„Romans z żonatym facetem wydawał się bajką. Niestety tylko do czasu, gdy jego syn zapukał do moich drzwi”
„Przez moment nie byłam w stanie nic powiedzieć. Stał tam, a jego obecność była jak głośne przypomnienie: to wszystko jest prawdziwe. Jego żona, jego dom, jego syn. I ja – niewygodny fragment tej układanki”.

- Redakcja
Zakochałam się w nim, zanim jeszcze dowiedziałam się, że ma rodzinę. Był czarujący, pewny siebie, potrafił mówić rzeczy, które każda kobieta chciałaby usłyszeć. Spotykaliśmy się w tajemnicy, w kawiarniach na obrzeżach miasta, w wynajętych pokojach, gdzie świat zdawał się nie istnieć. Nie szukałam romansu z żonatym mężczyzną – to on znalazł mnie. Mówił, że jego małżeństwo to tylko formalność, że żyje z nią z przyzwyczajenia. Wierzyłam mu. Bo chciałam wierzyć. A potem... potem zapukał do moich drzwi chłopak z jego oczami i zadał pytanie, które rozbiło mój świat na kawałki.
Niewinny flirt czy coś więcej
Poznaliśmy się w pracy. On prowadził szkolenie z komunikacji, ja byłam jedną z uczestniczek. Wysoki, przystojny, z tym charakterystycznym błyskiem w oku, który mówił: „Znam swoją wartość i wiem, że ci się podobam”. I miał rację. Podobał mi się. Ale przecież to nie było nic złego – flirt w granicach rozsądku, odrobina elektryczności w nudnym biurowym powietrzu.
– Lubi pani czekoladę? – zapytał, kiedy staliśmy przy ekspresie do kawy w przerwie zajęć.
– Jasne, kto jej nie lubi?
– W takim razie musi pani spróbować tej gorzkiej z pomarańczą. Przywiozłem z Belgii. Zostawię kawałek w sali.
Zaśmiałam się, czując jak czerwienią mi się policzki. Nie rozmawialiśmy długo, ale wystarczająco, bym poczuła, że coś się zaczęło. Wróciłam do biurka z głową pełną myśli i małym, starannie zawiniętym kawałkiem czekolady. Wydawało mi się to takie niewinne. Do czasu, aż zobaczyłam jego dłoń z obrączką. Zamarłam. Ale on tylko uśmiechnął się jakby wiedział, co myślę.
– To skomplikowane – rzucił półgłosem. – Naprawdę skomplikowane.
Mogłam wtedy się wycofać. Mogłam nie odebrać wiadomości, którą przysłał godzinę później. Ale odpisałam. I to był początek. Jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo to wszystko mnie zaboli.
Zakochana w jego kłamstwach
Pisaliśmy do siebie codziennie. Wiadomości pełne czułości, aluzji, głębokich wyznań. „Z tobą znowu czuję się żywy” – napisał kiedyś późno w nocy. Nie wiedziałam wtedy, że te same słowa wypowiadał już do kogoś innego. Dla mnie brzmiały jak magia. Zaczęłam żyć od spotkania do spotkania, od jego dotyku do kolejnego. Nie przeszkadzało mi, że nie dzwoni wieczorami. Przecież mówił, że z „nią” jest tylko z przyzwyczajenia. Że śpią osobno. Że nic ich już nie łączy, tylko dzieci.
Znał odpowiedzi na wszystkie pytania, zanim je zadałam.
– Dlaczego jeszcze z nią jesteś?
– Muszę to wszystko poukładać. Ale ty... ty jesteś moim światłem.
Zasłuchana w te słowa, nawet nie zauważyłam, kiedy przestałam spotykać się z przyjaciółkami. Kiedy zaczęłam przekładać swoje plany pod jego grafik. Potajemne randki w hotelikach, długie spacery po lesie, gdzie nikt nas nie znał. Tam byłam jego jedyną kobietą.
– Chciałbym obudzić się kiedyś obok ciebie i nie musieć wracać – szepnął kiedyś, leżąc ze mną pod cienką kołdrą.
I ja też tego chciałam. Całym sercem. Zaczęłam śnić o wspólnym życiu. O świętach razem, o porankach, w których nie musiałby się śpieszyć. Nie wiedziałam, że moje marzenia są zbudowane na gruzach cudzych. A najgorsze miało dopiero nadejść.
Weekend w raju, piekło po powrocie
To był jego pomysł. Powiedział, że potrzebuje odpocząć, wyrwać się ze wszystkiego. Że wynajął domek nad jeziorem, że tylko my dwoje, że nikt się nie dowie. Spakowałam się szybciej niż kiedykolwiek. Dwa dni – tylko tyle, a czułam się, jakby to miały być nasze małe wakacje od świata. W piątek po południu odebrał mnie spod pracy. W samochodzie puścił jazz, którego wcześniej nie znosiłam, ale przy nim brzmiał inaczej – dojrzale, jak z filmu, w którym ja jestem główną bohaterką.
Domek był niewielki, pachniał sosnami i świeżym drewnem. Piliśmy wino, gotowaliśmy razem makaron z krewetkami, potem kochaliśmy się przy kominku. Wydawało mi się, że to właśnie to – życie, którego zawsze pragnęłam. Beztroska, czułość, śmiech bez tłumaczeń. Tam, nad tym jeziorem, naprawdę wierzyłam, że wszystko się ułoży. Że rozwód to tylko formalność.
Ale wracając w niedzielę, coś się zmieniło. Zamilkł. Nie śmiał się z moich żartów, nie mówił, że tęsknił, choć widzieliśmy się ledwie godzinę temu. Pod blokiem pocałował mnie w czoło, nie w usta.
– Odezwę się – powiedział cicho i odjechał, nawet się nie odwracając.
Nie odezwał się ani tego dnia, ani następnego. Milczał tydzień. Gdy wreszcie zadzwonił, jego głos był obcy.
– Musimy trochę przystopować. To się robi... skomplikowane.
Mnie rozsypywało się serce. A on znikał.
Nikt miał nie wiedzieć
Znikał na kilka dni, po czym pojawiał się jak gdyby nigdy nic. Przynosił kwiaty, całował mnie w czoło, jakby jego milczenie nie było cichym krzykiem: „Nie jestem twój. Nigdy nie będę”. A ja? Ja udawałam, że wszystko gra. Że nie płaczę w nocy. Że nie sprawdzam co godzinę telefonu. Że nie mam ochoty krzyczeć, gdy mówi: „Nie dzisiaj, kochanie, coś wyskoczyło”.
Wysłałam mu wiadomość: „Muszę wiedzieć, kim jestem dla ciebie. Bo jeśli tylko ucieczką, to ja już nie chcę”. Odpisał po trzech dniach. „Jesteś wszystkim, ale czasem wszystko to za dużo”. Gdyby to był egzamin z cynizmu – zdałby śpiewająco.
Pewnego dnia, przez przypadek, zobaczyłam ich razem. Jego i „ją”. Żonę. Wychodzili z restauracji. Trzymał ją za rękę. Uśmiechała się. Nie wyglądała na kobietę, która śpi osobno. Zamarłam. Chciałam podejść, coś powiedzieć, może rzucić mu torebką w twarz. Ale po prostu się schowałam. Kilka dni później odezwała się do mnie koleżanka z pracy.
– Wiesz, że on ma syna? Duży chłopak już. Widziałam ich razem. Przystojny, podobny do ojca.
O tym nie wspominał. O niczym nie wspominał. Ja miałam być jego światłem, a byłam tylko cieniem, którego nikt nie powinien zobaczyć. Ale właśnie wtedy, gdy zaczęłam myśleć o odejściu, wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko.
Gdy zapukał do mnie jego syn
Była sobota, późne popołudnie. Siedziałam na kanapie z kubkiem herbaty, próbując poskładać siebie w całość po kolejnej nocy bez snu. Oglądałam film, którego nawet nie śledziłam, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Dwa szybkie uderzenia. Zdziwiło mnie to – nie spodziewałam się nikogo. Otworzyłam i zamarłam. Na klatce stał chłopak. Może siedemnastoletni. Wysoki, o ciemnych oczach i znajomej linii szczęki. Tak bardzo przypominał jego. Tego, który przestał odbierać moje wiadomości. Chłopak trzymał w ręku telefon i spojrzał na mnie z mieszaniną niepewności i zawziętości.
– Pani to Alicja? – zapytał.
– Tak… – odpowiedziałam powoli, czując, jak serce podchodzi mi do gardła.
– Jestem Bartek. Syn Marcina.
Przez moment nie byłam w stanie nic powiedzieć. Stał tam, a jego obecność była jak głośne przypomnienie: to wszystko jest prawdziwe. Jego żona, jego dom, jego syn. I ja – niewygodny fragment tej układanki.
– Mogę wejść? – zapytał cicho. – Muszę z kimś pogadać. Z kimś, kto zna mojego ojca... takim, jakim jest naprawdę.
Wpuściłam go do środka, jakbym działała w półśnie. Usiadł na brzegu fotela, nie patrząc mi w oczy.
– Wiem, kim pani jest. I wiem, że mój ojciec kłamie. Ale chyba nie tylko mnie.
I wtedy wszystko zaczęło się sypać. Jedno zdanie po drugim. Prawda, której nie chciałam usłyszeć.
Szczęśliwe zakończenia są dla innych
Bartek mówił spokojnie, dojrzale, jakby był starszy niż wskazywała na to jego metryka. Opowiadał o tym, jak od miesięcy coś podejrzewał. O wiadomościach w telefonie ojca, o ukradkowych rozmowach, o tym, jak pewnego dnia poszedł za nim. Do hotelu, w którym byłam ja. I o tym, że wtedy się upewnił.
– Mama się domyśla, ale nie chce wiedzieć. Udaje, że nic nie widzi. A ja? Ja już nie potrafię udawać – powiedział, a w jego głosie nie było złości, tylko smutek. – Tylko... chciałem zrozumieć, jak to możliwe. Jak można mieć dwa życia i nie zwariować.
Nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Sama nie znałam tej odpowiedzi. Czułam się naga, winna i jednocześnie – zdradzona. Bo przecież to mnie też oszukał. Obiecywał miłość, przyszłość, uczciwość. A zostawił z hańbą i cichym współczuciem jego własnego syna. Bartek wyszedł po godzinie, a ja długo jeszcze siedziałam na kanapie. Patrzyłam na drzwi, jakby miały się zaraz znowu otworzyć. Ale nie otworzyły się. Marcin już nigdy więcej się nie odezwał. Nie tłumaczył. Nie przeprosił.
Przez kolejne tygodnie uczyłam się na nowo oddychać. Wracać do siebie. Zrozumiałam, że byłam tylko przystankiem w jego nudzie. Że szukał kogoś, kto go podziwia. A ja dałam się oczarować. Nie żałuję wszystkiego. Ale żałuję, że pozwoliłam sobie uwierzyć, że mogę być „tą jedyną” w życiu kogoś, kto miał już wszystko i nadal szukał więcej. Szczęśliwe zakończenia są dla innych. Ja miałam prawdę. I pusty fotel.
Alicja, 36 lat
Czytaj także:
- „Codziennie odwiedzał mnie listonosz, ale wcale nie przynosił mi paczek. Te niewinne igraszki miały tragiczny koniec”
- „Sąsiad rozlał cuchnący nawóz dzień przed weselem mojej córki. Zazdrośnik miał powód, żeby zniszczyć uroczystość”
- „Randka z internetu okazała się porażką roku. Dzięki niej poznałam jednak kogoś, kto zupełnie odmienił moje życie”

