Reklama

Nie potrafię wskazać momentu, w którym pojawiły się moje duże problemy w wysławianiu się. Krążą teorie, że takie zaburzenia płynności mowy mogą być następstwem silnego przeżycia traumatycznego. Czyjaś psychika zareagowała na uwięzienie w windzie, inna na grozę pożaru, jeszcze inna na katastrofę drogową, a wstrząs ten utrwalił się w mózgu. Ja nie przypominam sobie niczego takiego, lecz kto wie, może coś mnie mocno przeraziło, kiedy byłem bardzo mały.

Problemem było jąkanie

W okresie niemowlęcym i wczesnym dzieciństwie nie miałem z tym kłopotu, ponieważ nie byłem świadomy, że coś jest nie tak w moim sposobie mówienia. Rodzice również sądzili, że to po prostu pewnego dnia minie. Kocham ich i staram się unikać obwiniania, ale jednak podjęli złą decyzję. Powszechnie uważa się, że u małych dzieci jąkanie można dość szybko skorygować, dzięki interwencji dobrego specjalisty od logopedii. Później terapia staje się trudniejsza, gdyż defekt ten „wrasta” w system nerwowy, prowokując kompleksy i jakieś zahamowania.

Uświadomiłem sobie, że jestem inny dopiero pod koniec przedszkola. W trakcie jednych z pierwszych zajęć pani wychowawczyni zapytała:

– Kto z was ma ochotę wyrecytować rymowankę?

– Ja! – natychmiast zgłosiłem się na ochotnika. – Maleńki ptaszek, imieniem Darek, znalazł na ziemi... na ziemi... – zablokowałem się kompletnie.

Cała grupa zamilkła na chwilę, a następnie wszystkie dzieciaki zaczęły się głośno chichotać.

– Proszę o spokój! Dziękuję ci, Adrianie. Usiądź sobie przy stoliku... – powiedziała moja opiekunka, starając się ukryć zakłopotanie.

Usadziłem się na miejscu, czerwony ze wstydu, i już nigdy potem nie zgłosiłem się do jakiejkolwiek publicznej wypowiedzi. Niedługo później pedagog wezwała moją mamę i chyba dopiero wówczas rodzice zorientowali się, że sytuacja jest poważna i trzeba natychmiast działać.

Było już za późno

Rozpoczęły się regularne wizyty u terapeutów, w placówkach laryngologicznych i gabinetach logopedycznych. Była to dla mnie prawdziwa męka. Największe trudności sprawiało mi wypowiadanie dźwięków „c”, „z”, „ś” i „f”. Z tego powodu, celowo omijałem słowa, które te głoski zawierały. Oczywiście nie zawsze mogłem to osiągnąć. Moim najlepszym przyjacielem był Patryk. Mieszkał tuż obok. Kiedy przychodziłem, żeby go zobaczyć, a drzwi otwierała jego matka, sytuacja wyglądała tak:

– Dzień dobry. Czy jest Pa..., pa..., pa...?.

Pół biedy, gdy rozmówca już mnie znał i był świadomy mojego problemu. Obawiałem się jednak budowania nowych relacji. Wolałem milczeć niż narazić się na kpinę, że znów utknę w jakimś zdaniu i nie będę mógł się wysłowić. Odczuwałem ogromną trwogę, nawet idąc do sklepu po bułki. Na szczęście, istniało coś, co sprawiło, że okres edukacji minął mi całkiem znośnie. Dźwięki, melodie, muzyka. To w nich znalazłem wewnętrzny spokój. Stały się moją pasją. Odkryłem bowiem, że kiedy śpiewam, w ogóle nie mam problemu z płynnością!

Muzyka mnie uratowała

Może to brzmi nieprawdopodobnie, ale taka była prawda. Za zachętą taty zacząłem brać lekcje gry na akordeonie, najpierw prywatnie, a potem kontynuowałem to w szkole muzycznej. Opanowałem grę dosłownie na wszystkim – gitarze, klarnecie, pianinie, a do tego jeszcze całkiem znośnie śpiewałem. To zapewniało mi przychylność otoczenia. W szkole średniej dzięki temu stałem się nawet popularny.

Jednego roku koledzy wybrali mnie na przewodniczącego rady uczniowskiej. Nauczyciele bez wahania zwalniali mnie z zajęć na próby szkolnego zespołu, którego byłem członkiem. Niektórzy koledzy czuli się z tego powodu urażeni. Podczas wakacji wyjeżdżałem na biwaki harcerskie, oczywiście zawsze zabierając gitarę. Przy obozowych ogniskach czułem się jak prawdziwy gwiazdor. Serio! Wszystkie dziewczęce spojrzenia były skierowane na mnie, kiedy grałem i śpiewałem w magicznym blasku płomieni. A był to właśnie ten etap życia, kiedy powoli szukało się tej jedynej, najdroższej sercu...

Najbardziej pociągały mnie oczy Zofii. Miała również piękne, długie włosy w kolorze pszenicy. Co tu dużo mówić! Byłem w niej zakochany po uszy. Tyle tylko, że ona nie miała o tym pojęcia. W myślach wyobrażałem sobie, jak dotykam jej pięknych włosów, ale na co dzień nie ujawniałem uczuć i traktowałem ją jak koleżankę. Paraliżował mnie strach, że próbując zaprosić ją na randkę, całkowicie stracę głos. Pewnego wieczoru jednak postanowiłem, że muszę w końcu uczynić ten decydujący krok. I niech się dzieje, co ma się stać.

Pora wziąć sprawy w swoje ręce

Przy płonącym stosie drewna zaintonowałem kilka romantycznych utworów, które śpiewałem tylko dla Zofii, wpatrując się w jej wielkie, zielone oczy. Ale ona w ogóle nie była zainteresowana moim występem. Jej wzrok skierowany był na kierownika obozu. Potem zobaczyłem, jak wracali z miejsca spotkania do swoich namiotów, trzymając się za ręce... Ten zawód miłosny sporo mnie kosztował. Przestałem wierzyć, że mogę wzbudzić zainteresowanie u dziewczyn.

Ukończyłem szkołę średnią i wtedy dwóch moich znajomych ze szkoły muzycznej wpadło na pomysł założenia zespołu. Poszukiwali gitarzysty i poprosili mnie o dołączenie do ich grupy. Zawsze marzyłem o graniu i śpiewaniu w kapeli. Jednak jakiś wewnętrzny głos rozsądku stale podpowiadał mi: „Stary, jesteś pewien, że chcesz to zrobić?! Jąkała na estradzie?!”. Tym razem to jednak koledzy podjęli za mnie decyzję. Zostałem członkiem tria. Graliśmy znane melodie, takie, jakich publiczność oczekuje na przyjęciach weselnych i potańcówkach. Byliśmy dobrzy. Świetnie nam się powodziło i zarabialiśmy bardzo przyzwoite pieniądze. Dokuczało mi jednak, że nadal byłem sam...

Alicję poznałem na jednym z przyjęć weselnych, na którym występowaliśmy z chłopakami. To ona podeszła do mnie i zainicjowała rozmowę w przerwie. Byłem nieco spięty, ale szybko poczułem się swobodniej. Opowiadała mi o swoich pasjach i studiach. Studiowała pedagogikę, ze specjalizacją muzykoterapia. Czułem, że ta dziewczyna traktuje mnie inaczej niż reszta ludzi. Kiedy się zacinałem, nie kończyła za mnie wyrazów, których nie mogłem wypowiedzieć, a dla osoby z tą wadą to najgorsze. Była tak cierpliwa i tak miła. Wymieniliśmy się numerami kontaktowymi, z wyraźnym zamiarem, że skontaktujemy się po imprezie.

Wpadłem po uszy

Chciałem dzwonić do niej już następnego dnia rano. Ale jak to zrobić? Wybieram jej numer i co dalej? Powiem: „Cześć Ali..., ali..., ali...?” Czy nie zrazi się wtedy, nie wycofa? Czy zechce się spotkać z kimś, kto ma takie trudności z mową? Lęk mnie sparaliżował i nie byłem w stanie wykonać telefonu. Ale wydarzyło się coś niespodziewanego, bo to ona zadzwoniła do mnie i zaproponowała spotkanie na spacerze!

Zaraz potem nastała noc sylwestrowa, najpiękniejsza w moim życiu. Spędziliśmy ją tańcząc ze sobą cały czas, do białego rana. W tańcu nie trzeba nic mówić, a jest się tak blisko. Kiedy już poczułem się w pełni komfortowo, zapytałem ją, czy ma problem z tym, że się zacinam. A ona odpowiedziała mi wtedy innym bardzo poważnym pytaniem:

– A czy przeszkadza ci, że mam piegi i duży nos?

– Twoje pie..., pie..., piegi i twój nos po..., po... podobają mi się najbardziej na świecie! – odrzekłem i poczułem się tak, jakbym nagle dostał ogromny zastrzyk energii i odwagi.

W ciągu roku stanęliśmy przed ołtarzem. Dla mnie ten moment był niewiarygodnie stresujący. Bałem się, że cały kościół parsknie śmiechem, gdy zacznę się jąkać, wypowiadając słowa przysięgi małżeńskiej. Alicja wiedziała o moich obawach i uzgodniliśmy, że kiedy nadejdzie moja chwila, będziemy mocno trzymać się za ręce, patrzeć sobie głęboko w oczy i koncentrować się wyłącznie na naszej wzajemnej miłości. Wierzcie lub nie, ale to zadziałało! Ani razu nie miałem problemu z powiedzeniem jakiegokolwiek słowa!.

Dziś Alicja jest nie tylko moją partnerką życiową, ale również matką naszych dwóch córek. A ja, chociaż nadal zmagam się z zacinaniem tak samo, jak w dzieciństwie, uważam, że świat jest cudowny!

Adrian, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama