„Rozpoczął się sezon grzewczy, a ja nie mam pieniędzy na opał. Prosiłam dzieci o pomoc, ale potraktowały mnie jak śmiecia”
„– Mamo… – westchnęła głośno. – Przecież mówiłam ci już sto razy, że musisz lepiej zarządzać pieniędzmi. Myślałaś, że emerytura wystarczy na wszystko? Trzeba było oszczędzać, inwestować”.

- Redakcja
Nigdy nie byłam kobietą, która narzeka na los. Życie mnie nie rozpieszczało, ale potrafiłam zacisnąć zęby i robić swoje. Owdowiałam młodo, sama wychowałam dwójkę dzieci, nie prosząc nikogo o pomoc. Nie było łatwo, ale jakoś dawaliśmy sobie radę. Teraz, kiedy mam ponad sześćdziesiąt lat i zdrowie już nie to, liczyłam, że dzieci okażą trochę wdzięczności. Wystarczyłoby, żeby raz w roku zapytały, czy czegoś mi nie trzeba. Ale tego telefonu się nie doczekałam. A kiedy pierwszy raz od lat poprosiłam o pomoc... usłyszałam coś, czego nie zapomnę do końca życia.
Jesień przyszła za szybko
Tego ranka obudziłam się i wiedziałam, że to już. Jesień. Nie kalendarzowa, nie ta złota z pocztówek, tylko ta prawdziwa, bezlitosna. Chłód ciągnął od ścian, kafelki w kuchni przenikały stopy zimnem, a ręce zmarzły, zanim zdążyłam nastawić czajnik.
Zawsze odkładałam początek sezonu grzewczego na ostatnią chwilę, żeby zaoszczędzić, ale teraz nie miałam z czego odkładać. Zeszłą zimę jakoś przetrwałam, ale teraz zapasy się skończyły, a ceny w składzie opału przyprawiały o zawrót głowy. Węgiel? Nawet nie patrzyłam. Nawet drewna nie miałam czym dowieźć, bo od dwóch lat nie mam już auta, a sąsiad z naprzeciwka, który czasem mi pomagał, w tym roku pojechał do córki na pół roku.
Wyjęłam z szuflady starą kopertę. Tam zawsze chowałam „na czarną godzinę”. Zostało dokładnie 78 złotych i 40 groszy. Roześmiałam się. Cicho, sama do siebie. Takim śmiechem, co bardziej boli, niż rozładowuje.
Poszłam do kuchni, zrobiłam sobie herbatę z jednej torebki, którą parzę już trzeci raz. Owinęłam się kocem i usiadłam na wersalce. Patrzyłam w okno, ale nic nie widziałam. I wtedy pierwszy raz od dawna pomyślałam: a może trzeba zadzwonić do dzieci? Może zapytają, jak się czuję. Może same się domyślą, co się dzieje. Ale w głębi serca już wiedziałam – nie domyślą się.
Wstyd przed sąsiadami
Następnego dnia z samego rana usłyszałam, jak sąsiadka spod trójki wraca z targu. Zawsze wracała przed siódmą, żeby „mieć świeże i najtańsze warzywa”. Mówiła to tak głośno, że całe piętro musiało słyszeć. A potem jeszcze głośniej podkreślała, że jej syn jej wszystko dźwiga, bo „taki chłopak to skarb, nie to, co niektóre, co matki same muszą zdychać pod reklamówkami”.
Nie musiała wymieniać mojego nazwiska. Wystarczyło, że głośno rzuciła pod moimi drzwiami:
– Oj, pani Wando, pani to chyba już nie pali w piecu? Zimno u pani jak w lodówce! Ja to już tydzień temu rozgrzałam piec do czerwoności. U mnie to wnuczki nie mogą się przeziębić!
Uśmiechnęłam się przez zaciśnięte zęby. Zaczęłam zbierać resztki kartonów, które miałam w piwnicy. Trochę starych gazet, parę desek z rozbitej półki. Wieczorem napaliłam tym, co było. Zrobiło się ciepło na chwilę, ale w nocy znów zmarzłam. Wstydziłam się. Tego chłodu. Tego, że sąsiadka ma rację. Tego, że ludzie widzą, że nie palę, że pewnie nie mam za co. Nie chciałam być tą „starą babą, która nie ogarnia życia”. Przez całe życie starałam się nie być nikomu ciężarem. I co mi to dało?
Wieczorem usiadłam przy stole i po raz pierwszy naprawdę rozważyłam to, co od rana kotłowało mi się w głowie. Zadzwonię do dzieci. Po prostu. Co mi szkodzi?
Telefon do syna
Zanim zadzwoniłam, długo trzymałam telefon w dłoni. Przypominałam sobie ostatnią rozmowę z Kamilem. To było chyba w lipcu, zadzwonił wtedy na chwilę z wakacji, tylko po to, żeby się pochwalić, że młody dostał się do liceum z wykładowym angielskim. Gratulowałam, choć on chyba nawet nie zauważył, że robię to z prawdziwym wzruszeniem.
Wybrałam numer. Serce biło mi jak wtedy, gdy za młodu pierwszy raz miałam wystąpić na szkolnym apelu.
– Cześć, mama – odezwał się po kilku sygnałach. – Wszystko w porządku?
– Tak, tak… – zaczęłam, ale głos mi się załamał. – Chciałam tylko zapytać… czy może masz trochę… znaczy… czy mógłbyś mi pożyczyć na opał? Tylko trochę. Oddam, jak dostanę zwrot podatku. Nie chcę dużo.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Trwała może z dziesięć sekund, ale dla mnie to była wieczność.
– Mamo… no nie wiem. Teraz mamy trochę ciężko. Musieliśmy wymienić pralkę, chłopakowi kupić laptopa do szkoły. Wiesz, jak to jest…
– Rozumiem – przerwałam. – To nic. Przepraszam, że zawracam głowę. Trzymajcie się.
– No nie obrażaj się, ale czasy są ciężkie. Może zapytaj Basię? Ona chyba więcej zarabia ode mnie.
– Jasne – powiedziałam i rozłączyłam się.
Wpatrywałam się w ciemny ekran telefonu. Jakby miał mi teraz dać odpowiedź, której nie potrafiłam znaleźć w sobie. Chciało mi się płakać, ale nie miałam już siły. Jeszcze nie.
Córka nie chce mnie znać
Z Basią nigdy nie było łatwo. Od zawsze była inna niż Kamil – bardziej stanowcza, konkretna, ale też chłodniejsza. Jako nastolatka ciągle miała do mnie pretensje, że nie mamy pieniędzy, że nie mogę jej kupić markowych butów czy wycieczki szkolnej. Odkąd wyjechała do miasta i zaczęła „nowe życie”, coraz rzadziej dzwoniła. Ostatnio, jak przyjechała, rzuciła w biegu:
– Mamo, wiesz, ja nie mam czasu siedzieć i gadać. Praca, dom, dziecko, wszystko na mojej głowie.
Ale mimo to spróbowałam.
– Halo? – usłyszałam jej zmęczony głos. – Co się stało?
– Nic. To znaczy… Basieńko, ja nie mam za co kupić opału. Chodzi mi o parę złotych, choćby pożyczkę. Zwrócę ci, jak tylko…
– Mamo… – westchnęła głośno. – Przecież mówiłam ci już sto razy, że musisz lepiej zarządzać pieniędzmi. Myślałaś, że emerytura wystarczy na wszystko? Trzeba było oszczędzać, inwestować.
– Basia, ja całe życie dla was robiłam… – zaczęłam, ale mi przerwała.
– Ja też mam dzieci. Nie jestem od ratowania świata. Jeśli masz problem, idź do opieki społecznej. Tam są od tego ludzie.
– Rozumiem – szepnęłam, nie poznając własnego głosu.
– Naprawdę, nie miej do mnie żalu. Muszę kończyć, idziemy właśnie do znajomych. Cześć, mamo.
Pip. Pip. Cisza. Zrobiło mi się tak zimno, jakby ktoś uchylił okno i wpuścił do środka całą listopadową noc. Ale wszystko było przecież zamknięte. To nie z zewnątrz przyszło zimno.
Zimno w sercu
Tego wieczoru w domu było tak cicho, że słyszałam tykanie zegara w kuchni. Zegar od lat chodził nierówno, a jednak teraz wybijał sekundy jak w wojskowym marszu. Wstałam, podeszłam do pieca i zobaczyłam, że zostało tylko trochę kartonów i kilka starych desek. Wrzuciłam wszystko, co miałam. Ogień zapłonął na chwilę, błysnął ciepłym światłem po ścianach i zgasł, zostawiając po sobie tylko dym i popiół.
Usiadłam na wersalce, przykryłam się kocem i zaczęłam patrzeć w okno. Po drugiej stronie ulicy sąsiadka zapalała światła, w jej oknach odbijał się płomień z kominka. Widziałam, jak wnuki kręcą się przy niej, a ona rozdaje im kakao. Chciałam odwrócić wzrok, ale nie mogłam. Zrozumiałam, że nie chodzi o to, że u mnie jest zimno – chodzi o to, że w moim życiu też już nie ma nikogo, kto by przyszedł, podał kubek, zapytał: „Mamo, babciu, jak się czujesz?”.
Podniosłam telefon. Długo patrzyłam na wyświetlacz, na te dwa numery: „Kamil” i „Basia”. Ale nie zadzwoniłam. Nie będę ich prosić. Nie będę im przeszkadzać. W końcu kiedyś mówili, że jestem silna, że dam sobie radę. Owinęłam się mocniej kocem. W środku też było zimno, jeszcze bardziej niż w domu. Tyle lat poświęceń, wyrzeczeń, dni bez snu, żeby dzieci miały wszystko. A teraz siedzę sama i marznę, jakbym była nikim.
Ostatni raz proszę o pomoc
Tej nocy nie spałam. Słuchałam wiatru, który świstał gdzieś za kominem, i miałam wrażenie, że niesie ze sobą echo wszystkich moich wspomnień. Obrazki przewijały się w głowie jak film: Kamil biegnący do mnie z kwiatkiem z łąki, Basia wtulona we mnie, gdy płakała po pierwszym dniu w szkole. Wtedy obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby miały lepiej niż ja. I zrobiłam. Oddałam im swoją młodość, zdrowie, każdy grosz.
A teraz siedzę w pustym domu, z telefonem w dłoni i zamarzniętymi palcami. Nie mam siły walczyć. Nie chcę już. Wyszłam na ganek. Powietrze było ostre jak szkło, szczypało w twarz. Spojrzałam na dymiące kominy sąsiadów i poczułam, że ja do nich już nie należę. Owinęłam się szczelniej swetrem i wróciłam do środka. Było tak cicho, że słyszałam własny oddech.
Usiadłam przy piecu, który już tylko pachniał sadzą. Nie miałam już łez, tylko jakieś dziwne poczucie spokoju. Może jutro pójdę do opieki społecznej, może poproszę sąsiadkę o trochę drewna. A może nie. W tej chwili wiedziałam tylko jedno: nie zadzwonię już do Kamila ani do Basi. W ich oczach jestem ciężarem, a ja nie chcę być już nikim ciężarem.
Wanda, 63 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy moja żona odeszła, zostałem sam z nastoletnim synem. Nie sądziłem, że jego wychowanie będzie tak trudne”
- „Moja żona zobaczyła mnie z koleżanką z pracy i afera gotowa. Nie rozumiem, dlaczego w ogóle robi ten ambaras”
- „Mam 4 dzieci i nie wstydzę się, że żyję z zasiłków. Sąsiedzi wytykają mnie palcami, a ja śmieję im się w twarz”

