Reklama

Nazywam się Iwona i mam trzydzieści kilka lat. Pracuję w biurze, a jeszcze rok temu powiedziałabym, że mam całkiem zwyczajne, spokojne życie z moim mężem, Adamem. On jest od zawsze typem faceta, który lubi dbać o siebie – chodził na siłownię, biegał, a jednocześnie potrafił po pracy stanąć ze mną przy kuchennym blacie i razem gotować kolację. W weekendy chodziliśmy do restauracji – czasem włoska, czasem sushi, czasem po prostu nasza ulubiona burgerownia. Lubiłam te chwile. To były takie małe, wspólne rytuały.

Kiedy Adam oznajmił, że „bierze się na poważnie” za formę, byłam pierwszą osobą, która go wspierała. Plan diety, więcej treningów, mniej węglowodanów – to brzmiało rozsądnie. Nawet pomagałam mu przygotowywać posiłki, choć porcja gotowanego kurczaka o szóstej rano nie była moim marzeniem. Na początku wydawało się, że to tylko etap.

Ale ten etap zamienił się w nowy styl życia – jego, nie nasz. Kuchnia zaczęła przypominać stołówkę dla kulturystów: wszędzie pojemniki z mięsem, garnki pełne gotujących się piersi z kurczaka, a w powietrzu – ten duszący, lepki zapach. Rano otwierałam oczy i już wiedziałam, że dziś znów mnie czeka… zapach drobiu.

– Może dziś zrobimy makaron? – spytałam kiedyś niepewnie, jeszcze z nadzieją, że uda się przemycić trochę normalności.

– Nie, no coś ty, mam rozpisany jadłospis – odpowiedział nawet bez spojrzenia na mnie.

Wtedy po raz pierwszy poczułam, że coś się między nami zmienia. Nie tylko w kuchni, ale i w sercu. Potem było tylko gorzej.

Miałam tego powyżej uszu

Wracałam tego dnia z pracy wyjątkowo zmęczona. W biurze mieliśmy awarię systemu i przez pół dnia próbowaliśmy nadrobić wszystko ręcznie. Marzyłam tylko o tym, żeby wejść do domu, wziąć szybki prysznic i zjeść coś ciepłego, najlepiej bez zapachu kurczaka.

Otworzyłam drzwi i od razu poczułam znajomy, ciężki aromat unoszący się w powietrzu. Weszłam do kuchni i zobaczyłam wielki garnek z wodą, w której pyrkały kolejne porcje mięsa. Na blacie stały pojemniki, a na patelni skwierczały kotlety z indyka. Adam stał w fartuchu, mieszając zawartość patelni, jakby przygotowywał ucztę dla całej drużyny sportowej.

– Adam, czy moglibyśmy chociaż raz zrobić coś innego? – zaczęłam ostrożnie. – Może sałatkę albo jakąś zupę? Wiesz, tak dla odmiany.

Spojrzał na mnie znad patelni, jakbym zaproponowała coś zupełnie niedorzecznego.

– Wiesz przecież, że mam rozpisany jadłospis. Muszę trzymać się planu, bo inaczej cały wysiłek z siłowni pójdzie na marne.

– Ale czy musimy codziennie gotować takie ilości? – poczułam, jak w moim głosie pojawia się zniecierpliwienie. – Kuchnia wygląda jak stołówka, a w całym mieszkaniu pachnie mięsem.

Westchnął i odłożył łopatkę.

– To nie jest tylko gotowanie, to moja pasja i inwestycja w zdrowie. Rozumiem, że ty tego nie czujesz, ale ja chcę to robić.

– Ja z kolei nie chcę mieszkać w rzeźni – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Zapadła cisza. Adam odwrócił się z powrotem do patelni, a ja wiedziałam, że rozmowa dobiegła końca. Jednak w jego twarzy zobaczyłam napięcie i upór, jakby moja prośba tylko go utwierdziła w tym, że nie zamierza nic zmieniać.

Wieczorem siedziałam sama w salonie, próbując czytać książkę, ale myśli uparcie wracały do naszej kłótni. Czułam się jak w obcym domu, w którym kuchnia przestała być miejscem spotkań, a stała się laboratorium białka. Zastanawiałam się, ile jeszcze wytrzymam ten nowy rytm życia, który narzucił nam Adam.

Nic do niego nie docierało

Spotkałyśmy się z Magdą w małej kawiarni na rogu, tej samej, do której chodziłyśmy od lat, kiedy trzeba było odreagować albo po prostu poplotkować. Pachniało kawą i świeżym ciastem. Usiadłyśmy przy oknie, a ja od razu zaczęłam mówić, nawet nie czekając, aż zamówimy. Opowiedziałam jej o zapachu mięsa, który wita mnie od świtu, o garnkach stojących na kuchence, o tym, że czasami z premedytacją jem na mieście, żeby choć na chwilę uciec od tej atmosfery.

– Iwona, on popadł w obsesję – powiedziała Magda, kręcąc głową. – Wiesz, że dieta to tylko narzędzie, a on zrobił z tego sens życia. Może to jest ucieczka od czegoś innego?

– Nie przesadzaj – próbowałam go bronić. – On zawsze lubił siłownię, a teraz po prostu jest bardziej zaangażowany.

– Zaangażowanie to jedno, a życie tylko mięsem to drugie. Ty się dusisz, on tego nie widzi. W końcu nie chodzi tylko o jedzenie, prawda?

Jej słowa trafiły w sedno. Czułam w sobie gniew i samotność, ale nie chciałam tego przyznać głośno. Zamiast odpowiedzieć, upiłam łyk cappuccino i patrzyłam, jak para z kubka ulatuje w stronę szyby.

Wieczorem próbowałam porozmawiać z Adamem spokojnie.

– Może gotuj mniejsze porcje? Albo spróbuj przypraw, żeby to wszystko miało inny zapach. Wiesz, żebyśmy oboje czuli się dobrze w naszym domu.

Roześmiał się krótko.

– Przyprawy? I co jeszcze? Może mam zacząć smażyć wszystko w panierce, żeby ładniej pachniało? W domu trzeba wspierać sportowca, a nie krytykować jego pracę nad sobą.

– To nie jest krytyka, tylko próba znalezienia kompromisu – powiedziałam cicho, ale już wiedziałam, że do niego to nie dotrze.

Skończyło się tym, że on wrócił do swoich pojemników, a ja zamknęłam się w sypialni. Patrzyłam w sufit, myśląc, jak to możliwe, że mieszkamy razem, a każdy z nas prowadzi osobne życie.

Tego mu nie daruję

Wracałam z pracy wcześniej niż zwykle. Już na klatce schodowej usłyszałam donośne męskie głosy dochodzące z naszego mieszkania. Zanim weszłam, rozpoznałam śmiech Marka, kolegi Adama z siłowni. Delikatnie uchyliłam drzwi i usłyszałam fragment rozmowy z salonu.

– Stary, ona tego nie kuma. My żyjemy sportowym życiem, a dla niej to fanaberia – mówił Adam. – Powiedziałem jej, że jeśli jej się nie podoba, to może się wyprowadzić.

– No, może i lepiej by było – odpowiedział Marek. – Będziesz miał spokój i więcej miejsca na sprzęt.

Stałam za ścianą, ściskając torbę tak mocno, że aż zdrętwiały mi palce. Poczułam, jak fala gorąca zalewa mi twarz. Weszłam do pokoju bez zapowiedzi. Obaj spojrzeli na mnie z zaskoczeniem.

– To prawda, Adam? Wolisz mięso i hantelki od własnej żony? – zapytałam, starając się utrzymać głos na równym poziomie.

– Nie chodzi o to – wstał, jakby chciał mnie uspokoić, ale nie spuścił wcale z tonu – tylko ty nie potrafisz się poświęcić. To jest dla mnie priorytet.

Ile mam się poświęcać? Gdzie w tym wszystkim jestem ja? – poczułam, że drży mi głos. – Czy ja w ogóle jeszcze się liczę?

– Liczysz się, ale nie będę rezygnował z tego, co jest dla mnie ważne, tylko dlatego, że tobie przeszkadza zapach obiadu – powiedział twardo, a w jego oczach zobaczyłam tę samą mieszaninę dumy i uporu, którą znałam z naszych wcześniejszych rozmów.

Nie powiedziałam już nic. Wyszłam do sypialni, zamknęłam drzwi i usiadłam na łóżku. W mojej głowie kłębiło się jedno pytanie: jak długo można być w małżeństwie, w którym codziennością staje się walka o prawo do powietrza, którym chce się oddychać?

Nie mogłam tego dłużej znosić

Następnego dnia spakowałam torbę. Nie robiłam tego w pośpiechu, każdy ruch był przemyślany. Składałam ubrania równo, jakby to miało mi dodać sił. Adam był w pracy, więc miałam pewność, że nie będzie scen. Zanim zamknęłam walizkę, jeszcze raz rozejrzałam się po sypialni – po miejscu, które kiedyś było naszym azylem, a od miesięcy przypominało stację przesiadkową między jego treningami a moim cichym wycofaniem się w głąb siebie.

Pojechałam prosto do Magdy. Otworzyła mi drzwi, zanim zdążyłam nacisnąć dzwonek.

Wiedziałam, że w końcu przyjdziesz – powiedziała, obejmując mnie mocno. Weszłyśmy do kuchni, gdzie pachniało świeżo zaparzoną herbatą, i usiadłyśmy przy stole.

– Czuję się, jakby on mnie zdradził, Magda – zaczęłam, a ona uniosła brwi. – Nie z inną kobietą. Z mięsem. Z tym wszystkim, co stało się ważniejsze ode mnie.

Siedziałyśmy długo, a ja opowiadałam, jak z dnia na dzień nasz dom wypełniał się zapachem kurczaka i indyka, jak kuchnia przestała być miejscem rozmów, a stała się halą produkcyjną posiłków dla jednego człowieka. Jak coraz częściej jadłam w samotności, uciekając od tego, co działo się pod naszym dachem.

– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam w pewnym momencie. – Ten zapach. Wciska się w ubrania, w zasłony… A teraz to dla mnie zapach końca.

Magda nie próbowała mnie przekonywać, że przesadzam. Milczała, słuchając, i to było najlepsze, co mogła wtedy zrobić. Czułam, że nie wrócę już do tamtego mieszkania. Przynajmniej nie po to, żeby w nim mieszkać.

Nie żałuję decyzji

Po kilku dniach wróciłam po resztę rzeczy. Klucze wciąż miałam w torebce, ale czułam się jak gość, a nie jak właścicielka połowy tego mieszkania. Otworzyłam drzwi i od razu usłyszałam znajome bulgotanie garnka. Adam stał w kuchni, pochylony nad kolejną porcją gotowanego mięsa.

– Cześć – powiedział, jakbyśmy widzieli się wczoraj. – Chcesz coś zjeść? Mam świeżego kurczaka.

– Nie – odpowiedziałam krótko, stawiając torbę w przedpokoju. – Przyszłam po swoje rzeczy.

Spojrzał na mnie przez ramię.

– Myślałem, że ochłoniesz. Wiesz, że nie zamierzam zmieniać diety. To moje życie.

– Wiem – skinęłam głową. – I właśnie dlatego moje życie to już nie jest ten dom.

Chwilę milczał, jakby chciał znaleźć słowa, które odwrócą sytuację, ale zamiast tego wzruszył ramionami.

– Szkoda. Myślałem, że zrozumiesz.

– Rozumiem więcej, niż myślisz – powiedziałam, idąc do sypialni.

Pakowałam ubrania, kosmetyki, kilka książek, które lubiłam czytać wieczorami. On krzątał się po kuchni, a z garnka unosiła się para o tym samym zapachu, który od miesięcy był dla mnie codziennym tłem.

Kiedy wychodziłam, zapytał jeszcze:

Odezwiesz się?

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze i zamknęłam za sobą drzwi.

Na klatce schodowej pachniało neutralnie, zwyczajnie. Poczułam, jak z każdym krokiem oddalam się od czegoś, co już dawno przestało być domem.

Iwona, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama