„Sąsiad ciągle wystawiał śmieci na klatkę schodową. Ten śmierdzący problem okazał się dla mnie życiową lekcją pokory”
„Przez kilka dni był spokój. Czułam lekką ulgę, nawet satysfakcję. Kartka wisiała, śmieci nie było. Zaczęłam się łudzić, że może to zadziałało. Może wystarczyło raz coś powiedzieć. Ale po tygodniu worek wrócił”.

- Listy do redakcji
Zawsze byłam wrażliwa na zapachy. U mnie w mieszkaniu najczęściej był to aromat parzonej kawy i świeżo wypranego prania. Ale na klatce schodowej naszego bloku od kilku miesięcy cuchnęło zgniłymi odpadkami i brakiem wyczucia.
Nie wiedziałam, kto to
Mieszkam sama, w bloku z lat siedemdziesiątych, z wąskimi klatkami schodowymi i sąsiadami, którzy na „dzień dobry” odpowiadają milczeniem. Lubię to. Cisza, spokój, nikt nie puka, nikt nie zagląda, nikt nie pyta, dlaczego w piątek o dwudziestej pierwszej jeszcze pracuję, zamiast oglądać seriale. Wszystko działało idealnie, dopóki nie pojawił się śmieciowy wróg numer jeden.
Worek śmieci stał na klatce pod ścianą, zawinięty byle jak. Na początku udawałam, że nie widzę. „Może to jednorazowy przypadek?” – pomyślałam. Ale dzień później był kolejny, i kilka dni później znowu. Zawsze ten sam kąt, przy drzwiach klatki, tuż obok moich drzwi. Zaczęłam się irytować. Nie z powodu smrodu – z powodu braku szacunku.
– Jak można tak żyć? – mruczałam pod nosem, mijając znów cuchnącego gościa.
Nie wiedziałam, kto to robi. Sąsiadów w tej części klatki schodowej jest sześcioro. Snułam teorie: może to młode małżeństwo z naprzeciwka? Ona zawsze z idealną fryzurą. A może ten dziwak z końca korytarza, który zawsze mówi „dobry wieczór” rano?
Irytowało mnie to
Zaczęłam notować daty, zrobiłam zdjęcia, a potem wyszukiwałam regulamin wspólnoty mieszkaniowej. Życie zorganizowanej, spokojnej trzydziestolatki zaczęło kręcić się wokół jednego, śmierdzącego tematu. Najgorsze było to, że z każdym dniem czułam już jak ofiara cudzego bałaganu. Aż w końcu postanowiłam działać.
Wzięłam kartkę, z szuflady wyjęłam taśmę klejącą i czarny flamaster. Napisałam starannie drukowanymi literami: „To nie jest śmietnik! Proszę nie zostawiać odpadów na korytarzu”. Wyszłam na klatkę i nakleiłam kartkę na szybę drzwi. Niech śmieciarz wie, że ktoś patrzy. Niech się wstydzi.
Przez kilka dni był spokój. Czułam lekką ulgę, nawet satysfakcję. Kartka wisiała, śmieci nie było. Zaczęłam się łudzić, że może to zadziałało. Może wystarczyło raz coś powiedzieć. Ale po tygodniu worek wrócił. Nie tylko brzydko wyglądał, ale też wyraźnie śmierdział. Czułam ten zapach od razu po wyjściu z mieszkania. I znowu zacisnęłam zęby.
Nic nie działało
Tym razem nie zamierzałam być uprzejma. Usiadłam przy stole, napisałam kolejną kartkę: „Nie wstyd Pani/Panu? Może jeszcze trzeba wystawić brudną kuwetę na schody?”. Nakleiłam ją na ten sam kawałek szyby, tuż pod pierwszą.
Wróciłam do mieszkania i usiadłam przy stole. Gapiłam się w ekran komputera, ale nie potrafiłam się skupić. Cała moja uwaga krążyła wokół tych worków. Po co ktoś to robi? Kto ma w sobie tyle bezczelności? Czy naprawdę nikt tego nie widzi?
Pomyślałam o grupie sąsiedzkiej, którą kiedyś znalazłam w mediach społecznościowych. Może tam coś napisać? Może trzeba jakoś nagłośnić sprawę? Albo zrobić zdjęcie i wysłać do zarządcy? Ale nie, to było zbyt łatwe. Postanowiłam, że tym razem nie będę tylko pisać kartek. Muszę się dowiedzieć, kto to robi.
Zaczęłam obserwować. Pracowałam teraz w kuchni, nasłuchując uważnie odgłosów z korytarza: kto zamyka drzwi po dziewiątej? Kto się kręci, choć nigdzie nie wychodzi?
Chciałam go nakryć
Śmieci pojawiały się wieczorem, zwykle między ósmą a dziesiątą. Nigdy w dzień. I zawsze ten sam rodzaj worka – szary, zawiązany byle jak. Wiedziałam już, że ktoś robi to regularnie, prawie rytualnie, raz na dwa, trzy dni. Zaczęłam czuć napięcie, jakbym tropiła coś ważnego.
I w końcu się stało. Któregoś dnia usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Zerknęłam przez wizjer i zobaczyłam, jak starszy mężczyzna kładzie worek tuż pod moimi drzwiami, przy wyjściu z korytarza. Wyszedł w domowych kapciach z jednego z mieszkań na końcu korytarza, popatrzył na worek chwilę i zamknął drzwi.
Trwałam tak w bezruchu, z dłonią na klamce. Wiedziałam, że muszę zareagować, że teraz nie ma już odwrotu. Wyszłam na korytarz i zapukałam do drzwi, z których wyszedł. Po chwili usłyszałam przeciągłe „już, już” i drzwi się uchyliły. Starszy pan patrzył na mnie z zaskoczeniem, ale nie wyglądał na przestraszonego.
– Przepraszam, ale czy to pan wystawia te śmieci? – zapytałam bez wstępu.
Było mi wstyd
Zamilkł na moment, a potem skinął głową.
– Tak… To ja. Nie chciałem, żeby śmierdziało w środku. Bo ja nie mam już siły schodzić codziennie. Zdarza się, że czekam, aż któreś z wnuków przyjdzie. Ale oni nie zawsze mogą.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Stałam przed starszym człowiekiem, który – jak się okazało – nie był ani leniwy, ani bezczelny. Po prostu nie miał siły. W końcu wydusiłam:
– Rozumiem… Proszę jednak nie zostawiać ich tutaj.
Skinął głową i wrócił do mieszkania. Ja też. Zamknęłam drzwi i usiadłam na kanapie. Zamiast ulgi poczułam wstyd i współczucie. Ale złość nie minęła, może nawet się wzmocniła. Przecież to nadal nie było w porządku. Nadal było brudno i nadal cuchnęło. Następnego dnia worek stał trochę z boku, przesunięty dalej od moich drzwi. I już nie był tak brzydki, jak poprzednio – wydawał się staranniej zawiązany. Ale to nie zmieniało faktu, że nadal tam był.
Zebrałam się w sobie
Stałam przed nim kilka minut. Pachniał tym samym, znajomym, nieprzyjemnym zapachem. Już nie czułam złości, ale nie czułam też spokoju. Byłam rozdarta.
– Dlaczego to ja mam go znieść? – powiedziałam cicho sama do siebie. – Bo mnie ruszyło sumienie?
Nie chciałam mieć z tym nic wspólnego. To nie była moja sprawa – tak się zawsze tłumaczyłam. Każdy ma swoje życie i swoje obowiązki. Ale potem przyszła inna myśl. Co, jeśli to nie obowiązek? Przecież można coś zrobić nie dlatego, że trzeba, tylko dlatego, że się chce. Wciąż tego nie czułam, ale nie chciałam też już czekać, aż któryś z wnuków staruszka łaskawie się pojawi i zniesie do śmietnika ten śmierdzący problem.
Wzięłam worek i wyniosłam go na śmietnik. Wracając, spojrzałam na drzwi starego pana. Zatrzymałam się przed swoim mieszkaniem i przez chwilę po prostu tak stałam. Pierwszy raz od dawna nie myślałam źle o sąsiedzie, choć nie myślałam też dobrze. Po prostu zobaczyłam, że on tam jest.
To się stało rytuałem
Od tamtej pory już nie czekałam, aż śmieci same znikną. Kiedy tylko widziałam worek – brałam go i znosiłam bez słowa. Nie czułam z tego powodu ani dumy. Robiłam to, jakby to było coś zupełnie naturalnego, jak zmywanie naczyń czy wyrzucanie własnych odpadków. Przestałam się zastanawiać, czy to sprawiedliwe.
Któregoś dnia wróciłam z zakupów i znalazłam na klamce reklamówkę. W środku były ciasteczka zawinięte w ściereczkę. Na karteczce przyklejonej taśmą widniał napis: „Dziękuję. Jest pani dobrym człowiekiem – Stefan spod 43.”. Zjadłam je wieczorem. Były miękkie, pachnące, jakby ktoś robił je z myślą o kimś konkretnym. Może tak smakują rzeczy, które nie są za coś, tylko po coś.
Aleksandra, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W andrzejkowej wróżbie wywróżyłam sobie miłość. Zamiast filmowego zakończenia czekała mnie porcja wstydu i rozczarowań”
- „Współczuję synowi, bo jego żona nosi się jak księżna. Ciekawe skąd ma na te fatałaszki, skoro nie kiwnie palcem”
- „Na pogrzebie mamy zamiast płakać, obserwowałam obcego faceta. Czułam się, jakbym patrzyła w lustrzane odbicie”

