztery ściany naszego mieszkania i cisza, która czasami bywa tak głośna, że aż boli. Rankiem budzę się bez pośpiechu, bo nikt nie czeka na śniadanie. Kawa stygnie na stole, telewizor szumi beznamiętnie w tle, a ja coraz częściej łapię się na tym, że mówię sama do siebie – tylko po to, żeby usłyszeć ludzki głos.

Mam córkę, ale mieszka daleko, dzwoni rzadko. Rozumiem – własne życie, praca, dzieci. Dlatego moje dni są do bólu powtarzalne: zakupy w osiedlowym sklepie, odkurzanie, wieczorne krzyżówki. Żyję z przyzwyczajenia, nie z potrzeby.

Kilka miesięcy temu wydarzyło się jednak coś dziwnego. Zaczęłam znajdować pod drzwiami koszyk pełen grzybów. Prawdziwki, podgrzybki, kurki – świeże, pachnące lasem. Początkowo myślałam, że to pomyłka, że ktoś źle zapamiętał numer mieszkania. Ale koszyki wracały, a obok nich karteczka: „Dla Pani Anny”.

Okazało się, że za tym gestem stoi pan Stefan – mój sąsiad z naprzeciwka. Siedemdziesięcioletni, dawny leśnik. Człowiek spokojny, z głębokim głosem i spojrzeniem, w którym kryje się coś… ciepłego. Z początku tylko pukał i zostawiał koszyk. Ale potem coraz częściej zatrzymywał się w drzwiach na krótką rozmowę.

Nie wiem, kiedy zaczęłam czekać na jego kroki na klatce schodowej. Ten koszyk przestał być tylko prezentem. Pachniał czymś więcej – obietnicą spotkania.

Zaproszenie, ale czy tylko na zupę?

– Dzień dobry, pani Anno – usłyszałam znajomy, spokojny głos, a kiedy otworzyłam drzwi, stał przede mną z kolejnym koszykiem.

– Ojej… znowu pan się fatyguje – powiedziałam, trochę speszona, patrząc na grzyby aż błyszczące od świeżości. – Co ja zrobię z taką ilością?

– To pytanie do pani, a nie do mnie – uśmiechnął się lekko. – Podobno potrafi pani przyrządzić z nich cuda.

Zaśmiałam się, choć wcale nie czułam się cudotwórczynią.

– Cuda? Raczej zwykłą jajecznicę… A czasem marynatę, jeśli starczy mi cierpliwości.

Stefan podrapał się po siwej brodzie i podsunął koszyk bliżej.

– A ja robię zupę. Na rosole, z odrobiną śmietany. Proszę spróbować kiedyś. Tylko… – zawiesił głos i spojrzał na mnie jakoś dziwnie poważnie. – Najważniejsze, żeby nie jeść samemu.

Zamilkłam na chwilę. Jego słowa zabrzmiały inaczej niż zwykła sąsiedzka uwaga. Czy to tylko refleksja starego człowieka, który zna smak samotności? A może… coś więcej?

– To znaczy, że zaprasza mnie pan na zupę? – rzuciłam żartobliwie, ale głos mi zadrżał.

– Może tak to zabrzmiało – odparł z uśmiechem, w którym kryła się lekka nieśmiałość.

Patrzyłam na niego dłużej, niż wypadało. Koszyk grzybów pachniał lasem, a jego słowa jeszcze długo brzmiały mi w głowie: najważniejsze, żeby nie jeść samemu.

Czy to możliwe, że w tym prostym zdaniu kryło się zaproszenie do czegoś więcej niż wspólnego posiłku?

Nie odpowiedział

Kiedy kolejnego dnia usłyszałam pukanie, byłam przygotowana. W domu pachniało smażonymi grzybami – specjalnie zrobiłam ich więcej, żeby móc podzielić się ze Stefanem, gdyby znów się pojawił.

– Pani Anno, tym razem mniej, bo sezon się kończy – powiedział, trzymając koszyk do połowy pusty.

