Reklama

Nie sądziłam, że ktoś może mieć taki tupet, by próbować przyćmić pannę młodą na jej własnym weselu. A już na pewno nie spodziewałam się, że zrobi to druga żona mojego ojca – kobieta, która w teorii miała być tylko „dodatkiem” do gościa, nie główną atrakcją wieczoru. Ale Lucyna nie zna pojęcia bycia „w cieniu”. Dla niej każde wydarzenie to scena. A wesele? To przecież idealna okazja, żeby znów być w centrum zainteresowania.

Ta kobieta zwyczajnie uwielbia lśnić i zawsze musi mieć ostanie zdanie. Byłam jednak pewna, że ma na tyle kultury, żeby powstrzymać się przed odstawianiem cyrku na weselu córki swojego męża. Ale nie miała.

Od początku były z nią problemy

Gdy tata ożenił się z Lucyną, miałam 25 lat i wyprowadzałam się do innego miasta. Już skończyłam studia, zaczęłam właśnie fajną pracę, poznałam Bartka i zaczynałam życie na własny rachunek. Nie byłam małą dziewczynką czy nastolatką, załamaną, że jakaś obca kobieta zajmuje miejsce jej mamy i kradnie jej ojca. Rodzice i tak byli już po rozwodzie, a mama budowała swoje szczęście u boku Janka.

Ja zwyczajnie miałam swoje własne sprawy i chciałam, że tata również był szczęśliwy. A jak osiągnąć szczęście, jeśli nie z osobą, którą się kocha, u boku? Tylko, że od pierwszej chwili nie byłam pewna, czy to właśnie Lucynę powinien wybrać. Ta kobieta od początku nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia, bo zupełnie nie pasowała do mojego statecznego ojca. No, ale cóż, miłość nie wybiera, a przeciwieństwa przecież się przyciągają. Tak wtedy tłumaczyłam sobie ich związek i szczerze życzyłam im jak najlepiej.

Najbardziej bawiło mnie to, że kobieta starsza ode mnie zaledwie o kilka lat ma teraz prawo mówić do mnie „córeczko”. A ja? Ja niby miałam mówić do niej „mamo”? To by nie przeszło, dlatego nowa żona taty na zawsze pozostała dla mnie Lucyną.

Swoją drogą, nigdy nie kojarzyłam dobrze tego imienia. W liceum dokładnie tak samo miała na imię moja profesorka od biologii i nigdy, delikatnie mówiąc, nie darzyłam jej zbytnią sympatią. Wyróżniała się na tle grona pedagogicznego, ale raczej w tym negatywnym sensie. Zawsze wydawała mi się jakaś taka niestabilna i nieprzewidywalna. A ja ceniłam sobie proste reguły i szczerych ludzi, z którymi nie ma niepotrzebnych problemów. Z nią zawsze były. A to czegoś zapomniała. A to twierdziła, że przecież zapowiedziała klasówkę, gdy wcale tego nie zrobiła. A to wymyśliła jakiś szalony pomysł na szkolną akademię i męczyła wszystkich jego realizacją, gdy akurat mieliśmy na głowie zupełnie inne sprawy.

Coś mnie tknęło

W Lucynie od początku wyczuwałam dziwną potrzebę rywalizacji. Niby zawsze była wobec mnie uprzejma. Ale widać było także, że ma potrzebę pokazać, że wie więcej, wygląda lepiej i ma rację. Po prostu udowadniała, że to ona zarządza teraz naszą rodziną.

– A twoja matka? Co z nią? Będzie na weselu? – zapytała mnie z udawanym uśmiechem, gdy wspomniałam o ślubie.

Oczywiście, że będzie, w końcu jest moją mamą. Dlaczego niby miałoby nie być jej na ślubie własnej córki? Czy ta kobieta postradała rozum, że zadaje takie pytania?

– No wiesz, ja też czuję się częścią tej rodziny. Nie chcę czuć się jak gość z zewnątrz – odpowiedziała z udawanym smutkiem w głosie.

Nie wiedziałam, o co jej dokładnie chodzi, ale już wtedy coś mnie tknęło. Nie chciałam jednak psuć sobie radości z przygotowań do najważniejszego dnia w życiu przez humory Lucynki. Machnęłam więc na nią ręką i zajęłam się dopinaniem kolejnych szczegółów. A było ich mnóstwo. Sukienka, buty, welon, kwiaty, dekoracje do kościoła, wybór tortu, decyzja pomiędzy tradycyjnym rosołem a jakąś egzotyczną zupą-kremem, nauka kroków do pierwszego tańca… Trafiłam w sam wir istnego szaleństwa i nie miałam czasu na śledzenie poczynać żony mojego ojca. A szkoda. Być może wtedy przygotowałabym się na to, co miało nastąpić.

Zrobiła coś nie do pomyślenia

W kościele nie zwróciłam na nią uwagi. Gdy pojawiła się w drzwiach sali weselnej, zamarłam. Lucyna miała na sobie długą białą suknię z koronką. Kreacja miała głęboki dekolt podkreślający jej imponujący biust i ciasno opinała talię. Kto wkłada na ślub białą sukienkę, do złudzenia przypominającą suknię panny młodej? Trzeba być chyba szalonym, żeby nie wiedzieć, że to największy afront, jaki można sobie wyobrazić. Ale nie to było najgorsze. Bo żona mojego ojca zrobiła coś jeszcze. Co? Ona założyła… welon. Tak, taki prawdziwy, klasyczny – sięgający pasa, upięty wsuwkami na idealnie ułożonej fryzurze.

Co to jest? Ona sobie żartuje, prawda? – wyszeptała moja druhna, patrząc na nią z niedowierzaniem.

A ja? Ja zrobiłam wielkie oczy i nie miałam pojęcia, jak mam się zachować. Wskazałam ją Bartkowi, ale on również nie wiedział, co zrobić.

– No przecież nie powiesz jej teraz, żeby się przebrała – powiedział, ściskając mnie lekko w talii i próbując uspokoić.

Ale ja już czułam, że to będzie długi wieczór. I był. Tymczasem Lucyna podeszła do nas z szerokim uśmiechem.

– Jak pięknie wyglądasz, skarbie – powiedziała słodko, poprawiając sobie welon. – Ja też chciałam uczcić twoją wielką chwilę czymś wyjątkowym. Ale nie martw się, nie przyćmimy się nawzajem. Każda z nas ma przecież swój własny urok.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć tej małpie. Wiele się po niej spodziewałam. Naprawdę wiele. Ale na pewno nie czegoś takiego. Nawet tata wyglądał, jakby nie do końca wiedział, co o tym myśleć. Ale nie zareagował. Jak zwykle zresztą. Już dawno owinęła go sobie wokół palca i robiła z nim, co tylko chciała. A on dalej był wpatrzony w swoją młodszą żonę niczym w obrazek i nie dostrzegał tego, co wywija ludziom dookoła.

To jeszcze nie wszystko

Po obiedzie, na który obsługa podała nieco zimny rosół, przyszedł czas na przemowy. Wzruszona mama opowiadała drżącym głosem o moim pierwszym kroku, komunii, osiemnastce, balu maturalnym. Potem był krótki toast ze strony teścia, a na koniec… Na koniec Lucyna poprosiła o mikrofon. Niczego niespodziewający się teść po prostu go jej podał. A ta zaczęła swoją przemowę.

– Zanim zacznie się szalona zabawa… – powiedziała z uśmiechem – chciałabym podzielić się kilkoma refleksjami o miłości.

Jej słowom nie było końca. Mówiła o tym, że prawdziwa miłość wymaga poświęceń. Że czasem trzeba czekać latami, żeby znaleźć tego jedynego. I że ona dobrze wie, co to znaczy być z właściwym mężczyzną – po tym, jak się poznało tych niewłaściwych.

Spojrzałam na swoją mamę, która zaciskała usta. Lucyna wyraźnie próbowała wbić jej szpilkę.

– I pamiętajcie, kochani nowożeńcy, nie ma większego szczęścia niż związek, którego inni wam zazdroszczą.

Brawa były niemrawe. Atmosfera zrobiła się dziwnie napięta. Goście patrzyli na siebie, zupełnie nie wiedząc, jak mają się zachować. Każdy wiedział, że z tą kobietą raczej nie wszystko jest w porządku. Wystarczyło na nią spojrzeć, a co dopiero posłuchać.

Musiała być gwiazdą wieczoru

Po kolacji DJ zaproponował zabawę w karaoke. Chciał w ten sposób nieco urozmaicić wesele i rozruszać gości. Kto pierwszy zgłosił się na scenę? Oczywiście, że Lucyna.

Zaśpiewała... „Wind Beneath My Wings”. Ze łzami w oczach. Do taty, wpatrując się w niego niczym zakochana nastolatka.

To dla ciebie, kochanie – powiedziała ze sceny, a on tylko bezradnie klaskał.

Potem zrobiła jeszcze pokaz tańca z wachlarzami, który rzekomo ćwiczyła na zajęciach orientalnych. Mój ślub wyglądał już nie jak wesele, tylko jak przegląd talentów drugiej żony mojego ojca. Jeden cyrk. A ja nic nie mogłam zrobić.

Goście pytali mnie szeptem:

– Czy to jakiś zaplanowany punkt programu?

– A ta pani jest jakąś artystką?

Nie wiedziałam, gdzie mam się schować. Mój wymarzony ślub i wesele zmieniły się szopkę. Taki wstyd.

Nikt nie miał odwagi jej powstrzymać

Zamierzałam coś powiedzieć. Poprosić, żeby się wyciszyła. Ale czułam, że zrobi z tego jeszcze większy dramat. Może i powinnam była przerwać to przedstawienie, ale nie chciałam być panną młodą, która awanturuje się z macochą na swoim własnym weselu.

A tymczasem Lucyna była z siebie dumna. Zadowolona, w centrum uwagi, zagarniająca gości, których w większości widziała pierwszy raz w życiu. Wieczór należał do niej. To był mój ślub? Czułam, że on wcale nie należy do mnie.

Najbardziej bolało mnie to, że tata nie powiedział ani słowa. Ani wtedy, gdy przyszła w białej sukni, ani gdy chwytała za mikrofon, ani gdy tańczyła na środku sali z tymi swoimi wachlarzami. On po prostu siedział i patrzył, jak jego żona rozwala wesele jego własnej córki.

To taki typ – podsumowała moja mama później. – Nigdy nie potrafił się sprzeciwić.

Ale ja wcale nie oczekiwałam walki. Chciałam tylko, żeby postawił granice. Żeby pokazał, że ten dzień należy do mnie, nie do niej. To się nie wydarzyło.

Z mojej bajki zrobiła kabaret

Do dzisiaj, gdy oglądam zdjęcia z wesela, uśmiecham się z goryczą. Na większości ujęć w tle widzę Lucynę – tańczy, śpiewa, wygłasza przemowy. A ja, w białej sukni, wpatruję się w nią z wyraźnym zdziwieniem na twarzy albo jestem przygaszona.

Czy ślub był udany? Rosół był nieco za zimny, tort za słodki. Ale to nie jedzenie go zniszczyło, bo drobnych wpadek tak naprawdę się nie pamięta. To przez Lucynę moje wesele stało się parodią marzeń, teatrem jednej aktorki. I to nie panny młodej.

I wiecie co? Już nigdy nie zaproszę jej na żadną rodzinną uroczystość. Ani na chrzest, ani na komunię, ani nawet na grilla w ogrodzie. Po prostu mam jej już dość.

Gabriela, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama