Reklama

Kiedy Marek umarł, coś we mnie zgasło. Tak, wiem, że to banał, ale trudno inaczej to ująć. Mój świat nagle przestał mieć sens. Przez pierwsze miesiące nie potrafiłam spać bez jego zapachu na poduszce. Przechodziłam przez życie jak cień, robiłam tylko to, co musiałam – praca, zakupy, obiad dla Kamila. Ale serce zostało w tamtym wrześniowym dniu, przy jego grobie, świeżo usypanym, jeszcze bez płyty, z tymczasowym krzyżem i datą śmierci, która wciąż wydawała mi się nierealna.

Ludzie mówili: „Aneta, jesteś młoda, życie przed tobą, musisz się otrząsnąć”. Tylko że ja nie chciałam. Jak można otrząsnąć się po utracie kogoś, kto był twoim początkiem i końcem? Nasze małżeństwo nie było idealne, oczywiście, że nie – kłóciliśmy się, cichliśmy, czasem nie rozumieliśmy się zupełnie. Ale to był mój Marek. Nikt nigdy nie rozumiał mnie tak, jak on. I choć nie byłam wtedy gotowa tego przyznać – kochałam go bardziej, niż umiałam to pokazać za jego życia.

Paweł pojawił się jakby mimochodem. Najpierw pomógł mi przy formalnościach po pogrzebie – znał się na prawie, był taktowny, cierpliwy, a ja byłam w tamtym czasie wrakiem. Potem zaczął odwiedzać nas częściej – najpierw jako znajomy, później jako przyjaciel, a wreszcie jako partner. Kamil go polubił. Ja – ceniłam, ale… nie potrafiłam pokochać. Sama nie wiem, dlaczego zgodziłam się zostać jego żoną. Może z wdzięczności, może ze zmęczenia samotnością. Albo z lęku, że jeśli jeszcze dłużej będę żyła przeszłością, to zupełnie przestanę być sobą.

Z czasem zaczęłam nawet wierzyć, że może uda mi się poukładać życie od nowa. Ale to było złudzenie. W mojej głowie i sercu cały czas był Marek. A kiedy zaczęłam planować jego pomnik – wszystko wróciło.

Zaczął mieć pretensje

Zbierałam się na cmentarz. Pakowałam torebkę, znicze, zapałki.

Znowu tam jedziesz? – zapytał Paweł, nie podnosząc wzroku znad telefonu.

– Markowi trzeba zapalić znicz – odparłam spokojnie, wkładając płaszcz.

Wczoraj też zapalałaś – rzucił sucho. – I przedwczoraj. I w niedzielę.

Zatrzymałam się przy drzwiach.

– Paweł, nikt ci nie każe jechać ze mną.

– Po co miałabym jechać? Nie jestem tam mile widziany. A może przeszkadzam w spotkaniu z mężem idealnym?

Odwróciłam się do niego. Jego oczy, kiedyś ciepłe, teraz patrzyły na mnie twardo, jakby chciał przebić mnie wzrokiem.

– On nie był idealny. Ale był moim mężem – powiedziałam cicho.

– A ja co? Jestem tylko w zastępstwie? Rezerwowy mąż, na czas żałoby?

Milczałam. Co miałam mu powiedzieć? Że czasem naprawdę tak się czuję? Że są wieczory, gdy leżę obok niego w łóżku i tęsknię za kimś innym?

Ty dalej z nim mieszkasz – powiedział Paweł po chwili. – Jest wszędzie. W twojej głowie. W sercu. W naszej sypialni.

– Nie rozumiesz, co to znaczy prawdziwa miłość – syknęłam. – Prawdziwa miłość nie kończy się z chwilą śmierci! Myślałam, że to akceptujesz.

Wstał. Pochylił się do mnie, jakby chciał coś wykrzyczeć, ale opanował się.

– Wiesz, co jest najgorsze? Że on nie musi już nic robić, żeby cię mieć. Jest martwy, a i tak mnie pokonał.

Zrobiło mi się zimno, a potem gorąco. Wyszłam bez słowa. A potem... pojechałam na cmentarz. Ale przy grobie Marka po raz pierwszy zamiast spokoju – poczułam wstyd.

Musiałam to zrobić sama

Kamieniarz, pan Stanisław, czekał już przy biurku. Rozłożył katalogi, próbki granitu i szkice.

– Dzień dobry, pani Aneto. Przejrzałem pani wiadomość. Rozumiem, że chciałaby pani coś wyjątkowego.

– Tak… – usiadłam powoli. – Chciałabym, żeby ten pomnik był... nie tylko nagrobkiem. Żeby mówił coś o nim. O nas.

– Rozumiem. Proszę spojrzeć – przesunął w moją stronę rysunek: marmurowa płyta z rzeźbioną lirą i cytatem wykutym u podstawy. – Możemy wykonać to z włoskiego marmuru. Proszę powiedzieć, jaki cytat ma być wypisany?

Zadrżały mi dłonie. Wyjęłam kartkę z torebki.

– „Miłość nie zna kresu. Śmierć nie kończy jej trwania”.

Kamieniarz skinął głową.

– Piękne słowa. Proszę się nie martwić, zrobimy to porządnie. Termin?

Najlepiej na rocznicę śmierci. Za dwa i pół miesiąca.

W tym momencie zadzwonił mój telefon. Paweł. Nie chciałam odbierać. Ale dzwonił uparcie. Wyszeptałam:

– Przepraszam.

Wyszłam na korytarz.

– Gdzie jesteś? – usłyszałam w słuchawce.

Mam spotkanie w sprawie pomnika.

– Wiedziałem. Wiedziałem, że tam pójdziesz i nawet mi nie powiesz. Jakbyś układała sobie grób z kimś innym za moimi plecami!

– Paweł, proszę cię...

– Nie wracam dziś do domu. Śpij sobie ze swoim ideałem.

Zamilkłam. Wróciłam do biura kamieniarza.

– To jak? Robimy? – zapytał z serdecznym uśmiechem.

Skinęłam głową. A potem długo wpatrywałam się w marmurową próbkę, która przypominała kolor oczu Marka.

Nie mógł już dłużej czekać

Było już późno, gdy wróciłam do domu. W kuchni panowała dziwna cisza – nie zostawił światła, jak zwykle. Jedynie światło lodówki rozjaśniło pomieszczenie, kiedy sięgnęłam po wodę. Na stole leżała kartka. Nie list – po prostu rozłożony projekt pomnika. Nie pamiętam, kiedy dokładnie położyłam go tam rano.

Nagle zapaliło się światło nad stołem. Paweł stał w drzwiach sypialni w dresie, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jednak wrócił.

– To wygląda… jakbyś była nadal jego żoną – powiedział cicho.

Odłożyłam szklankę.

– Bo jestem. W sercu. Nigdy nie przestałam nią być.

Zamknął oczy, jakby usłyszał coś, co go fizycznie boli.

– Myślałem, że dam radę. Że jak przetrwam ten etap, to z czasem… że znajdę w tobie miejsce dla siebie.

Zrobił kilka kroków w moją stronę, ale zatrzymał się.

– Aneta, ja cię kocham. Ale nie chcę być duchem w czyimś małżeństwie. On już nie żyje, a i tak go nie pokonałem.

Milczałam. Tysiąc myśli przewalało mi się przez głowę, ale żadna nie była wystarczająco głośna, by ją wypowiedzieć.

– Dlatego… złożyłem dziś pozew o rozwód – powiedział nagle. – Jeszcze możesz go cofnąć. Ale ja nie będę walczył z cieniem.

Usiadł przy stole, jakby cały zapał uleciał z niego w jednej chwili.

Nie wiem, kim jestem dla ciebie, ale chyba nie tym, kim powinienem być.

Nie odpowiedziałam. Tylko stałam tam, w kuchni, w tej dusznej, milczącej ciszy. Przez chwilę czułam… ulgę. A potem przyszedł wstyd.

Syn otworzył mi oczy

Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko jego uczelni. Kamil przyszedł z plecakiem przewieszonym przez jedno ramię, wyglądał na zmęczonego. Usiadł naprzeciwko mnie, zamówił herbatę i przez chwilę milczeliśmy, mieszając łyżeczkami w filiżankach.

Rozwodzimy się z Pawłem – powiedziałam w końcu.

Uniósł wzrok.

– Domyśliłem się. Było między wami... dziwnie.

To moja wina – powiedziałam bez próby tłumaczenia. – Nie byłam gotowa. Może nigdy nie byłam.

Kamil milczał przez chwilę, jakby ważył każde słowo.

– Mamo, nie możesz wiecznie żyć przeszłością.

– Nie rozumiesz. Tata… on był wszystkim.

– A Paweł był dla ciebie czym? – zapytał spokojnie, bez pretensji. – Mamo… może dlatego ja też nie potrafię zbudować swojego życia. Bo widzę, jak ty się w nim zatrzymałaś.

Te słowa uderzyły mnie jak policzek. Chciałam zaprotestować, ale zabrakło mi odwagi.

– Myślałam, że tylko pielęgnuję jego pamięć – wyszeptałam. – Że to dobrze, że nie zapominam…

– Ale zapomniałaś, że żyjesz – powiedział cicho. – I że ja też jestem. Patrzę, jak chowasz się za tą przeszłością. Jakby ona była bezpieczniejsza niż teraz.

Chciałam coś powiedzieć, może nawet się bronić, ale nie potrafiłam. Zobaczyłam siebie jego oczami. Kobietę, która ubiera się na czarno nie z powodu żałoby, ale dlatego, że nie umie przestać żałować.

– Przepraszam – powiedziałam.

Kamil tylko kiwnął głową. A ja po raz pierwszy od śmierci Marka poczułam, że może naprawdę coś straciłam. Nie jego. Siebie.

Wreszcie go zostawiłam

Był cichy, chłodny poranek. Mgła snuła się między nagrobkami, jakby nie chciała ustąpić miejsca dniu. Pomnik stał już na swoim miejscu – jasny marmur, prosta linia, cytat wyryty dokładnie tak, jak chciałam. Wszystko wyglądało idealnie. A jednak coś we mnie drżało.

Stanęłam przed nim z rękami w kieszeniach płaszcza. Nie zapaliłam znicza. Nie tym razem.

No i masz, Marek – powiedziałam cicho. – Pomnik. Taki, jak chciałam.

Podeszłam bliżej, przesunęłam palcami po gładkim kamieniu.

Nie wiem, czy dobrze zrobiłam. Naprawdę nie wiem.

W mojej głowie odezwał się cichy głos Pawła: „On już nie musi nic robić, żeby cię mieć”.

– Może to ja jestem duchem – wyszeptałam. – To nie ty mnie nie opuściłeś, tylko ja nie umiałam odejść.

Usiadłam na ławeczce obok. Wciągnęłam głęboko powietrze. Wokół było cicho. Tylko wiatr poruszał liśćmi. Zamknęłam oczy i zobaczyłam Marka. Uśmiechniętego. Trzymającego mnie za rękę na tym samym cmentarzu, gdy chowaliśmy jego ojca. „Życie jest dłuższe niż śmierć, Anetko” – powiedział wtedy. Wtedy nie zrozumiałam. Dziś... może zaczynam.

– Przepraszam, że nie potrafiłam cię zostawić tam, gdzie powinieneś być. W sercu, a nie w życiu – powiedziałam do pomnika. – Ale też… dziękuję. Wreszcie zrozumiałam, że już pora iść.

Wstałam. Zostawiłam na płycie kamienia jedną różę. Bez znicza. Bez łez. Nie obejrzałam się, odchodząc.

Mam to, czego chciałam

Dom był cichy. Przerażająco cichy. Wnętrza nagle wydały mi się większe, jakby Paweł zabrał ze sobą nie tylko walizkę, ale i ciepło, i powietrze. Usiadłam na jego ulubionym miejscu na kanapie. Z kubkiem herbaty, który nie parzył w dłonie, bo był już zimny.

Spojrzałam na ramkę ze zdjęciem Marka na półce. I obok – na pustą przestrzeń, gdzie kiedyś stało zdjęcie nasze, moje i Pawła. Teraz leżało złożone na płasko. Nie zabrał go. Może specjalnie.

Zaczęłam o nim myśleć. O Pawle. O tym, jak przez pierwsze miesiące naszego małżeństwa przynosił mi kwiaty bez okazji, tylko dlatego, że zauważył, że mam gorszy dzień. Jak potrafił milczeć, gdy potrzebowałam ciszy, i mówić, gdy sama się gubiłam w swoim smutku. Był ciepły. Dobry. I cierpliwy. Bardziej, niż ktokolwiek miałby prawo oczekiwać.

A ja byłam dla niego lodem, który próbował ogrzać. Może nie byłam gotowa. Może nie chciałam być gotowa. A może... Marek był dla mnie bezpieczniejszy, bo nie mógł już mnie zawieść, zranić, odejść. Umarł idealny. I jako taki został. Paweł – żył. I chciał, żebym żyła z nim. A ja wybrałam cień.

Z kuchni dobiegł mnie dźwięk kapania kranu. Trzeba by naprawić. Ale nie dziś. Dziś patrzyłam na pomnik na zdjęciu w telefonie. Był piękny. Godny. Wyjątkowy. Tylko czy wart był tego, co przez niego straciłam? Nie wiem. Może nigdy się nie dowiem. Ale teraz zostałam tylko ja. I ta cisza.

Aneta, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama