„Samotność była moim świadomym wyborem. Mając 68 lat, zastanawiam się, kto mnie pochowa, gdy przyjdzie mój czas”
„Cierpiałam przez długi czas, ale w końcu doszłam do siebie. Obiecałam sobie, że już nigdy nie oddam serca żadnemu mężczyźnie, choć muszę przyznać, że miałam kilku adoratorów. Każdego jednak odprawiłam z niczym. Po co mi kolejne rozczarowanie?”.

- listy do redakcji
Przez całe życie wmawiałam sobie, że mężczyzna u boku nie jest mi do niczego potrzebny. Wychodziłam z założenia, że miłość zniewala jak kajdany. Zawsze wymaga poświęceń i kompromisów, a na końcu na kobietę i tak czeka rozczarowanie. Wybrałam samotność i postawiłam na samorealizację. Teraz, gdy koniec mojej egzystencji na tym świecie wydaje się być bliższy niż dalszy, zaczynam dostrzegać, jak duży błąd popełniłam.
Chciałam dokonać wielkich rzeczy
Moja młodość przypada na burzliwe czasy PRL-u. Młodym wydaje się, że widzą wszystko o tym mrocznym w okresie w naszej historii, bo przeczytali kilka książek. Żadne słowa nie oddadzą jednak tego, jak wtedy się żyło. Mogłabym napisać niejeden elaborat na temat warunków panujących w komunistycznej Polsce, ale dla potrzeb mojej historii skupię się tylko na jednym aspekcie – na edukacji.
Dziś jest już regułą, że absolwenci szkół średnich kontynuują edukację. Dawniej, studia były przywilejem dla wybranych. Osoby takie jak ja, czyli z rodziny robotniczej, miały małe szanse na zrobienie dyplomu. Na pierwszym miejscu byli stawiani ci, którzy mogli poszczycić się odpowiednim pochodzeniem. W ten sposób komunistyczny aparat dusił opozycję już w zarodku. Władza nie chciała, by ci, którzy potencjalnie mogą stwarzać problemy, zdobywali wykształcenie. Istniał wtedy system punktacji. Punktowane były oceny ze szkoły średniej i wyniki na egzaminie. Przychylniejszym okiem patrzono także na tych, którzy podjęli pracę przed studiami. Najwięcej można jednak było zyskać dzięki pochodzeniu.
Gdy składałam papiery, odpowiednie pochodzenie społeczne było premiowane pięcioma punktami. To zazwyczaj przeważało szalę na stronę dzieci towarzyszy. Ci, którzy tak jak ja wychowywali się w prostej robotniczej rodzinie, zwykle nie mieli szans na wyższe wykształcenie. Zwykle, bo niektórym się udawało. W szkole licealnej uczyłam się bardzo dobrze, a na egzaminie uzyskałam maksymalne oceny. Pracowałam w przędzalni, a to zapewniło mi kilka dodatkowych punktów. Mogłam więc dołączyć do grona szczęśliwców, którym dane było zaznać życia akademickiego.
Zakochałam się w wykładowcy
Studia były moim największym marzeniem. Chciałam dokonać wielkich rzeczy i zapisać się w historii, jak Maria Skłodowska-Curie, moja wielka imienniczka. To był mój cel nadrzędny, ale nie ukrywam, że w szkole chciałam też poznać mężczyznę, z którym mogłabym spędzić całe życie. Tak też się stało. Nie zakochałam się jednak w żadnym koledze z roku, a w wykładowcy.
Stefan był przystojny i szarmancki, ale najbardziej imponował mi jego umysł. Do dziś pamiętam pasję, jaką było słychać w każdym wypowiadanym przez niego słowie. Był nauczycielem z krwi i kości. Gdy zbliżyłam się do niego, dowiedziałam się, że działa w opozycji. Zaproponował mi, żebym też zaczęła walczyć z komunistycznym aparatem, a ja przystałam na to. Działaliśmy razem w słusznej sprawie, a oprócz tego zostaliśmy kochankami.
Obiecywał, że o mnie zadba
Życie opozycjonistki nie było łatwe. SB cały czas deptało nam po piętach. Właściwie codziennie łapali przynajmniej jednego z nas. Większość stawała przed kolegiami, ale niektórych wtrącano do więzienia. W końcu Stefan uznał, że nie ma sensu walczyć za przegraną sprawę.
– Komuniści nigdy nie wyniosą się z tego kraju – stwierdził pewnego dnia.
– A co z naszymi ideałami? Nie chcesz już walczyć o wolność?
– Czas spojrzeć prawdzie w oczy. Możemy poświęcić swoje życie, ale co nam z tego przyjdzie? Nikt nawet nie będzie o tym pamiętał.
– No to co chcesz zrobić?
– Mam pewne znajomości. Mogę załatwić nam paszporty. Polecimy do Stanów. Tam jest prawdziwa wolność.
– Stefan, a co my będziemy tam robić?
– Mam różne kwalifikacje i perfekcyjnie znam angielski. Na pewno znajdę dobrą pracę. A jeżeli nie, będę zamiatał ulicę. O nic nie musisz się martwić. Zadbam o ciebie.
Nie musiał długo mnie namawiać. Przy Polsce Ludowej Ameryka jawiła się jako raj na ziemi. Byłam gotowa rzucić wszystko i uciec razem z nim.
Jak mógł mnie tak oszukać?
Zbliżał się dzień naszego wylotu. Siedziałam na walizkach, gdy Stefan poinformował mnie, że nic z tego nie będzie.
– Ale jak to? – lamentowałam. – Przecież obiecałeś mi, że o mnie zadbasz.
– Obiecałem, ale nie mogę dotrzymać tej obietnicy – powiedział zdawkowo.
– Stefan, nic z tego nie rozumiem.
– Mogłem załatwić tylko dwa paszporty. Lecę z Lidką.
– Z Lidką? Ale jak to? Dlaczego?
– Marysiu, zrozum. Kocham cię, ale Lidka spodziewa się naszego dziecka. Nie mogę jej tu zostawić. Musisz mnie zrozumieć.
To był okropny cios. Sama nie wiem, co zabolało mnie bardziej – niespełniona obietnica czy to, że przez cały czas romansował pod moim nosem z inną studentką. Targały mną różne emocje. Po rozpaczy przyszła wściekłość. Zastanawiałam się nawet, czy nie donieść na niego, ale zaniechałam tego pomysłu. Nie byłam jedną z tych, co były skłonne kolaborować z komunistami.
Nie potrafiłam już zaufać mężczyźnie
Zostałam w Polsce i dokończyłam studia. Nie angażowałam się już w działalność opozycyjną. Bez Stefana to nie miało sensu. Cierpiałam przez długi czas, ale w końcu doszłam do siebie. Obiecałam sobie wtedy, że już nigdy nie oddam mojego serca żadnemu mężczyźnie, choć muszę przyznać, że miałam kilku adoratorów. Każdego jednak odprawiłam z niczym. Po co miałam się angażować? Żeby kolejny raz doświadczyć rozczarowania? Żeby poświęcić się mężowi i zrezygnować z samej siebie tylko po to, by kiedyś zostać porzuconą? Co to, to nie. Należę do osób, które potrafią wyciągać wnioski z popełnionych błędów.
Postawiłam na samorealizacje. Nadeszły zmiany ustrojowe. Zajęłam się nauką. Przez jakiś czas pracowałam u boku największych tuzów fizyki, ale drugą Skłodowską-Curie nie zostałam. Gdy zorientowałam się, że moja kariera zmierza donikąd, postawiłam na pracę akademicką i dobrze na tym wyszłam.
Nie doskwierała mi samotność. Nie miałam czasu, by o tym myśleć. Żyłam po swojemu i dla samej siebie i tak było dobrze. Dopiero gdy przeszłam na emeryturę, poczułam, że w moim życiu brakuje czegoś, a raczej kogoś.
Popełniłam ogromny błąd
Pewnego dnia rozejrzałam się po swoim mieszkaniu. Miałam mnóstwo książek na półkach i dyplomów na ścianach. Żyłam dla pracy, ale teraz to nie miało już znaczenia. Zaczęłam rozmyślać, jakby to było, gdybym dała szansę miłości. „Pewnie teraz byłabym matką dwójki, a może nawet trójki dzieci, a wokół mnie biegałaby gromadka wnucząt” – pomyślałam sobie. Zaczęło do mnie docierać, jak dużo straciłam. Bo spoglądając na siebie krytycznym okiem, musiałam przyznać przed samą sobą, że w życiu nie dokonałam niczego. Nie zapisałam się na kartach historii, bo odstąpienie od walki z okupantem przyszło mi zaskakująco łatwo. Swoją pracą nie zmieniłam świata nauki. Tak, wykształciłam wielu fizyków, ale to wszystko. To jedyne, co osiągnęłam w życiu.
Dziś mam 68 lat. Gdy piszę te słowa, nachodzi mnie myśl, że mój czas na tym świecie wkrótce się skończy. Przez wybory, które dokonałam, przyjdzie mi odejść w samotności. Nikt po mnie nie zapłacze. Nie wiem nawet, czy ktoś pojawi się na moim pogrzebie.
Maria, 68 lat
Czytaj także:
„Sąsiad zostawił schorowanych rodziców o suchym chlebie, a sam poszedł w tango. Nie umieli poprosić o pomoc”
„Przez rok opłakiwałam męża, ale gdy poznałam jego tajemnicę, miałam ochotę splunąć na pomnik. Nie zasłużył na więcej”
„W sanatorium chciałem pobrykać z inną kobietą, ale to był błąd. Nie sądziłem, że szybko zatęsknię za zrzędzącą żoną”