„Rzuciłam karierę, by zająć się schorowanym ojcem. W podziękowaniu za opiekę dostałam listę obowiązków i pretensje”
„Robiłam mu kanapki, podawałam leki, prasowałam jego koszule. A on? Z początku wdzięczny, potem coraz bardziej opryskliwy, złośliwy, jakby każdy mój gest był dla niego wyrzutem”.

- Redakcja
Kiedyś byłam kimś – pracowałam w administracji, byłam dobra w swojej robocie. Lubiłam swoją pracę, ludzi, których tam poznałam, a po godzinach miałam swoje pasje – trochę czytania, trochę ogrodu, nawet szydełkowanie. Nie było tego może wiele, ale było moje. Moje życie.
Musiałam mu pomóc
To wszystko skończyło się pewnego dnia, kiedy mój tata dostał udaru. Nagle cały świat zawirował. Musiałam zrezygnować z pracy, złożyć wypowiedzenie z dnia na dzień. Kiedy patrzyłam na jego pobladłą twarz na szpitalnym łóżku, pomyślałam, że damy radę, że muszę mu pomóc. Przecież to mój ojciec.
Przeprowadziłam się do jego mieszkania – cichego, pachnącego kurzem i starością. Na początku wydawało się, że to tylko kwestia czasu, że dojdzie do siebie. Robiłam mu kanapki, podawałam leki, prasowałam jego koszule. A on? Z początku wdzięczny, potem coraz bardziej opryskliwy, złośliwy, jakby każdy mój gest był dla niego wyrzutem. Zaczęły się komentarze:
– No, w końcu do czegoś się przydajesz.
– Nie tak to się robi, zawsze byłaś nieudacznicą.
Siedziałam przy nim, kiedy wieczorem w telewizji leciał serial, a on patrzył na mnie jak na zmartwienie.
Wszystko krytykował
Stałam przy kuchence, mieszałam ziemniaki w garnku, kiedy usłyszałam ten jego głos, taki zimny, oceniający, jakby patrzył na mnie z góry, z wyższością.
– Nie umiesz nawet ziemniaków obrać jak człowiek – powiedział z przekąsem, a potem dodał jeszcze, jakby wbijał mi nóż w serce: – Twoja matka to się w grobie przewraca.
Zamarłam na chwilę, ściskając w ręku łyżkę, a potem wzięłam głęboki oddech, żeby nie wybuchnąć. Ale tym razem coś we mnie się zagotowało. Odłożyłam łyżkę na blat, odwróciłam się do niego i zanim zdążyłam się zastanowić, wyrzuciłam z siebie słowa, które dusiły mnie od tygodni.
– Wiesz co, tato? Może lepiej by było, gdybyś został w szpitalu, skoro nic ci tu nie pasuje.
Zamilkł. Jego twarz, poorana zmarszczkami, nagle zastygła, a spojrzenie, które na mnie rzucił, sprawiło, że poczułam się jeszcze gorzej.
– Zawsze byłaś bez serca – powiedział cicho, prawie szeptem, ale wystarczająco głośno, żeby zabolało.
Stałam tam, próbując opanować oddech, ale czułam, jak drżą mi ręce. Łzy cisnęły się do oczu, choć obiecałam sobie, że przy nim nie będę płakać.
– Tato, proszę, nie mów tak… – wyszeptałam, ale on nawet na mnie nie spojrzał.
– Beznadziejna jesteś. Niczego nie potrafisz.
Czułam się gorsza
Zaczęłam płakać, po prostu nie dałam rady już tego w sobie dusić.
– Ja się staram… Naprawdę się staram… – mówiłam, łapiąc oddech między łzami.
On spojrzał na mnie z pogardą, a potem rzucił:
– Starasz się? Ha! Tylko patrzysz, jak mnie szybciej do grobu wpędzić!
Wieczorem zebrałam w sobie resztki odwagi i podeszłam do niego, kiedy siedział w fotelu. Światło lampy padało na jego twarz, uwydatniając zmarszczki, które wcześniej wydawały mi się miękkie i znajome, a teraz były jak bruzdy w kamieniu.
– Tato, ja już nie daję rady… – zaczęłam cicho, prawie szeptem. Nie chciałam go prowokować, ale musiałam to powiedzieć.
Spojrzał na mnie z chłodnym wyrazem twarzy, jakby nie słuchał, a czekał, aż skończę swoje żale.
– Dawać radę? Ty? – jego głos był ostry, pełen kpin, a każde słowo jak cios. – Jakbyś chociaż raz coś zrobiła porządnie!
Zacięłam zęby, ale nie potrafiłam już milczeć.
– Zawsze tylko narzekasz… Nigdy nie mówisz, że coś zrobiłam dobrze…
– Bo nigdy dobrze nic nie robisz! – odparł z taką łatwością, jakby od dawna czekał na tę odpowiedź.
Byłam wykończona
Zrobiło mi się gorąco. Czułam, jak złość miesza się ze smutkiem, jakby we mnie coś się rozrywało na kawałki.
– Ja też mam swoje życie, tato… Nie jestem twoją służącą – powiedziałam cicho, ale stanowczo, a moje serce biło tak głośno, że miałam wrażenie, że zaraz rozerwie mi klatkę piersiową.
Odpowiedział natychmiast, bez chwili zawahania, uderzając dłonią w stół z taką siłą, że kubek przewrócił się, a herbata rozlała na blat.
– To się wynoś! – wrzasnął.
Stałam tam, jakby mnie przykuło do podłogi, nie wiedząc, co zrobić. Czułam się jak intruz we własnym domu. Jak obca, która nie powinna się tu w ogóle znaleźć.
Usiadłam na łóżku, z twarzą schowaną w dłoniach. Czułam, jakby cały świat przygniatał mnie z każdej strony. Oczy paliły, gardło miałam ściśnięte, a w głowie dudniły słowa ojca.
Po chwili podniosłam się powoli, jakby nagle ogarnęła mnie dziwna cisza, pustka, w której nie było już miejsca na łzy. Wiedziałam, że coś muszę zmienić. Że jeśli tego nie zrobię teraz, to utknę w tej roli na zawsze. Ojciec krzyknął z fotela:
– Dokąd leziesz?
Zatrzymałam się w progu, nie odwracając się jeszcze.
– Muszę wyjść. Muszę pomyśleć, co dalej – odpowiedziałam spokojnie. – Nie wiem, czy tu wrócę… – dodałam cicho, sama bojąc się tych słów.
– A jak ja sobie sam poradzę?! Zostawiasz mnie na pastwę losu?! – jego głos drżał od złości.
Miałam go dosyć
Odwróciłam się i spojrzałam na niego.
– Muszę teraz zadbać o siebie.
– Bezduszna… Tylko o sobie myślisz! – wykrzyczał, ale ja już go nie słuchałam.
Zamknęłam drzwi za sobą i zeszłam po schodach, czując, jakbym zostawiała za sobą całą przeszłość, która mnie dusiła.
Usiadłam na przystanku autobusowym, patrząc bezmyślnie na światła przejeżdżających samochodów. Ludzie krzątali się, spieszyli do domów, a ja czułam, jakby czas dla mnie stanął w miejscu. Wyciągnęłam telefon i po chwili wahania wybrałam numer koleżanki.
– Alicja? – odezwał się zaskoczony głos po drugiej stronie.
– Cześć… – zaczęłam, a potem głos mi się załamał i wypłynęły ze mnie wszystkie słowa, których nie potrafiłam wypowiedzieć od miesięcy. Mówiłam o ojcu, o zmęczeniu, o samotności, o tym, jak bardzo się czuję nikim.
Koleżanka słuchała długo, nie przerywała. W końcu powiedziała:
– Musisz to zakończyć. Nie możesz się tak poświęcać, bo zniszczysz samą siebie.
Jej słowa były jak plaster na ranę, ale też jak ostrze, które przecina iluzje. Wiedziałam, że ma rację. Nie mogłam dłużej tego ciągnąć.
Potrzebowałam pomocy
Postanowiłam, że rano zadzwonię do opieki społecznej, porozmawiam z kimś, kto może zająć się ojcem. Nie wiedziałam jeszcze, jak to będzie wyglądało, ale czułam, że muszę coś zrobić, zanim całkiem zniknę.
Siedząc na tym przystanku, patrząc na nocne miasto, poczułam, że coś we mnie drgnęło. Strach, który czułam, mieszał się z dziwną ulgą. Może wreszcie zaczynam dbać o siebie, o swoje życie. Może nie jestem złą córką, może po prostu próbuję być dobrą sobą.
Wróciłam do domu ojca. Weszłam powoli, jakby bojąc się, że zaraz usłyszę jego głos, ten oskarżycielski ton, który wbijał się we mnie każdego dnia. Stał w kuchni, oparty o blat, patrzył na mnie z podejrzliwością, jakby nie wierzył, że wróciłam. Zebrałam całą odwagę i powiedziałam spokojnie:
– Tato, zgłosiłam cię do opieki społecznej. Przyjdzie ktoś, kto ci pomoże. Ja muszę wrócić do swojego życia.
– Ty mnie zostawiasz? – wyszeptał w końcu, jakby to była najgorsza rzecz, jaka mogła go spotkać.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że każda odpowiedź tylko pogorszyłaby sytuację.
Zebrałam swoje rzeczy. Wyszłam z mieszkania, zamykając za sobą drzwi z cichym kliknięciem. Szłam powoli, ale z każdym krokiem czułam się coraz lżejsza. Nie wiedziałam, czy znajdę nową pracę, czy poradzę sobie finansowo, ale wiedziałam jedno – muszę być teraz dla siebie dobra. Muszę zacząć oddychać, żyć, budować coś swojego.
Alicja, 35 lat
Czytaj także:
- „Nie jestem dewotką, ale to, co wyczynia moja wnuczka to już przesada. Dziewucha nie ma za grosz wstydu”
- „Kochałam Janka nad życie, a on wystawił mnie przy pierwszej okazji. Nie daruję mu tego upokorzenia”
- „W dniu ślubu miałam przeczucie, że robię błąd, ale nie słuchałam intuicji. Mój mąż lubił jeść chleb z niejednego pieca„

