Reklama

Droga wiodła przez ośnieżone górskie serpentyny, a w radiu leciały piosenki, które tylko wzmagały nasze podekscytowanie. Razem z Karoliną jechaliśmy na wymarzone ferie w górach – kilka dni w drewnianym pensjonacie z widokiem na las, cisza, spokój, wieczory przy kominku. Trafiliśmy na świetną ofertę – cena była atrakcyjna, a opinie w internecie zachwalały miejsce jako kameralne i przytulne. Brzmiało idealnie.

Kiedy w końcu dojechaliśmy, Karolina aż westchnęła z zachwytu. Drewniany budynek wyglądał jak z pocztówki – tonął w śniegu, a światła w oknach rzucały ciepłą poświatę na zamarznięty podjazd. Wysiedliśmy z samochodu, rozprostowaliśmy nogi i ruszyliśmy do środka, marząc o gorącej herbacie i odpoczynku po podróży. W środku pachniało drewnem i goździkami, a w recepcji czekał na nas gospodarz – mężczyzna w średnim wieku o chytrym uśmiechu, który od razu sprawił, że coś w środku zaczęło mi mówić, że to wszystko może nie być tak idealne, jak się wydawało. Nie myliłem się.

Gospodarz nas zaskoczył

Karolina poprawiła czapkę i rozejrzała się po wnętrzu pensjonatu, podczas gdy ja podałem swoje nazwisko gospodarzowi. Pan Marek, niski mężczyzna w grubym swetrze, wziął naszą rezerwację, zmrużył oczy i z uśmiechem pokiwał głową.

– Pokój dwuosobowy, zgadza się. Ale zanim dam klucz, jest jeszcze jedna sprawa.

Czekałem, aż coś zanotuje w swoim zeszycie, ale on odłożył długopis i spojrzał na mnie badawczo.

Trzeba dopłacić za ogrzewanie – powiedział tonem, jakby mówił o czymś zupełnie oczywistym.

– Przepraszam, za co? – zapytałem, pewien, że się przesłyszałem.
Karolina spojrzała na mnie i uniosła brwi.

– No za ogrzewanie, panie kochany. W pensjonacie jest ciepło, prawda? No to trzeba się dołożyć – Marek uśmiechnął się szerzej, jakby rzucił właśnie doskonały żart.

– Ale w rezerwacji nie było o tym mowy – próbowałem protestować.

– To standardowa opłata, pięćdziesiąt złotych dziennie. Chyba nie chcecie marznąć?

Karolina skrzyżowała ręce na piersi.

– Powinno być to napisane w ofercie, a nie dopiero teraz.

Marek westchnął, jakby miał przed sobą dzieci, które nie potrafią zrozumieć prostych zasad.

– Nic na to nie poradzę. Inni płacą, państwo też zapłacą. Albo mogę dać wam dodatkowe koce.

Byliśmy zmęczeni

Chciałem powiedzieć, że to absurd, że nigdy nie spotkałem się z czymś takim, ale spojrzałem na Karolinę. Była zmęczona podróżą, a my naprawdę nie mieliśmy innego wyjścia. Nocą w górach temperatura spadała poniżej zera, więc nawet gdybyśmy chcieli zaryzykować, pewnie skończyłoby się to zapaleniem płuc. Zacisnąłem zęby, wyciągnąłem portfel i podałem pieniądze. Marek uśmiechnął się jeszcze szerzej, jakby właśnie wygrał jakąś niewielką bitwę, i wręczył mi klucz.

– Numer dziesięć, ostatni pokój na końcu korytarza.

Weszliśmy po schodach, niosąc walizki. Korytarz był wąski, ciemny, a podłoga skrzypiała przy każdym kroku. Kiedy dotarliśmy do pokoju, Karolina pierwsza przekroczyła próg i rozejrzała się po wnętrzu.

– No, nie jest źle – powiedziała, choć w jej głosie nie było już wcześniejszego entuzjazmu.

Pokój był mały, ale przytulny. Drewniane ściany, szerokie łóżko, ciężkie zasłony w kolorze bordo. W rogu stał niewielki kominek, a obok niego koszyk na drewno, w którym nie było ani jednej szczapy.

– Ok, ale przynajmniej mamy kominek – uśmiechnąłem się, starając się poprawić nastrój.

– Masz rację – Karolina westchnęła i usiadła na łóżku. – Może zrobi się przytulnie, jak go rozpalimy.

Znów kazał płacić

Postawiłem walizkę w kącie i zszedłem na dół, żeby zapytać o drewno. W recepcji było pusto, ale po chwili z zaplecza wyszedł Marek, trzymając w rękach talerz z kanapką.

– A pan znowu? – zapytał, oblizując usta.

– Chciałem zapytać, skąd możemy wziąć drewno do kominka.

Marek przełknął kęs i odłożył talerz na ladę.

– A, drewno! – powiedział, jakby przypomniał sobie o czymś bardzo zabawnym. – Koszyk kosztuje czterdzieści złotych.

Spojrzałem na niego w milczeniu.

– Żartuje pan?

– Kominek to luksus, luksus kosztuje – odpowiedział spokojnie.

Zacisnąłem zęby. Czułem, że to nie koniec, że jeszcze nie raz usłyszę coś podobnego. Ale miałem wybór? Jeśli nie zapłacę, to spędzimy wieczór w zimnym pokoju, a temperatura w środku już teraz nie była zbyt wysoka.

– Dobrze, wezmę jeden koszyk.

Marek zniknął na chwilę za drzwiami, a potem wrócił z kluczem.

Drewno jest w składziku na podwórku. Proszę sobie przynieść.

Poszedłem tam, przeciskając się między stertami nart i sprzętu narciarskiego, który ktoś porzucił pod ścianą. Składzik był mały, pachniało w nim wilgotnym drewnem. Nabrałem pełen koszyk i wróciłem do pokoju, gdzie Karolina zdążyła się już rozgościć.

Było nam zimno

– Masz? – zapytała, widząc, jak niosę kosz.

– Mam. Za czterdzieści złotych.

Karolina spojrzała na mnie, jakby nie wierzyła w to, co słyszy.

To chyba jakiś żart…

– Marek ma chyba inne poczucie humoru.

Zasnęliśmy przy dogasającym kominku, ale w nocy coś mnie obudziło. Spojrzałem na Karolinę, która skulona pod kołdrą, trzęsła się z zimna.

– Jest zimno jak diabli – mruknęła przez zęby.

Wstałem, żeby dorzucić drewna, ale w koszu było już tylko kilka szczapek. Jeśli nie kupię kolejnego, to rano obudzimy się w lodówce.
Początek ferii w górach, a ja czułem, że dałem się oszukać. Nie mieliśmy pojęcia, że to dopiero początek.

Rano obudziłem się z bólem pleców. Karolina wciąż spała, zawinięta szczelnie w kołdrę, a w pokoju panował nieprzyjemny chłód. Kominek wygasł w środku nocy, a zapas drewna skończył się szybciej, niż się spodziewałem. Wysunąłem rękę spod kołdry i natychmiast poczułem, jak zimne powietrze przeszywa mi skórę. Przeciągnąłem się, wstałem i spojrzałem na okno. Za szybą szalała śnieżyca.

Karolina otworzyła jedno oko i spojrzała na mnie zaspana.

– Co robisz?

– Sprawdzam pogodę – powiedziałem, odsuwając zasłonę. – Chyba będzie kiepski dzień na narty.

Podniosła się na łokciu i spojrzała w stronę okna.

– No to cudownie – westchnęła. – Może chociaż śniadanie poprawi mi humor.

Byliśmy oburzeni

Pół godziny później zeszliśmy do jadalni, gdzie panował przyjemny zapach świeżego pieczywa i kawy. Usiadłem przy drewnianym stole i rozejrzałem się po sali. Było tu kilka osób – małżeństwo z dwójką dzieci, starsza para i dwóch młodych facetów, którzy wyglądali na studentów.

Do naszego stolika podeszła kobieta w fartuchu, trzymając w ręku dzbanek z herbatą.

– Co dla państwa? – zapytała z uśmiechem.

Poprosimy kawę i herbatę – odpowiedziałem.

Kobieta zniknęła za drzwiami kuchni, a ja sięgnąłem po kromkę chleba. Już miałem włożyć ją do ust, kiedy nagle usłyszałem podniesiony głos przy stoliku obok.

– Jak to nie ma wliczonej kawy?! – zapytał głośno jeden z tych młodych gości.

– No niestety, kawa i herbata są dodatkowo płatne – odpowiedziała ta sama kobieta, która chwilę wcześniej przyjmowała nasze zamówienie.

– Ale przecież na stronie było napisane, że śniadanie wliczone w cenę!

– No tak, ale napoje nie – kobieta wzruszyła ramionami.

Spojrzałem na Karolinę, która zacisnęła usta.

– Zaczyna się – mruknęła.

Właściciel traktował nas jak idiotów

Nie minęła minuta, a przy innym stoliku starsze małżeństwo zaczęło narzekać, że muszą dopłacić za dżem. Rodzina z dziećmi dowiedziała się, że „bezpłatna sauna” w rzeczywistości kosztuje sto złotych za godzinę.

– To jakiś absurd – powiedziałem do Karoliny, odkładając widelec.

– Jak tak dalej pójdzie, to zaraz się okaże, że musimy płacić za powietrze, którym tu oddychamy – burknęła.

Wstałem i ruszyłem do recepcji. Marek siedział za ladą, obracając w palcach klucz do jednego z pokoi.

– Chciałem zapytać o tę kawę – powiedziałem spokojnie.

– Co z kawą?

Powinna być w cenie śniadania.

– Śniadanie jest w cenie, ale napoje to już osobna sprawa.

– Na stronie było napisane inaczej – odparłem, zaciskając zęby.

– No i jest, ale nikt nie mówił, że wszystko w nim zawarte – Marek rozłożył ręce, jakby tłumaczył coś oczywistego.

W tym momencie do recepcji wbiegł jeden z tych młodych gości z jadalni.

– Proszę pana, to jest jakiś żart. Mamy płacić za pościel?!
Marek nawet nie drgnął.

– To standardowa opłata. W regulaminie jest wszystko napisane.

– A kto czyta regulamin rezerwując nocleg?! – krzyknął chłopak.

Wezwaliśmy policję

W tym momencie przy drzwiach pojawiła się starsza kobieta, która jeszcze chwilę temu spokojnie jadła śniadanie.

– Młody człowieku, może powinniśmy wezwać policję?

Spojrzałem na Karolinę, która właśnie podchodziła do mnie.

To chyba jedyny sposób – powiedziała.

I wtedy po raz pierwszy na twarzy Marka zniknął ten jego bezczelny uśmieszek. Policja przyjechała szybciej, niż się spodziewałem. Dwóch funkcjonariuszy weszło do pensjonatu, rozglądając się po zgromadzonych gościach. Starsza kobieta pierwsza podeszła do nich, zaczynając tłumaczyć sytuację.

– Wszystko jest zgodnie z regulaminem – Marek przerwał jej, unosząc ręce w obronnym geście. – Klienci go nie czytają, a potem mają pretensje.

Policjant zerknął na dokumenty, westchnął i spojrzał na nas.

– Jeśli opłaty są zapisane w regulaminie, to sprawa jest raczej dla urzędu ochrony konsumenta, nie dla nas.

Czyli Marek znów wygrał. Goście byli wściekli, ale nic nie mogliśmy zrobić.

– Nie zamierzam tego tak zostawić – powiedziała Karolina, kiedy wracaliśmy do pokoju.

– Ja też nie – odpowiedziałem.

Musieliśmy coś zrobić

Jeszcze tego samego dnia zaczęliśmy pisać opinie w internecie. I nie tylko my. Wieczorem w holu pensjonatu panowała dziwna cisza. Goście krążyli między stolikami, wymieniając pełne frustracji spojrzenia, ale nikt nie miał odwagi podejść do Marka. Siedział za recepcją zadowolony, jakby cały dzień był dla niego zwykłą rutyną.

Myślisz, że te opinie coś dadzą? – zapytała Karolina, gdy leżeliśmy w łóżku.

– Jeśli wystarczająco dużo osób je zobaczy, to może tak – odpowiedziałem, przewracając się na drugi bok.

Następnego dnia podczas śniadania kilka osób od razu wyciągnęło telefony. Starsza kobieta z wczorajszego zamieszania spojrzała na mnie i mrugnęła porozumiewawczo.

– Widział pan? Pensjonat już ma dziesięć nowych negatywnych recenzji.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Po południu, gdy wracaliśmy z krótkiego spaceru po okolicy, w recepcji zastałem Marka nerwowo wpatrującego się w ekran laptopa.

– Macie coś wspólnego z tym, co się dzieje w internecie? – rzucił, gdy tylko nas zobaczył.

– Coś się dzieje? – zapytała Karolina niewinnie.

Marek zacisnął usta, ale nic nie powiedział. Po raz pierwszy wyglądał na naprawdę zdenerwowanego. Wtedy zrozumiałem, że chociaż nie wygraliśmy z nim w tradycyjny sposób, to właśnie zadaliśmy mu cios, którego się nie spodziewał.

Dominik, 29 lat

Czytaj także: „Byłam pewna, że córka wpadła w szemrane towarzystwo. Gdy jednak odkryłam, gdzie się podziewa, nie mogłam w to uwierzyć”
„Brat wyjechał za granicę i zgrywa panisko. Rodzice chwalą się nim we wsi, bo nie znają jego sekretu”
„Mąż poczuł mróz i od razu wyciągnął kalesony jak stary dziad. Może zapomnieć o namiętności w łóżku aż do wiosny”

Reklama
Reklama
Reklama