„Rzuciłam życie w mieście i wyjechałam w Bieszczady. Jesienią można się zakochać nie tylko w złotych kolorach połonin”
„Mieszkałam sama w wynajętym mieszkaniu na Mokotowie i coraz częściej budziłam się z uczuciem, że nie chcę otwierać oczu. Pewnego poranka, zamiast odpalić komputer, spakowałam plecak, odpięłam telefon od ładowarki i wyszłam”.

- Redakcja
W Warszawie człowiek się nie zatrzymuje. Możesz stanąć na czerwonym świetle, ale głowa i tak dalej pracuje. Co jeszcze muszę dziś zrobić? Co zawaliłam? Czy ta prezentacja była wystarczająco dobra? Czy znowu przesuną mi termin urlopu?
Byłam wykończona
Przez dziesięć lat pracowałam w agencji reklamowej. Żyłam wśród ludzi, którzy nie spali, tylko przysypiali z oczami wlepionymi w ekran. Kiedyś też tak potrafiłam – w środku nocy wstać, sprawdzić maila od klienta i dopisać slogan, który miał „zmieniać świat”. Płacili mi dobrze.
Mieszkałam sama w wynajętym mieszkaniu na Mokotowie i coraz częściej budziłam się z uczuciem, że nie chcę otwierać oczu. Pewnego poranka, zamiast odpalić komputer, spakowałam plecak, odpięłam telefon od ładowarki i wyszłam. Nikt nie wiedział, dokąd, nawet ja.
Pociąg do Sanoka, autobus do Cisnej. Potem złapałam stopa. Starszy pan, z twarzą pooraną zmarszczkami jak mapa dolin, rzucił:
– Do Wojtka pani jedzie, co?
– A skąd pan wie? – zdziwiłam się, choć nawet nie wiedziałam, że mam do niego jechać.
– Bo jak ktoś tak patrzy przez szybę, jakby uciekał od hałasu świata, to zawsze do Wojtka.
Pensjonat leżał niemal na końcu świata – między drzewami, bez szyldu, bez wyraźnego adresu. Ot, drewniany dom z tarasem i kilkoma pokojami na piętrze. Pachniało lasem i kawą. Przekroczyłam próg.
Po prostu uciekłam
Za kontuarem stał on. Wysoki, cichy, w bluzie z wyciągniętym rękawem, z lekkim zarostem. Popatrzył na mnie bez uśmiechu, ale też bez zniechęcenia.
– Pokój jednoosobowy – rzuciłam.
– Z widokiem na las czy na szlak? – zapytał spokojnie.
– Na ciszę – odpowiedziałam niemal odruchowo.
Podał mi klucz. Weszłam do pokoju, w którym czekało tylko łóżko, koc i widok na sosny. Tamtej nocy zasnęłam pierwszy raz bez tabletek.
Każdego ranka budziło mnie światło przesączające się przez firankę i odgłos drzew, które skrzypiały cicho, jakby opowiadały sobie coś tylko im znanym językiem. Chodziłam na spacery bez celu, siadałam przy strumieniu, patrzyłam w niebo i próbowałam nie myśleć o niczym.
Wojtek każdego ranka przygotowywał kawę w kuchni, która była wspólna dla gości. Bywało, że nikt inny się nie pojawiał, tylko ja. Wchodziłam boso, owinięta szalem, jeszcze nieprzytomna po nocy, a on nalewał mi do filiżanki i nic nie mówił.
– Tu jest inaczej – odezwałam się pewnego dnia, siadając naprzeciwko niego. – Chyba nigdy nie czułam się tak spokojna.
Wyciszałam się
Tego dnia rozmawialiśmy o książkach. Leżała obok niego jakaś stara powieść, z wyblakłą okładką. Zapytałam, czy dobra. Wzruszył ramionami, a potem z zaskakującą dokładnością streścił mi fabułę i opowiedział, dlaczego nie dał rady jej odłożyć.
Później opowiadał mi o starych szlakach, które nie są już zaznaczane na mapach. Wysłał mnie jednym z nich, prowadzącym do zapomnianej cerkwi. Wróciłam po kilku godzinach, zmęczona, ale szczęśliwa. Usiadłam obok niego na tarasie i podałam mu gałązkę dziwnie pachnącego ziela, które tam znalazłam. Powąchał, ale nic nie powiedział.
Nie byłam pewna, czy mnie lubi. Nie byłam pewna, czy on w ogóle kogoś lubi, ale coraz częściej czekałam na te poranne rozmowy. A wieczorami łapałam się na tym, że zastanawiam się, co powiedziałby na to, co właśnie pomyślałam. Cisza przestawała być tylko ciszą. Była jak język, którym powoli uczyliśmy się rozmawiać.
Ognisko rozpaliliśmy w miejscu, które Wojtek oczyścił z gałęzi i kamieni. Pomiędzy drzewami, trochę na uboczu, z dala od pensjonatu. Powiedział, że tu ogień najlepiej się pali, bo ziemia jest sucha. Usiadłam na pniu, owinęłam się kocem i patrzyłam, jak płomienie liżą drewno. Czas płynął inaczej, rozmowy były spokojne, a wino – chyba najbardziej wytrawne, jakie piłam – smakowało jak coś świętego.
Byłam zauroczona
Zatrzymałam się przy nim wzrokiem dłużej, niż powinnam.
– Wiesz, myślę, że mogłabym tu zostać – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Spojrzał na mnie z takim samym spokojem jak zawsze. Ale tym razem w jego oczach coś się zmieniło.
– Nie szukam nikogo – odpowiedział po chwili.
Milczałam, ale w środku wszystko się we mnie spięło. Poczułam, jak ogień z ogniska bije za mocno, albo to serce zaczęło bić za głośno.
– Ale ja nie… Nie mówiłam, że szukam kogoś – próbowałam się uśmiechnąć. – Tu jest po prostu… prawdziwe życie.
– Nie wszystko, co spokojne, jest trwałe – powiedział, nie patrząc na mnie.
Zamilkłam. Nagle wszystko, co czułam przez ostatnie dni, wydało mi się naiwne. Zderzyłam się z czymś twardym, z jego dystansem. Jakby postawił mur, którego wcześniej nie było.
Odbiłam się od ściany
Rano zeszłam na śniadanie tak, jakby nic się nie wydarzyło. On jak zwykle parzył kawę, nie pytając, czy chcę. Po prostu nalał i postawił na stole.
– Dlaczego tak się boisz?
Nie odpowiedział od razu. Odstawił dzbanek. Patrzył gdzieś za mnie, nie na mnie.
– Nazywała się Anka – powiedział, jakby to słowo długo zalegało mu w gardle. – Przyjechała z Warszawy, tak, jak ty. Miała dość. Mówiła, że wszystko ją męczy: miasto, ludzie, praca. Zamieszkała tu na początku w jednym z pokoi. Potem już po prostu była. Z dnia na dzień, coraz bardziej.
Słuchałam, nie przerywając. Mówił wolno, jakby każde słowo ważyło więcej, niż powinno.
– Myślałem, że to się nie zdarza, że ludzie nie zostają tak po prostu. Ale ona została. Pomagała mi, sadziła zioła, gotowała. Wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi. A potem, pewnego dnia, wyszła do sklepu i nie wróciła. Zostawiła kartkę, dwa zdania: „Nie umiem tu oddychać. Przepraszam”.
Próbowałam go zrozumieć
Nie potrafiłam nic powiedzieć. Serce mi drżało, ale siedziałam spokojnie, patrząc na jego twarz. W cieniu była jeszcze bardziej zamknięta, jakby to wszystko wracało nie tylko w słowach, ale i w ciele.
– Przez miesiąc myślałem, że wróci – dodał cicho. – Potem przestałem czekać. Ale nie przestałem czuć. A teraz, kiedy ktoś mówi, że chce tu zostać, nie wierzę.
Patrzyłam na niego długo. W końcu powiedziałam:
– Nie jestem Anką. Ale rozumiem, że dla ciebie to nie ma znaczenia.
Nie zaprzeczył, nie spojrzał na mnie. Wstał i wyszedł.
Spakowałam się bez słowa. Robiłam to powoli, z uwagą, jakby każde złożone ubranie miało mnie uchronić przed czymś ostatecznym. Nie chciałam dramatów, nie chciałam pytań, nie chciałam żegnać się z nikim.
To był błąd
Zeszłam na dół z plecakiem. Był ranek, mgła oplatała drzewa, jakby chciała wszystko zatrzymać. Stał na tarasie, trzymał kubek w dłoni.
– Wyjeżdżam – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie krótko. Nie zapytał, dlaczego, nie próbował mnie zatrzymać.
– Nie chcę być powtórką czyjegoś błędu – dodałam.
Pokiwał głową, jakby rozumiał.
– Nie trzeba zawsze zostawać, żeby coś było prawdziwe – powiedziałam jeszcze, choć głos mi się lekko załamał.
Odpowiedział dopiero po chwili:
– I nie zawsze trzeba odchodzić, żeby się nie zranić.
Nie pocałowaliśmy się na pożegnanie, nie uścisnęliśmy nawet dłoni. Po prostu spojrzeliśmy na siebie przez krótką chwilę, która bolała bardziej niż jakakolwiek rozmowa. Potem poszłam w stronę drogi. Las oddychał cicho. Nie oglądałam się za siebie, nie chciałam sprawdzać, czy nadal tam stoi. Zostało mi uczucie, że mimo wszystko wracam do siebie.
Julia, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wygrałam 800 tysięcy i przeznaczyłam je na nietypowy cel. Rodzina i znajomi uznali, że wydadzą kasę lepiej ode mnie”
- „Z jabłoniowego sadu miałam przywieźć owoce na zimowe przetwory. Zamiast tego wróciłam z papierami rozwodowymi”
- „Wróciłam z Chorwacji jako inna kobieta. Nie wiem, czy to przebudzenie, czy największy błąd w życiu”

