„Rozwiodłam się z mężem przez schabowego i karkówkę. Letni grill był dla niego ważniejszy niż uczucia własnej żony”
„– Zrobiłem zapas na cały tydzień. Przynajmniej ktoś tu będzie normalnie jadł – mruknął z przekąsem, rozpakowując mięso. Odwróciłam się do niego, jeszcze z łyżką w ręce. Wiedziałam, że za chwilę znowu się zacznie”.

- Redakcja
Zawsze myślałam, że nasze małżeństwo jest zwyczajne. Nie idealne – nie wierzę w takie bajki – ale przynajmniej stabilne. Wspólne śniadania przy kuchennym stole, raz w tygodniu pizza na kanapie i serial, który oglądaliśmy razem, choć każde z nas lubiło coś innego. Tomek lubił mówić, że jestem jego skałą. I przez jakiś czas chyba naprawdę w to wierzyłam.
Wszystko zaczęło się od jednego filmu dokumentalnego. Niby z ciekawości, niby przypadkiem. A potem... nie mogłam już patrzeć na jedzenie tak samo. Na mięso. Na ten kawałek karkówki na talerzu. Nie potrafiłam odgonić obrazu oczu krowy, która patrzyła prosto w kamerę, zanim… no właśnie. Wiedziałam, że chcę coś zmienić.
– Przechodzę na weganizm – powiedziałam Tomkowi któregoś wieczoru, starając się brzmieć normalnie.
– Na co przechodzisz? – spojrzał na mnie znad talerza. – Znowu jakaś moda z internetu?
– Nie, serio. Chcę spróbować. Dla zdrowia, dla zwierząt… dla siebie.
Roześmiał się. Tak po prostu. Jakby to była najlepsza komedia, jaką w życiu słyszał.
– No to powodzenia. Ale ja swoich schabowych nie oddam.
Na początku myślałam, że to tylko szok. Że się oswoi. Ale im więcej czytałam, im bardziej próbowałam się dzielić – tym bardziej on się zamykał. Albo reagował śmiechem. Albo sarkazmem. Albo – co najgorsze – irytacją.
Zamiast wspólnych kolacji, mieliśmy dwa garnki na kuchence. Dwie lodówki. Dwa światy. A ja? Zaczęłam się czuć jak gość w naszej kuchni. W moim własnym domu.
Z dnia na dzień jedzenie, które miało być naszym rytuałem, stało się polem bitwy. A weganizm, który miał być moją prywatną decyzją, nagle stał się czymś, co rozpychało się między nami jak trzecia osoba.
Mąż robił mi na przekór
Stałam przy kuchence, mieszając tofu curry z mlekiem kokosowym i szczyptą kolendry, kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Tomek wszedł do kuchni z siatkami pełnymi zakupów, które niemal demonstracyjnie postawił na blacie. Wyciągnął z nich wielką paczkę karkówki i rzucił na blat tuż obok mojej deski do krojenia, jakby chciał coś podkreślić.
– Zrobiłem zapas na cały tydzień. Przynajmniej ktoś tu będzie normalnie jadł – mruknął z przekąsem, rozpakowując mięso.
Odwróciłam się do niego, jeszcze z łyżką w ręce. Wiedziałam, że za chwilę znowu się zacznie.
– Tylko ci przypomnę, że mamy osobne garnki – powiedziałam spokojnie. – Nie musisz tego układać tuż przy moim jedzeniu.
Spojrzał na mnie z udawanym zdziwieniem, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi.
– Przestań mi tu serwować trawę, kobieto. To nie jest jedzenie, to jest jakiś żart – rzucił, otwierając lodówkę.
Zacisnęłam usta. Od kilku tygodni słyszałam podobne rzeczy i próbowałam to ignorować. Ale tym razem coś we mnie się przełamało. Oparłam łyżkę o garnek, odwróciłam się w jego stronę i powiedziałam to, co krążyło mi w głowie od dawna:
– Ty nie chcesz jeść trawy, a ja nie chcę już trawić twojego braku szacunku.
Zamilkł. Stał tak chwilę z opakowaniem mięsa w dłoni, jakby nie wiedział, czy się zaśmiać, czy coś odpowiedzieć. Nie zrobił ani jednego, ani drugiego, tylko odwrócił się z westchnieniem i zaczął układać zakupy na półkach.
Nie chciałam się kłócić, naprawdę. Ale miałam już dosyć. Każda moja decyzja spotykała się z drwiną, jakby nie miał nawet cienia ciekawości, co za tym stoi. Jakby mu nie zależało, co czuję. I nagle nie chodziło już o jedzenie. Chodziło o wszystko inne.
Poczułam, jak w środku rośnie mi coś, czego nie potrafiłam jeszcze nazwać. Rozczarowanie? Złość? Bezsilność? Sama już nie wiedziałam. Ale wiedziałam jedno – cokolwiek się właśnie we mnie odezwało, nie zamierzało milczeć.
Kpił sobie ze mnie
Siedziałam przy stole z miską owsianki, powoli mieszając ją łyżką, chociaż nie miałam apetytu. W kuchni pachniało smażonym tłuszczem. Tomek stał przy patelni, a skwierczenie bekonu zagłuszało ciszę, która od kilku dni stała się między nami codziennością. Nie spojrzeliśmy na siebie ani razu od rana. Udawaliśmy, że to normalne. Ale to nie było normalne.
Nagle Tomek się odezwał z tą swoją lekko złośliwą nutą w głosie:
– Nawet cielaki pewnie się z ciebie śmieją.
Zamrugałam, odłożyłam łyżkę. Chciałam to zignorować, coś odpowiedzieć, ale słowa utknęły mi w gardle. Spojrzałam na niego bez uśmiechu.
– Przynajmniej nie umrą dla mojej kolacji – odpowiedziałam.
Wzruszył ramionami i wrócił do patelni, jakby nic się nie stało. Jakby to była zwykła wymiana zdań. Ale dla mnie to był kolejny moment, w którym zrozumiałam, że nie o jedzenie tu chodzi. Że ten bekon nie był tylko przekąską. Był znakiem, że moje wybory są dla niego żartem. Że nie próbował nawet przez chwilę mnie zrozumieć. Nie zapytał nigdy, co mnie do tego skłoniło, co czuję, co myślę. Po prostu szydził.
Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam sama, często w pokoju, żeby nie czuć ciężaru jego obecności i tych wiecznych uwag, które padały niby żartem, ale raniły jak ostrze. Coraz częściej łapałam się na tym, że nie chcę z nim rozmawiać. Że milczenie jest łatwiejsze niż próba obrony samej siebie.
W tym domu były już dwa talerze, dwa stoły, dwie wersje rzeczywistości. A ja czułam się coraz bardziej sama, nawet gdy siedziałam obok niego.
Powiedzieliśmy sobie wszystko
Było późne popołudnie, wróciłam wcześniej z pracy, bo jedną z ostatnich lekcji odwołali. Dom był pusty, cichy. Przez chwilę czułam się swobodnie, jakbym mogła wreszcie odetchnąć. Wstawiłam wodę na herbatę, usiadłam przy stole z książką, ale zamiast czytać, zaczęłam nasłuchiwać. Tomek jednak rozmawiał przez telefon w pokoju obok. Nie zamknął drzwi.
– Nie wiem, co się z nią stało – mówił z cichym rozdrażnieniem. – Gotuje, jakby miała z kimś innym żyć. Wszystko jakieś dziwne, pełno tych zielska i orzechów. Jakby siebie szukała, ale w złym miejscu.
Przymknęłam oczy. Wiedziałam, że nie powinnam słuchać, ale nie mogłam się ruszyć. Czułam, jak coś we mnie narasta. Wstałam, weszłam do pokoju, zanim zdążył się rozłączyć.
– Z kim ja mam żyć, jeśli ty już dawno przestałeś być przy mnie? – powiedziałam bez wstępu. – Bo to, że dzielimy kuchnię, dni i ciszę, nie znaczy, że to jeszcze my.
Tomek spojrzał na mnie zaskoczony. Wstał, jakby chciał zapanować nad sytuacją.
– Przesadzasz. Robisz z tego filozofię. To tylko jedzenie, Dorota.
– Nie. To nie jest tylko jedzenie. To wszystko. Ty się śmiejesz z czegoś, co jest dla mnie ważne. Zmieniłam się, a ty się mnie boisz. A może tylko nie chcesz się wysilić, żeby mnie zrozumieć?
– A może ty nie chcesz zrozumieć mnie? Mam dość tego, że wszystko się zmieniło. Ty, dom, nasza codzienność. A ja? Ja też mam prawo być sobą.
– Tylko że ty możesz być sobą bez wysiłku, bo twoje „być sobą” to wygoda. Moje kosztuje więcej.
Zamilkliśmy. Stał przede mną mój mąż – obcy człowiek, który nie znał moich myśli, a ja jego.
Wyszłam z pokoju i wróciłam do kuchni, do mojej herbaty, która już wystygła. Nie dotknęłam jej. Tego dnia wszystko wystygło.
Podzieliliśmy życie na pół
Siedziałyśmy z Magdą przy herbacie. Ona piła miętową, ja z pokrzywy – kolejna nowość, która w naszym dawnym świecie mogłaby wywołać tylko śmiech Tomka. Magda była tą przyjaciółką, która słuchała bez rad i ocen. Miała w oczach więcej zrozumienia niż niejeden psycholog.
– A wiesz, jak to się zaczęło? – zapytałam, patrząc na parujący kubek. – Od listy zakupów. Najpierw przestaliśmy kupować razem. Potem gotować. Potem jeść. Potem się widywać przy stole. I tak dzieliliśmy po trochu wszystko – aż przyszła kolej na życie.
Magda nie przerywała, więc mówiłam dalej.
– Podzieliliśmy już wszystko. Nawet dni tygodnia. Ja robiłam pranie w środy i soboty, on w poniedziałki i czwartki. Sobota była dla mnie, niedziela dla niego. A potem przyszły te rozmowy o tym, co kto bierze. Stół, łóżko, szafkę pod telewizor. Śmieszne, nie? Dzielić wspomnienia na pół.
Uśmiechnęłam się smutno, bo w tamtej chwili wszystko miało w sobie cień ironii.
– Pamiętasz, jak opowiadałam ci o naszych wakacjach nad jeziorem? – zapytałam. – Zawsze wracaliśmy stamtąd z torbami pełnymi słoików, z planami na kolejny rok. Teraz jak o tym myślę, to wszystko smakuje jak mięso. Jak coś, czego już nie przełknę.
Magda położyła dłoń na mojej.
– Myślisz, że to koniec?
Pokręciłam głową. Nie umiałam jeszcze nazwać tego, co się stało. Czułam jednocześnie ulgę i żal. Było we mnie pusto, ale ta pustka nie była straszna. Raczej spokojna. Może to był początek czegoś innego. Życia, w którym nie będę musiała nikomu tłumaczyć się z tego, co mam na talerzu. Ani w sercu.
Nic nas już nie łączyło
Spotkaliśmy się przy samochodzie, na parkingu przed blokiem, który kiedyś był naszym domem. Tomek przyjechał po ostatnie pudło – książki, jakieś papiery, resztki jego życia, które jeszcze zostały w szafce przy biurku. Miał na sobie kurtkę, którą mu kiedyś kupiłam w prezencie. Nie zdjęłam z niej metki przez dwa dni, bo się wahałam, czy to nie za drogi gest. Teraz wyglądał w niej obco.
– To wszystko? – zapytał, zerkając na pudło.
– Tyle zostało – odpowiedziałam. – Rzeczy są łatwiejsze do spakowania niż słowa.
Zamilkł. Przez chwilę tylko staliśmy obok siebie, każde w swojej ciszy. W końcu powiedział:
– Patrzyłem tylko na zapas mięsa, a nie zauważyłem, jak się ode mnie oddalasz.
Spojrzałam na niego, zmęczona tym wszystkim.
– A ja nie zauważyłam, jak bardzo się do ciebie nie nadaję – odpowiedziałam cicho.
Zamknął bagażnik. Westchnął. Chciał coś dodać, ale nie znalazł słów. I dobrze. Może już nie potrzebowaliśmy więcej słów.
Pożegnaliśmy się bez dotyku. Jak znajomi, którzy kiedyś byli kimś bliskim, a teraz zostali tylko wspomnieniem.
Odjechał, a ja stałam jeszcze chwilę na zimnym wietrze. Myślałam o tym, że czasem miłość się nie kończy – ona po prostu staje się czymś, co nie potrafi dłużej istnieć w tym samym domu.
Dorota, 38 lat
Czytaj także:
- „Żona zdradziła mnie z mistrzem przetworów. Jestem pewien, że to gotowanie klusek jeszcze wyjdzie jej bokiem”
- „Zdradzałam męża przez 3 lata i wszystko było fajnie. Sprawa wyszła na jaw przez 1 zdanie córki przy niedzielnym rosole”
- „Nie spodziewałam się tego, co zobaczę w domu po powrocie z urlopu. Mąż urządził letnie kino, którego nigdy nie zapomnę”

