„Rzuciłam nudnego narzeczonego dla kochanka słodkiego jak brzoskwinia. Po pół roku został mi tylko gorzki posmak żalu”
„Z początku było jak w raju. Spędzaliśmy dnie i noce razem. Ale po miesiącu coś się zmieniło. Olek przestał odbierać telefony. Znikał na dwa, trzy dni. Ja w kółko pisałam, dzwoniłam, czekałam. A potem on pojawiał się z powrotem, jakby nigdy nic”.

- Redakcja
Nie wiem, od czego zacząć. Może od tego, że przez wiele lat byłam kobietą, którą można było podziwiać – za sukcesy w pracy, za związek z porządnym facetem, za to, że zawsze trzymałam się dobrego życiowego planu. Teraz mam dwadzieścia dziewięć lat i przez ostatnie pół roku funkcjonuję w stanie zawieszenia. Moje poukładane życie się rozpadło. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że sama jestem sobie winna.
Kiedyś miałam wszystko poukładane. Praca w agencji reklamowej, narzeczony Michał – spokojny, wierny, przewidywalny. Może trochę zbyt przewidywalny. Nasze życie wyglądało jak kalendarz: poniedziałek – zakupy, środa – siłownia, piątek – wino i serial. Nie było w tym nic złego. Ale też... nic ekscytującego.
A potem pojawił się Olek. Jak burza. Wpadł do mojego życia z aparatem fotograficznym, rozczochrany, niepunktualny i nieprzewidywalny. Zanim zdążyłam się zorientować, zostałam jego kochanką. Rzuciłam dla niego wszystko.
Dziś siedzę na zimnej podłodze w swoim pustym mieszkaniu. Olek zniknął. Michał nie odbiera moich wiadomości. A ja nie wiem, kim jestem i dlaczego to zrobiłam. Chciałam „czegoś więcej”. Ale co to znaczy? I dlaczego teraz czuję się jak wrak?
– Co u was, Agata? – zapytała dziś Karolina przez telefon.
– Wszystko w porządku – skłamałam.
Ale Karolina zna mnie zbyt dobrze, by uwierzyć.
Miałam już spakowaną walizkę
– Michał, muszę ci coś powiedzieć – powiedziałam, ledwo wszedł i zamknął drzwi. Stałam już w przedpokoju, z torbą przy nogach. Drżały mi dłonie, serce waliło jak szalone.
– Coś się stało? – spojrzał zaniepokojony, ściągając szalik. – Coś z twoją mamą?
Pokręciłam głową. Nie potrafiłam wykrztusić słowa. Nie tak to miało wyglądać. Przećwiczyłam w głowie każdą wersję. A teraz wszystko wyparowało.
– Ja... odchodzę – powiedziałam cicho, ledwie słyszalnie.
Zamarł. Szalik wypadł mu z rąk.
– Co?
– Przepraszam – wyszeptałam. – Nie umiem tego wytłumaczyć. Po prostu... muszę.
– To jakiś żart? – zaśmiał się nerwowo. – Agata, przestań, miałem dziś ciężki dzień. O co chodzi?
Zacisnęłam powieki.
– Poznałam kogoś.
Milczał długo. Tak długo, że zaczęłam się modlić, żeby coś w końcu powiedział.
– Kogoś... – powtórzył wolno, jakby próbował przełknąć słowo, które stanęło mu w gardle. – Czyli... to koniec, prawda?
Pokiwałam głową. Było mi niedobrze od własnych słów.
– Dlaczego? – zapytał. – Przecież było dobrze. Nie idealnie, ale dobrze. Myślałem, że jesteś szczęśliwa.
– Ja też tak myślałam – odpowiedziałam. – Ale w środku... czułam się martwa.
Przez chwilę patrzył na mnie jak na obcą osobę. W końcu tylko skinął głową.
– W takim razie... nie zatrzymuję cię.
Chciałam się pożegnać. Przytulić. Powiedzieć, że dziękuję. Ale nie potrafiłam. Zamiast tego odwróciłam się i wyszłam.
Na klatce schodowej serce waliło mi jak oszalałe. Z jednej strony – ulga. Z drugiej – uczucie, jakbym właśnie wyrwała sobie własne serce.
A potem przyszła euforia. Ekscytacja. Myśl, że teraz wszystko się zacznie. Że z Olkiem będzie inaczej. Nie wiedziałam jeszcze, że właśnie zaczął się mój upadek.
Zaczęła się huśtawka nastrojów
Pierwsze tygodnie z Olkiem były jak w niebie. Nigdy wcześniej nie czułam się tak... żywa. Robiliśmy wszystko spontanicznie – w środku tygodnia jechaliśmy nad jezioro, piliśmy wino z butelki i rozmawialiśmy do rana. Czasem kończyliśmy w jego atelier, pośród zdjęć i porozrzucanych ubrań. Nie wiedziałam, gdzie jestem, i nie chciałam wiedzieć. Byłam tu i teraz. Z nim.
– Nie jestem facetem na zawsze, Agata – powiedział pewnej nocy, gdy leżeliśmy na materacu, a z radia sączył się jazz.
– A ja nie chcę zawsze. Chcę teraz – odpowiedziałam bez wahania.
Wtedy naprawdę w to wierzyłam. Ale po miesiącu coś się zmieniło. Olek przestał odbierać telefony. Znikał na dwa, trzy dni. Pisałam, dzwoniłam, czekałam. A on pojawiał się, jakby nigdy nic.
– Przepraszam, byłem w trasie – rzucił kiedyś, całując mnie w czoło.
– Ale gdzie? Co robiłeś? – dopytywałam, czując, że grunt zaczyna mi się usuwać spod nóg.
– Agata, serio? Przecież wiesz, jaki jestem. Nie da się mnie trzymać na smyczy.
Milczałam. Przecież wiedziałam. Właśnie to mnie kiedyś w nim pociągało. Ale teraz... ta wolność, która kiedyś mnie ekscytowała, zaczęła mnie ranić. Bywały dni, że czułam się jak jego dodatek. Jakaś scenografia do życia, które rozgrywał według własnego scenariusza.
Zaczęłam coraz częściej siedzieć sama w jego mieszkaniu, czekając. A on przychodził, uśmiechał się, rzucał aparat na kanapę i mówił:
– Ale mam pomysł na serię zdjęć. Ty mi w niej zapozujesz, co?
Chciałam powiedzieć, że nie jestem jego muzą. Że chcę być kobietą, partnerką. Ale zamiast tego kiwałam głową. Jeszcze wierzyłam, że to minie. Że znów będzie jak na początku. Że mnie kocha.
Zniknął jak sen
Obudziłam się w jego mieszkaniu, jak zwykle sama. Była sobota, dziewiąta rano. Przeciągnęłam się leniwie, sięgnęłam po telefon – żadnej wiadomości. Cisza.
Z kuchni nie dochodziły żadne dźwięki, nie czułam zapachu kawy. Pomyślałam, że może wyszedł po bułki. Uśmiechnęłam się nawet na tę myśl. Wstałam, założyłam jego koszulę i ruszyłam w stronę salonu. Ale coś było nie tak.
Nie było jego kurtki. Ani aparatu. Ani torby z obiektywami, która zawsze stała przy drzwiach. W łazience brakowało szczoteczki do zębów. Sprawdziłam szuflady – puste. Szafa – pusta. Zaczęłam dzwonić. Raz. Drugi. Dziesiąty. Połączenie nieudane.
Otworzyłam Instagram – jego konto nie istniało. Albo było zablokowane. Przez chwilę gapiłam się w ekran jak idiotka. Jakby miało się samo załadować, jakby to był jakiś błąd. Ale to nie był błąd. On zniknął.
Włożyłam dżinsy, bluzę, pobiegłam pod jego atelier. Zawsze otwarte – dziś zamknięte na kłódkę. Obok stała babka z warzywami, ta sama, co zawsze.
– Był tu Olek? – spytałam. – Nie widziała go pani?
– A ten fotograf? Wyprowadził się chyba. Od tygodnia nikt tu nie zagląda.
Serce mi stanęło.
Wieczorem zadzwoniłam do Karoliny. Chciałam udawać, że wszystko jest normalnie, ale ona wyczuła to w pierwszym zdaniu.
– Mów, co się dzieje.
– On... zniknął – powiedziałam w końcu. – Po prostu.
– Czekałam, aż to się rozpadnie – odpowiedziała cicho. – To nie był związek, tylko ucieczka.
– Zamknij się – syknęłam i się rozłączyłam. Wiedziałam, że miała rację.
Usiadłam na podłodze i płakałam. Ale nie za nim. Za sobą.
– Czy to ja zniknęłam pierwsza, zanim on zniknął? – wyszeptałam w ciemność.
Zostawił mi dwa zdania
Długo się zbierałam, żeby to zrobić. W końcu otworzyłam laptopa, włączyłam skrzynkę mailową i zaczęłam pisać do Michała.
„Nie wiem, czy to przeczytasz. I nie wiem, czy w ogóle powinnam to pisać. Ale muszę. Przepraszam. Nie wiem nawet, za co dokładnie – za to, że cię zraniłam, że uciekłam, że nie byłam w stanie docenić twojej ciszy. Że pomyliłam ją z nudą. Wiem, że tego nie naprawię tym, co teraz piszę. Ale... musiałam to z siebie wyrzucić. Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwy”. Wysłałam.
Odpowiedź przyszła po godzinie. Dwa zdania: „Nie chcę tego odgrzebywać. Życzę Ci dobrze”. Przeczytałam je chyba z dziesięć razy. Dwa zdania. Michał, który kiedyś pisał mi listy miłosne na pięć stron, teraz odpowiedział, jakby pisał do urzędu.
Zadzwoniłam do Karoliny. Przeczytałam jej wiadomość.
– Zasłużyłam na więcej niż dwa zdania – powiedziałam, tłumiąc łzy.
– A on zasłużył na więcej niż twój romans – odpowiedziała bez wahania.
Zamilkłam. Nie miałam nic do dodania.
Tamtej nocy nie spałam. Przeglądałam zdjęcia, wiadomości sprzed lat, nasze wspólne plany. Nie mogłam zrozumieć – dlaczego to zrobiłam? Czy naprawdę chodziło o Olka?
Nie. To nie była miłość. To była ucieczka. Od rutyny. Od siebie. Od mojego przerażającego lęku, że życie przecieka mi między palcami, że nie czuję nic. Że nie jestem wystarczająca, jeśli nie jestem intensywna. Zdradziłam Michała, ale najpierw zdradziłam siebie.
Teraz wszystkiego żałuję
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby pojechać na stare osiedle. Tam, gdzie z Michałem mieszkaliśmy razem przez trzy lata. Zanim wszystko rozbiłam. Samochód zaparkowałam pod dawnym sklepikiem, w którym zawsze kupowaliśmy bułki i mleko. Stałam w miejscu, patrząc na balkon naszego byłego mieszkania. Ktoś powiesił pranie. Białą pościel, która łopotała na wietrze. Serce mi się ścisnęło.
Poszłam przed siebie bez celu. Mijałam znajome klatki, drzewa, ławkę, na której Michał kiedyś oświadczył się, trzymając w ręku kanapkę z żółtym serem, bo pierścionek wypadł mu z kieszeni i wylądował w reklamówce. Śmiałam się wtedy do łez. To był jeden z piękniejszych dni w moim życiu.
Usiadłam na tej samej ławce i poczułam, że nie umiem już być silna. Nie mam już siły udawać, że to wszystko było dla „wolności”, „prawdy” czy „emocji”. To była moja osobista katastrofa. Nawet nie miałam odwagi jej zatrzymać, gdy wszystko się paliło.
Nie wiem, czego szukam. Ale wiem, że nie chcę już uciekać. Chcę zbudować coś od nowa. Choćby najmniejszą rzecz. Choćby siebie. Przez chwilę poczułam coś dziwnego. Spokój. Nie ekscytację. Nie panikę. Nie żal. Po prostu... cichy spokój.
Agata, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Narzeczony chciał kontrolować moje życie. Po tym, co zobaczyłam w jego telefonie, uciekłam tak, jak stałam”
- „Koleżanka była dumna z bogatego męża. Nie miałam serca powiedzieć jej, że znam jego tajemnicę”
- „Pojechałam do Hiszpanii zbierać brzoskwinie i wróciłam z nasionkiem w brzuchu. Mąż musi uwierzyć, że to on jest ojcem”

