„Romantyczna randka w lesie zmieniła bieg. Mogę jedynie poprzytulać się do drzew, bo na figle nie mam co liczyć”
„Zamilkła, ale w jej oczach było wszystko – zaskoczenie, złość, może nawet żal. Patrzyłem, jak odwraca się plecami i udaje, że poprawia coś w plecaku. Przypomniałem sobie inne sytuacje. Te kolacje, kiedy musiałem czekać z pierwszym kęsem, aż zrobi zdjęcie talerza”.

- Redakcja
Lubię las. Lubię go, bo pachnie spokojem, nie trzeba w nim niczego udawać. Ale z Anią to nigdy nie jest takie proste. Nawet nasza „spontaniczna” randka w lesie miała dokładnie przemyślany scenariusz. W samochodzie leżał koc w kratkę, termos z herbatą z pomarańczą i goździkami, dwa identyczne kubki z napisem „his” i „hers”, a nasz ubiór – dziwnie zgrany, jakbyśmy zaraz mieli wystąpić w reklamie jesiennej miłości.
Nie miałem odwagi powiedzieć Ani, że zapomniałem naładować powerbank. A wiedziałem, że to się wyda. Wiem, jak bardzo liczyła na to, by ta randka się „udała”. Tylko że dla niej „udana” znaczyła coś innego niż dla mnie.
– Ej, ale tu pięknie – powiedziała, rozkładając koc na miękkim mchu. – Popatrz, jakie światło!
– Mhm – przytaknąłem, siadając obok. – Jest naprawdę spokojnie.
Podała mi kubek, a potem wyciągnęła telefon
– Zrobimy sobie zdjęcie? Światło jest idealne, serio. Takie jak wtedy w Bieszczadach.
– Może później? Teraz… może po prostu posiedźmy?
Ania zmarszczyła lekko brwi, ale jeszcze się uśmiechała.
– Oj, Kuba… znowu ci się nie chce?
– Nie, to nie tak. Po prostu… jesteśmy tu razem. To przecież wystarczy, nie?
Przewróciła oczami i odwróciła się w stronę termosu. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało. Patrzyłem, jak wlewa herbatę do swojego kubka, starannie, tak jakby od tego zależał kadr.
Nie byłem pewien, czy jestem tu jako jej chłopak, czy tylko tło. Dopasowany do scenerii, dobrze wyglądający w kadrze, ale zbędny, gdy ekran gaśnie. Zaraz po tej krótkiej ciszy Ania wstała z koca. Otrzepała spodnie z igliwia i znów sięgnęła po telefon, który trzymała wcześniej na plecaku.
– Światło było idealne – rzuciła tonem, który nie znosił sprzeciwu. – Mogłeś zrobić to jedno zdjęcie.
– Ale ja nie chcę robić zdjęć tylko po to, żeby je potem wrzucać – odpowiedziałem, nadal siedząc na kocu. – Chcę być tu. Naprawdę. Bez filtra.
– Ty zawsze wszystko komplikujesz – westchnęła. – To tylko zdjęcie.
– Właśnie. „Tylko”. A jednak ciągle wokół niego wszystko się kręci.
Popatrzyła na mnie tak, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi. A może po prostu nie chciała zrozumieć.
– Dlaczego nic ci się nigdy nie chce? – zapytała ostro.
– Bo nie chcę żyć tylko dla zdjęć – wyrwało mi się.
– Czyli dla ciebie to wszystko było na pokaz?
– Dla mnie? A może właśnie dla ciebie?
Powiedziałem to i od razu tego pożałowałem
Zamilkła, ale w jej oczach było wszystko – zaskoczenie, złość, może nawet żal. Patrzyłem, jak odwraca się plecami i udaje, że poprawia coś w plecaku. Przypomniałem sobie inne sytuacje. Te kolacje, kiedy musiałem czekać z pierwszym kęsem, aż zrobi zdjęcie talerza. Te poranki w łóżku, kiedy podciągała kołdrę pod brodę i rozczochrywała włosy tylko po to, żeby wyglądały „niedbale”. Te momenty, kiedy byłem obok niej, ale nigdy w centrum.
Zacząłem się wtedy zastanawiać, czy ja w ogóle istnieję w jej opowieści jako osoba, czy tylko jako ozdoba. Tło, które dobrze wygląda przy filiżance kawy albo jako kontrast do złotej godziny.
Ruszyliśmy dalej ścieżką, która miała prowadzić do niewielkiego leśnego jeziorka. Ania szła pierwsza, z telefonem w ręku, zatrzymując się co chwila przy drzewach, mchach, pajęczynach połyskujących w promieniach słońca. Co kilka kroków próbowała uchwycić „moment”. Nie mówiłem nic, nie chciałem znów psuć nastroju. Ale kiedy mijała rozwidlenie, przy którym widniała niewielka tabliczka z przekreśloną strzałką, wiedziałem, że powinniśmy skręcić. Milczałem. Nie chciałem jej przerywać, nie w tym „flow”, w jakim była. Pomyślałem, że może się zorientuje. Nie zorientowała się.
Szliśmy jeszcze dobre dwadzieścia minut. Las zgęstniał, ścieżka zaczęła niknąć pod liśćmi i mokrą ziemią. Ania w końcu się zatrzymała, rozejrzała niepewnie i zmarszczyła czoło.
– To nie tutaj?
– Minęliśmy odbicie jakieś dwieście metrów temu – powiedziałem cicho.
– Dlaczego nic nie powiedziałeś?
– Bo... nie chciałem przeszkadzać ci w tworzeniu.
– Serio? – roześmiała się, ale ten śmiech był jak suchy trzask gałęzi.
– Zamiast patrzeć pod nogi, patrzysz w ekran – dodałem.
– Bo próbuję coś stworzyć – odpowiedziała natychmiast, unosząc głos.
– A ja próbuję po prostu być – powiedziałem równie ostro.
Spojrzała na mnie jak na kogoś, kto mówi w obcym języku.
– I co z tego masz?
– Ciebie. Ale nie taką, jaka jesteś. Tylko taką, jaką chcesz wyglądać.
Zamilkła. Wtedy zadzwonił sygnał – niski dźwięk rozładowującego się telefonu. I nagle, jakby w jednym momencie, wszystko się uciszyło. Zniknął aparat, zniknęły kadry, zniknęło światło. Zostaliśmy w środku lasu. Bez GPS-u, bez drogi powrotnej, z zimnem wchodzącym w palce.
Zaparzyło mnie to w środku – nie tylko ta niepewność, gdzie jesteśmy, ale i to, że znów nasze „razem” rozpadło się na dwa osobne kierunki. Jedno patrzyło na zewnątrz. Drugie – desperacko szukało kontaktu.
Wróciliśmy na szlak w milczeniu
Ja szedłem kilka kroków za nią, ona przodem, szybkim, nerwowym krokiem. Liście szeleściły pod butami, ale żadne z nas się nie odezwało. Patrzyłem, jak jej ramiona lekko drżą. Nie z zimna – raczej ze złości. A może z bezsilności.
Czułem, że powinienem coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co. Nie było już miejsca na „przepraszam” ani „może przesadziłem”. To nie był jeden moment, tylko ciąg powtarzających się drobnych pęknięć.
Zatrzymałem się na chwilę, żeby zawiązać but. Kiedy znów uniosłem wzrok, szła dalej, nie oglądając się. Pomyślałem wtedy:
„Zawsze była silna. Przebojowa. Ale ja? Zawsze trochę z tyłu. Nie przeszkadzało mi to, dopóki nie zacząłem czuć, że mnie tam po prostu zostawiła.”
Nie czekała. Nie odwracała się. Jakby ta cisza między nami była wygodna. Albo konieczna.
Dotarliśmy do auta, gdy zaczynało już lekko mżyć. Niebo zrobiło się ołowiane. Ania bez słowa otworzyła bagażnik i zaczęła składać koc, trochę zbyt gwałtownie, jakby sam materiał był winny całej sytuacji. Ja stanąłem obok, wyjąłem termos, odkręciłem korek. Herbata była już zimna. Zimna jak powietrze między nami.
W końcu wsiedliśmy do samochodu. Przez chwilę oboje patrzyliśmy przed siebie, jakby liczyło się tylko to, by przetrwać te kilka minut, zanim ruszymy.
– Może nie jestem z Instagrama – powiedziałem cicho.
Odwróciła głowę w moją stronę.
– Może ja też nie. Może tylko tak mi łatwiej coś pokazać.
– Ale komu?
Zawahała się, po raz pierwszy tego dnia naprawdę zaskoczona pytaniem.
– Nie wiem. Sobie?
Nie odpowiedziałem. Bo coś we mnie na chwilę zamarło. To „sobie” brzmiało szczerze. I smutno.
Zastanawiałem się wtedy, czy kiedykolwiek tak naprawdę mówiliśmy o nas – bez ujęć, bez filtrów, bez widowni. A może zawsze to był tylko montaż – ona układała kadry, ja miałem nie mrugać i ładnie wyglądać w tle.
W drodze do domu milczeliśmy. Radio grało cicho, ale nic z tego, co leciało, nie zostawało w głowie. Patrzyłem przez szybę na mijane drzewa, potem na Anię. Wpatrzona w boczne okno, jakby poza tym, co widzi, nie istniało już nic więcej. Nie płakała. Nie mówiła. Nie próbowała dotknąć mojej ręki. Ale też nie wyglądała na kogoś, kto się już oddalił. Raczej na kogoś, kto nie wie, gdzie właściwie jest.
Czułem, jak we mnie coś się osuwa. Myśl o tym, że może już nie jesteśmy razem, tylko obok, coraz bardziej realna. Jakby ta randka, ten las, ten termos – miały nam przypomnieć, że przecież się kochamy. A zamiast tego odkryły wszystko, co przemilczeliśmy.
W głowie kołatała mi jedna myśl: nie chcę być tłem. Nie chcę być cieniem w jej kadrach. Ale też nie wiem, czy ona potrafi patrzeć bez obiektywu. Czy widzi mnie naprawdę, kiedy aparat jest wyłączony. I czy siebie w ogóle widzi inaczej niż przez ekran.
Może nigdy nie byłem w jej kadrze naprawdę. Może byłem tylko dobrze ustawionym cieniem.
Kuba, 29 lat
Czytaj także:
- „Zaplanowałam ślub w maju, chociaż to podobno przynosi pecha. Przesądy się sprawdziły, bo nie dotrwałam do przysięgi”
- „Czekałam na prezent urodzinowy od męża. Dostałam spakowaną walizkę, ale wcale nie na romantyczną podróż do Chorwacji”
- „Życie nowych sąsiadów pachniało drogimi perfumami, a moje schabowym. Zazdrościłam im, aż poznałam ich tajemnicę”

