Reklama

Miałam trzydzieści lat, pracę w korporacji, własne mieszkanie i poczucie, że moje życie przecieka mi przez palce. Znajomi zakładali rodziny, ja – przeglądałam aplikacje do nauki języków i z nadzieją odpisywałam na wiadomości. Tak poznałam Laurenta. Francuz, starszy ode mnie o kilka lat, pisał pięknie po angielsku i miał w sobie coś, co sprawiło, że nie chciałam przerywać tej znajomości.

Reklama

Z dnia na dzień nasze rozmowy stawały się coraz bardziej osobiste. Kiedy zaproponował spotkanie, poczułam, że to może być początek nowego życia. Zamknęłam wszystkie swoje sprawy w Polsce i do niego pojechałam.

Na początku było idealnie

Siedzieliśmy przy kuchennym stole w jego mieszkaniu na Montmartre. Laurent usmażył naleśniki, a ja parzyłam kawę w jego staromodnym ekspresie. Okno wychodziło na wewnętrzny dziedziniec, a z sąsiedniego mieszkania dobiegała muzyka Édith Piaf. Wszystko wydawało się takie filmowe. Czułam się, jakbym trafiła do innego świata.

– Chciałabym w końcu robić coś, co naprawdę ma sens – powiedziałam, odrywając się od filiżanki. – Może za jakiś czas zacznę uczyć angielskiego, może coś związanego z pisaniem? Albo pójdę na kurs fotografii... Zobaczymy. Chcę tu po prostu być. Z tobą.

– To brzmi pięknie – uśmiechnął się i dotknął mojej dłoni. – Zasługujesz na szczęście, Monique.

Uwielbiałam, gdy zdrabniał moje imię po francusku. Było w tym coś czułego i intymnego. Jednak kiedy próbowałam zapytać go o jego pracę albo rodzinę, zazwyczaj zmieniał temat. Twierdził, że teraz najważniejsze jesteśmy my – tu i teraz. I może na początku to mi pochlebiało, ale z czasem zaczęło niepokoić.

Tego dnia dostał telefon. Wstał od stołu i zniknął w drugim pokoju. Przez chwilę słyszałam jego przyciszony, zdenerwowany głos. Gdy wrócił, był blady.

Muszę wyjść na chwilę. Sprawy zawodowe. Przepraszam.

– Co się stało?

– Nic ważnego. Porozmawiamy wieczorem.

Nie zapytał, czy chcę pójść z nim. Wziął płaszcz i wyszedł bez pożegnania. Zostałam z niedojedzonym śniadaniem i pytaniami, na które nie znałam odpowiedzi. Wtedy po raz pierwszy poczułam ukłucie niepokoju.

Coś tu śmierdziało

Zadzwoniłam do Anki tego samego wieczoru. Najpierw rozmawiałyśmy o błahostkach – jakby żadna z nas nie chciała przejść do konkretów. Ale w końcu nie wytrzymałam.

– Anka, powiedz mi szczerze... Czy to dziwne, że właściwie nic o nim nie wiem?

– No... trochę. A co masz na myśli?

– Nie wiem, czym się dokładnie zajmuje. Niby coś z nieruchomościami. Ale nie mówi szczegółowo. Nie poznałam nikogo z jego otoczenia, nie wiem, gdzie mieszkał wcześniej, czy ma rodzeństwo. Pytam, a on zawsze to jakoś zbywa. Dzisiaj dostał telefon i nagle musiał wyjść. I nie powiedział, dokąd.

– A ty nie pojechałaś za nim? – zapytała żartobliwym tonem, ale ja nie odpowiedziałam. Milczenie wystarczyło. – Monika... – Anka spoważniała. – Ty rzuciłaś wszystko. Pracę, mieszkanie, Polskę. Wyjechałaś do obcego kraju dla faceta, którego znasz z aplikacji. Musisz być pewna, że on też jest tu całym sobą.

– Wiem. Po prostu... chcę wierzyć, że to coś prawdziwego – czułam, jak głos mi się łamie.

– A nie myślałaś, żeby trochę poszperać? Może przez social media, może znajdziesz jakieś ślady?

– To byłoby jak szpiegowanie.

– Może. Ale czasem lepiej wiedzieć wcześniej niż za późno.

Wieczorem Laurent wrócił. Uśmiechał się jak zwykle, pocałował mnie w czoło, jakby nic się nie wydarzyło. Nie pytałam, nie chciałam wyjść na histeryczkę. Ale tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Coś we mnie zaczęło pękać – jakby intuicja podpowiadała mi, że historia, którą piszę, nie ma szczęśliwego zakończenia.

Złapany na gorącym uczynku

Tamtego dnia wróciłam wcześniej do domu. Moje zajęcia z francuskiego zostały odwołane, a ja postanowiłam zrobić Laurentowi niespodziankę. Kupiłam jego ulubione ciasto z pobliskiej cukierni i szłam przez miasto z głupkowatym uśmiechem, który zniknął z twarzy w chwili, gdy przekręciłam klucz w drzwiach.

Usłyszałam dziecięcy śmiech. Zamarłam. Potem głosy – kobieta mówiła coś po francusku. Nie rozumiałam wszystkiego, ale jej ton był ostry. Weszłam do salonu. Laurent stał jak wryty. Obok niego – szczupła brunetka z rozwianymi włosami i dwójką dzieci. Chłopiec miał może siedem lat, dziewczynka była młodsza. Kobieta spojrzała na mnie, jakby zobaczyła ducha.

– Kim ona jest?! – krzyknęła. – Co ta kobieta robi w naszym domu?!

Laurent próbował coś powiedzieć, ale z jego ust nie wydobywał się żaden sensowny dźwięk. Spojrzał na mnie, potem na nią.

– Monika... to nie tak...

– Czy ty masz rodzinę?! – przerwałam mu, czując, jak serce bije mi w skroniach.

– To mój mąż – powiedziała kobieta. – I nasze dzieci. Mieszkaliśmy tu, zanim on... zanim zniknął.

Zrobiło mi się słabo. Laurent złapał mnie za rękę, jakby chciał mnie zatrzymać.

– Monique, ja... to się skomplikowało. Ty byłaś... tylko chwilową pomyłką.

– Pomyłką?! – wyrwałam rękę. – Ja wszystko zostawiłam. A ty miałeś żonę i dzieci?!

Nie pamiętam, jak wyszłam. Drzwi trzasnęły za mną, a świat, który zbudowałam z nadziei, rozsypał się w jednej chwili. Czułam, jak pod nogami nie ma już nic – tylko pustka.

Perfidnie mnie oszukał

Nie pamiętam drogi z jego mieszkania do hotelu. Szłam bez celu, mijając tłumy ludzi, którzy żyli swoim życiem – zakochani, spieszący się do pracy, śmiejący się w kawiarniach. Ja byłam tylko cieniem, kobietą z walizką złudzeń, która została wyrzucona z czyjegoś życia bez uprzedzenia.

Weszłam do małego hotelu niedaleko metra i poprosiłam o najtańszy pokój. Recepcjonistka rzuciła mi krótkie spojrzenie – coś pomiędzy litością a obojętnością – i podała mi klucz. Wieczorem siedziałam na łóżku, wpatrzona w telefon. Napisałam długi mail do Anki. Zaczęłam od zdania: „Miałaś rację.” Potem opisałam wszystko: kobietę, dzieci, kłamstwa. Pisałam, a łzy kapały na ekran. Z każdą kolejną linijką czułam, jak opadają ze mnie emocje. Jakby słowa były jedynym sposobem, żeby nie zwariować.

Nie spałam całą noc. Gapiłam się w sufit i myślałam: jak mogłam być tak ślepa? Dlaczego nie zauważyłam wcześniej? Co we mnie było tak spragnione miłości, że uwierzyłam w każdą piękną bajkę? W głowie pojawiły się wszystkie momenty, które ignorowałam. Gdy milczał przez kilka godzin, tłumacząc się spotkaniami. Gdy unikał zdjęć razem. Gdy nie chciał, żebym odwiedzała jego biuro. To wszystko było sygnałem, tylko ja byłam zbyt zakochana, żeby go odczytać.

W lustrze zobaczyłam twarz, której nie poznawałam. Nie była to już ta sama Monika, która marzyła o miłości w Paryżu. To była kobieta, która właśnie zderzyła się z rzeczywistością i przeżyła. Jeszcze żyła.

On też to kiedyś przeżył

Poznałam go przypadkiem, w małej kawiarni przy stacji metra Jaurès. Mówił po polsku z lekkim akcentem, który od razu przyciągnął moją uwagę. Ja zamówiłam czarną kawę, on poprosił o herbatę. Siedzieliśmy przy sąsiednich stolikach i wymieniliśmy kilka słów, kiedy baristka się pomyliła. Tak zaczęła się rozmowa, która potrwała prawie dwie godziny.

Nazywał się Kuba. Przyjechał do Paryża cztery lata temu. Miał za sobą podobną historię – wielkie nadzieje, rozczarowania, samotność. Opowiadał o swojej pierwszej zimie w obcym mieście, o tym, jak spał w mieszkaniu bez ogrzewania i nie rozumiał nikogo w sklepie. Znał ten stan, kiedy człowiek myśli, że już nie da rady, a potem jakoś idzie dalej.

– To, co ci się przydarzyło, to nie koniec świata – powiedział. – To tylko... no wiesz, lekcja. Brutalna, ale cenna.

– Czuję się, jakby ktoś mnie wypluł. Jakbym nie była nic warta – wyszeptałam, a on spojrzał na mnie spokojnie.

– Wiem. Ale to minie. Serio. Jeszcze będzie pięknie.

Pomógł mi znaleźć tymczasowe lokum – pokój w mieszkaniu współdzielonym z inną Polką. Nie proponował niczego więcej, nie oczekiwał wdzięczności. Był po prostu człowiekiem, który wiedział, jak to jest upaść, i umiał podać rękę.

Tamtej nocy po raz pierwszy od wielu dni zasnęłam bez łez. Nie dlatego, że było mi dobrze, ale dlatego, że poczułam coś, czego bardzo potrzebowałam: zrozumienie. I iskierkę nadziei, że może jeszcze zbuduję coś nowego – powoli, ostrożnie, ale na własnych warunkach.

Zacznę na nowo we Francji

Zostałam w Paryżu. Nie z powodu Laurenta, nie z powodu romantycznych uniesień, ale dlatego, że nie chciałam wracać z poczuciem porażki. Znalazłam pracę w małej kawiarni niedaleko kanału Saint-Martin. Na początku tylko zmywałam naczynia i rozstawiałam krzesła, potem zaczęłam podawać kawę, uczyć się języka i rozmawiać z klientami. Zapisałam się na kurs francuskiego w miejskim ośrodku kultury. Wieczorami siadałam z zeszytem i powtarzałam słowa. Zaczęłam układać sobie życie od nowa – bez wielkich planów, ale z ostrożną ciekawością.

Z Kubą czasem się spotykaliśmy – na spacer, na herbatę, bez oczekiwań. Nie byliśmy parą, ale byliśmy dla siebie wsparciem. Czasem po prostu siedzieliśmy w milczeniu, patrząc na ludzi przechodzących przez mosty. Wystarczało, że ktoś rozumiał, że czasem nie trzeba mówić nic.

Moi rodzice długo nie potrafili zrozumieć mojej decyzji. Uważali, że powinnam wrócić, znaleźć „normalną pracę”, zacząć od nowa w Polsce. Mówili, że nie ma czego się wstydzić, że każdemu może się powinąć noga. Ale ja nie wstydziłam się tego, co przeżyłam. Zgubiła mnie naiwność, to prawda. Ale uratowała mnie siła, o której nie wiedziałam, że ją mam.

Czasem, gdy przechodzę obok znajomego dziedzińca, serce na chwilę przyspiesza. Ale potem wraca do rytmu. Już nie czekam na bajki. Wiem, że prawdziwe życie nie przypomina romansu. Ale wiem też, że nawet po największym rozczarowaniu można wstać, otrzepać się i pójść dalej – może wolniej, ale z podniesioną głową.

Monika, 30 lat

Reklama

Czytaj także:
„W trudzie i znoju wychowałam 3 dzieci, a one traktują mnie jak śmiecia. Może sąsiadka poda mi szklankę wody na starość”
„Córka wyjechała z Polski i zapomniała o rodzinie. Nie przyjechała na pogrzeb ojca i zostawiła mnie z emeryturą 1200 zł”
„Teściowa zobaczyła 1 zdjęcie na moim telefonie i zrobiła z tego aferę. Rodzina patrzy na mnie teraz spode łba”

Reklama
Reklama
Reklama