– A ja tym razem coś dla pana mam – odpowiedziałam i zaprosiłam go do środka. Na stole czekały talerzyki z jeszcze ciepłymi grzybami. – Proszę, niech pan spróbuje.

Usiadł ostrożnie na krześle, jakby pierwszy raz od dawna znalazł się w cudzym mieszkaniu. Wziął widelec i spróbował.

– Mhm… – zamruczał z uznaniem. – Pani naprawdę umie wydobyć z nich smak.

– To zwykła patelnia i trochę masła – uśmiechnęłam się, ale poczułam, jak serce bije mi szybciej. – Powiedzmy szczerze, panie Stefanie, czemu to zawsze ja dostaję koszyk? Sąsiadka z dołu też by się ucieszyła.

Podniósł wzrok znad talerza, a w jego oczach pojawił się błysk.

– Do pani mam najbliżej – powiedział po chwili.

Parsknęłam śmiechem, ale zaraz przyszło mi do głowy coś bardziej zuchwałego.

Może pan mnie po prostu podrywa? – rzuciłam, udając lekkość, choć w środku czułam napięcie.

Stefan odchrząknął, lekko się zarumienił.

– Podrywać? W tym wieku? – zaśmiał się, ale nie zaprzeczył.

W powietrzu zawisła cisza, która nie była niezręczna, tylko… gęsta od niewypowiedzianych słów. Poczułam, że czekam na te koszyki tak, jak kiedyś czekało się na listy.

Rozmowa sąsiadki ze Stefanem

Był chłodny poranek, kiedy wracałam z zakupów. Na klatce usłyszałam głos sąsiadki z drugiego piętra:

– Panie Stefanie, a dla mnie grzybków nie wystarczy? – zaśmiała się, zaglądając do jego koszyka.

Zatrzymałam się na schodach, nie chcąc być zauważona. Stefan odpowiedział spokojnie, ale stanowczo:

– Te koszyki są już zarezerwowane.

Sąsiadka zrobiła minę udającą zawód, a ja poczułam, jak w środku coś mi drgnęło. „Zarezerwowane”? Dla kogo? Dla mnie? Serce zaczęło mi walić jak szalone.

Kilka godzin później, gdy Stefan zapukał do moich drzwi, nie wytrzymałam.
– Panie Stefanie, co pan miał na myśli, mówiąc, że koszyki są zarezerwowane? – zapytałam od razu, zanim zdążył się odezwać.

Zaskoczony uniósł brwi, ale nie speszył się.

– A pani podsłuchiwała? – spytał półżartem.

– Nie podsłuchiwałam, tylko… usłyszałam. I chcę wiedzieć.

Milczał przez chwilę, jakby ważył słowa. Wreszcie powiedział spokojnie:

– Chodziło mi o to, że nie chciałbym, żeby ten koszyk stracił znaczenie.

Spojrzałam na niego pytająco.

– Znaczenie?

– Tak. To nie są tylko grzyby. To… trochę więcej.

Poczułam, jak robi mi się gorąco, choć w mieszkaniu panował chłód. W jego głosie nie było żartu. Koszyki stały się czymś w rodzaju listów – listów, których nigdy by nie napisał, a które teraz mówiły za niego.

Tym razem został dłużej

Tego popołudnia nie wyszedł od razu.

– Może… napijemy się herbaty? – zaproponowałam niepewnie, a Stefan skinął głową.

Usiedliśmy przy kuchennym stole. Para unosiła się znad kubków, a cisza między nami była inna niż zwykle – cięższa, bardziej intymna.

– Wie pani, ja całe życie spędziłem w lesie – zaczął. – Byłem leśnikiem. Cisza, zapach igliwia, szum drzew… to było moje życie. Ale kiedy wracałem do domu, czułem pustkę. Moja żona odeszła dawno temu. Dzieci wyjechały, mają swoje sprawy. Zostałem sam.

Patrzył w herbatę, jakby szukał w niej odpowiedzi.

– Te koszyki… chciałem, żeby w nich było coś więcej niż tylko grzyby. Może odrobina mnie. – Głos mu zadrżał. – Bo samotność… ona czasem bardziej dławi niż cisza w lesie.

Słuchałam go w milczeniu, a w gardle czułam narastającą gulę.

– Rozumiem – wyszeptałam. – Ja też… od pięciu lat żyję sama. Myślałam, że to będzie zdrada pamięci mojego męża, jeśli poczuję coś innego. Ale… to raczej zwykła potrzeba bliskości.

Stefan podniósł na mnie wzrok. W jego oczach zobaczyłam coś, co dawno temu zagubiłam – ciepło, troskę, tęsknotę.

– Pani obecność rozgrzewa, pani Anno – powiedział cicho. – A ja już dawno nie czułem się tak spokojny.

Siedzieliśmy długo, nie mówiliśmy wiele. Po raz pierwszy herbata miała smak czegoś więcej.

We dwoje zawsze łatwiej

Kiedy następnego dnia przyszedł, nie trzymał koszyka. Zamiast tego stał w drzwiach, trochę jak chłopiec, który zbiera się na odwagę.

– Pani Anno… – zaczął i zawahał się. – A może następnym razem pójdzie pani ze mną na grzyby?

Zaskoczył mnie. Parsknęłam śmiechem, chcąc ukryć lekkie drżenie serca.

– Ja? Panie Stefanie, ja się zgubię w pierwszych pięciu minutach!

– W lesie łatwo się zgubić – odpowiedział spokojnie. – Ale we dwoje zawsze łatwiej wrócić.

Słowa zawisły w powietrzu. Nie był to już tylko żart. To zabrzmiało jak wyznanie – ciche, skromne, ale pełne znaczenia.

Patrzyłam na niego, czując, jak narasta we mnie coś, czego dawno nie czułam. Nadzieja. Może też lęk. Ale przede wszystkim świadomość, że ktoś jeszcze chce iść obok mnie.

– Dobrze – powiedziałam w końcu, a uśmiech sam wypłynął mi na twarz. – Pójdę. Ale proszę mi obiecać, że nie zostawi mnie pan w środku lasu.

Nigdy bym pani nie zostawił – odpowiedział od razu.

Zrozumiałam, że to zaproszenie do czegoś znacznie większego niż wspólne zbieranie grzybów.

Stefan nie był z „tych”

Wieczorem siedziałam przy stole, patrząc na pusty koszyk stojący w kącie kuchni. Jeszcze kilka miesięcy temu widziałabym w nim tylko dar natury, smak jesieni. Teraz wiedziałam, że to coś więcej – że każdy koszyk był jak list miłosny, choć bez słów.

Stefan nie mówił wprost. Nigdy nie był z tych, co rzucają wyznaniami jak kwiatami pod nogi. Ale potrafił zostawić koszyk pełen grzybów, a w nim kawałek siebie. Tego, który w ciszy lasu nauczył się, jak wielka bywa samotność.

A ja? Złapałam się na tym, że czekam. Że wypatruję jego kroków na klatce. Że przestałam się bać tego, że moje serce znowu zadrży. To nie była zdrada pamięci Kazika. To była obrona przed pustką, przed tym, bym nie zniknęła w ciszy, która mnie dławiła.

Koszyk stał się początkiem czegoś, czego nie potrafię jeszcze nazwać. Może przyjaźni, może miłości, może tylko towarzystwa na resztę drogi. Ale wiem jedno – nie jestem już sama.

A kiedy Stefan powiedział, że w lesie łatwo się zgubić, ale we dwoje łatwiej wrócić… zrozumiałam, że nie chodziło o drzewa. Chodziło o życie.

I pierwszy raz od dawna poczułam, że być może naprawdę mam dokąd wracać.

Anna, 60 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama