„Rozwód z żoną miał dać mi wymarzony święty spokój. Szybko zrozumiałem, że to nie ona była problemem”
„Po kilku miesiącach coś się zmieniło. Spokój, który wcześniej koił, zaczął uwierać. W tej ciszy zabrakło jakiegoś dźwięku, gestu, obecności. Zacząłem tęsknić nie za Anetą jako osobą, ale za nią w drobiazgach”.

Nie powiem, że rozwód z Anetą był dla mnie tragedią. Nie płakałem, nie waliłem pięściami w ściany, nie słuchałem po nocach smętnych kawałków i nie zatapiałem się w winie. Kiedy zamknęły się za mną drzwi naszego wspólnego mieszkania – zaskoczyła mnie ulga.
Miałem wreszcie spokój
Nikt nie trzaskał szafkami w kuchni, nikt nie zadawał pytań podszytych pretensją, nikt nie wzdychał teatralnie na widok pozostawionego kubka po kawie. W moim nowym mieszkaniu – kawalerce, którą urządziłem po swojemu – panował porządek. Lubiłem wstawanie bez pośpiechu, herbatę w ulubionym kubku, radio cicho sączące muzykę w tle. Nawet śniadanie było spokojniejsze. To była nowa jakość życia. Samotność, ale taka… wygodna.
I pewnie dlatego długo nic nie czułem. Żadnej tęsknoty, żadnego żalu. Uciekałem w pracę, potem w sport. Zacząłem czytać więcej, jeść zdrowiej, nawet czasem wychodziłem gdzieś z kolegami. Sam siebie zaskakiwałem, że nie boli. Wręcz przeciwnie – było mi lżej. Pustka była przestrzenią do oddychania.
Ale po kilku miesiącach coś się zmieniło. Spokój, który wcześniej koił, zaczął uwierać. W tej ciszy zabrakło jakiegoś dźwięku, gestu, obecności. Zacząłem tęsknić nie za Anetą jako osobą, ale za nią w drobiazgach. Za tym, że zawsze robiła mi herbatę z plasterkiem cytryny, choć sam nigdy o to nie prosiłem. Za tym, jak wieczorem zawijała się w koc, zostawiając mi tylko skrawek kanapy. Za spojrzeniem, które mówiło więcej niż słowa – kiedy coś mnie dręczyło, a ja nie chciałem o tym mówić. Nie tęskniłem za miłością. Tęskniłem za rytuałami.
Tęskniłem za nią
To był zwykły dzień, taki jak wszystkie ostatnie. Wyszedłem z pracy nieco wcześniej, bo klient odwołał spotkanie. Chodziłem bez celu po mieście, próbując zabić czas. Wszedłem do księgarni, potem do kawiarni, usiadłem na chwilę i zaraz wyszedłem. Skręciłem w boczną ulicę i wtedy ją zobaczyłem.
Szła z naprzeciwka. Miała płaszcz, który dobrze znałem – ciemnozielony, z odrobinę przykrótkimi rękawami. Włosy związała w niedbały kok. Na pierwszy rzut oka wydawała się mnie nie widzieć. Ale jak tylko nasze spojrzenia się spotkały, wiedziałem, że mnie rozpoznała. Zatrzymała się.
– Cześć… nie sądziłem, że cię tu spotkam – powiedziałem, zanim zdążyłem się zastanowić, czy powinienem się w ogóle odzywać.
– Miasto jest małe, a nasze ścieżki nie aż tak różne – odpowiedziała bez złości, ale też bez ciepła.
Mówiła tak, jakbyśmy rozmawiali pierwszy raz po bardzo długiej podróży, z której każdy wrócił trochę inny.
– Może… wpadłabyś kiedyś na herbatę? – Zapytałem, chociaż nie miałem pojęcia, dlaczego to powiedziałem. Chyba sam siebie zaskoczyłem.
Spotkaliśmy się
Uśmiechnęła się lekko.
– Może ty wpadniesz. Mój czajnik działa – rzuciła, jakbyśmy rozmawiali o zupełnie zwykłych sprawach.
Potem skinęła głową i poszła dalej. Nie obejrzała się, ja też nie, a mimo to przez całą drogę do domu miałem poczucie, że wciąż jest obok. Tyle wystarczyło. Kilka zdań, jedno spojrzenie. Nie nostalgia, nie ból, ale coś pomiędzy, coś, co nie miało jeszcze nazwy, ale na pewno nie było obojętnością.
Przyszedłem punktualnie, chociaż zwykle się spóźniam. Aneta otworzyła drzwi z takim wyrazem twarzy, jakby nie była pewna, czy to dobra decyzja. Wpuściła mnie do środka. W jej mieszkaniu wszystko wyglądało znajomo. Te same zasłony, te same książki na półkach, nawet krzesło przy stole było lekko odstawione, jak kiedyś. Usiedliśmy przy stole, a ona nalała nam herbaty. Przez chwilę nie rozmawialiśmy. Dopiero po kilku minutach przerwałem ciszę.
– Wiesz, nie myślałem, że… będzie mi cię brakowało – powiedziałem spokojnie, bardziej do siebie niż do niej.
– A ja myślałam, że poczuję się wolna. Ale to nie była wolność. To było tylko… milczenie – odpowiedziała cicho, nie patrząc na mnie.
– My chyba nie byliśmy gotowi odejść. Po prostu byliśmy zmęczeni.
Wtedy zrozumiałem, że nie ma już między nami złości. Zostało tylko to, co nie zostało wypowiedziane przez te wszystkie miesiące.
Żałowałem odejścia
Od tamtej pory spotykaliśmy się niemal codziennie. Niespełna miesiąc później zjawiłem się u niej z torbą. Otworzyła mi drzwi i spojrzała na mnie, jakby to było całkowicie naturalne. Wszedłem do środka i odstawiłem torbę pod ścianę. Nie rozpakowałem się od razu, tylko usiadłem w kuchni tak jak wcześniej. Ona wstawiła wodę.
Przez chwilę siedzieliśmy obok siebie, patrząc, jak czajnik zaczyna buczeć. Nasze dłonie przypadkiem się zetknęły, kiedy sięgałem po łyżeczkę. Nie odsunęliśmy ich. Nie było w tym żadnej deklaracji, ale też żadnego wahania.
– Wiem, że to nie rozwiąże wszystkiego. Ale nie chcę już pić herbaty sam – powiedziałem, czując, że więcej nie trzeba dodawać.
– Zawsze mówiłeś, że robię ją za mocną – odpowiedziała, sięgając po szklanki.
– Właśnie taką lubię – uśmiechnąłem się lekko.
Usiedliśmy. Nie rozmawialiśmy już o tym, co dalej. Nie trzeba było. Byliśmy po prostu tam, gdzie oboje chcieliśmy być. W ciszy, która tym razem nie bolała.
Zaczęliśmy od nowa
Minął tydzień. Mieszkanie znów pachniało tym, co znałem. Zwykła codzienność wróciła tak, jakby nigdy nie odeszła, tylko czekała w kącie. Któregoś wieczoru usiedliśmy przy kuchennym stole, bez telewizora, bez telefonów, bez radia. Tylko my i cisza, która tym razem domagała się słów.
– Wtedy myślałem, że milczenie to lepsze niż kłótnia. Ale to była rezygnacja – powiedziałem, nie patrząc na nią.
– A ja czekałam, aż coś zrobisz, aż wreszcie krzykniesz. Nawet złość byłaby jakimś znakiem – odparła.
Wziąłem głębszy oddech. Była spokojna, mówiła bez pretensji, bez żalu, tylko z takim zmęczeniem, jakie przychodzi po długiej walce z samym sobą.
– A teraz? Myślisz, że tym razem będzie inaczej?
– Myślę, że teraz umiemy zaparzyć herbatę i wysłuchać się do końca – odpowiedziała.
Pokiwałem głową. Tego wieczoru nie trzeba było mówić więcej. Nie naprawiliśmy wszystkiego, ale przestaliśmy się bać rozmowy.
Michał, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mama błagała Boga, żebym nie brał ślubu cywilnego. Gdy chciała nawracać moją narzeczoną, coś we mnie pękło”
- „W domu ciągle coś się zmieniało, a mąż sypiał w piwnicy. Gdy powiedział mi, co się dzieje, wyrzuciłam go za drzwi”
- „Mąż miał kochankę i chciał mnie puścić z torbami. Nie po to się urabiałam po łokcie, żeby teraz mnie rolował”

