Reklama

Zawsze byłam raczej skryta, zwłaszcza jeśli chodziło o sprawy sercowe. Wychowana w niewielkiej wsi, gdzie każdy zna każdego, nauczyłam się trzymać język za zębami. Tym bardziej, kiedy zaczęło się coś, co absolutnie nie powinno było się wydarzyć. Romans z sołtysem – żonatym mężczyzną, ojcem dwójki dzieci i, co najgorsze, moim sąsiadem – był jak ogień rozpalony pod grubą warstwą lodu. Trwało to miesiącami. Udawało się ukrywać uczucia, spotkania i spojrzenia. Aż do dnia, w którym przez zupełny przypadek… wszystko wyszło na jaw.

Wymknęło się spod kontroli

– Ty to lepiej uważaj, bo sołtys to na ciebie patrzy, jakbyś mu miała nie tylko ciasto podać, ale i spodnie wyprać – rzuciła Wiola na zebraniu wiejskim, śmiejąc się pod nosem.

Machnęłam ręką i wywróciłam oczami, choć w środku coś mi zadrżało. Bo faktycznie, od pewnego czasu sołtys Janek jakoś częściej zaglądał do naszej świetlicy, zawsze był chętny pomóc, zagadać, przynieść, podwieźć. Nie żeby mi to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Tyle że przecież to tylko zwykła życzliwość, prawda?

– A daj spokój, on taki dla wszystkich – skwitowałam.

Ale potem, jak się nad tym zastanowiłam… może i nie do końca. Bo kiedy przyniósł mi słoik miodu, niby od swojej teściowej, to czemu innym nie dał? Albo kiedy podwiózł mnie z przystanku aż pod sam dom, a potem jeszcze siedział w aucie i słuchał, jak opowiadam o tym, że mama znów się czepia, że jeszcze nie mam chłopa.

A może czekasz na kogoś wyjątkowego? – zapytał wtedy i spojrzał tak, że aż mi się oddech urwał.

Zaśmiałam się. Nerwowo. A potem sama nie wiem, jak to się potoczyło dalej. Bo może i na początku to był tylko żart, niewinny flirt, takie tam wiejskie przekomarzanie. Ale w którymś momencie zaczęło mi zależeć. A jeszcze wcześniej – zaczęłam się przyzwyczajać. Do tych spojrzeń, SMS-a na dobranoc, słoików z miodem.

Spotkania pod pozorem pomocy

Zaczęło się zupełnie niewinnie. Sołtys przyszedł któregoś dnia z papierami, niby że potrzebuje pomocy z rozliczeniem jakiegoś wniosku o dofinansowanie. Akurat siedziałam sama w świetlicy, bo reszta dziewczyn z KGW wyszła na zakupy. Pamiętam, jak zapukał cicho, uchylił drzwi i zapytał:

– Nie przeszkadzam?

Przeszkadzasz, ale i tak wejdź – odpowiedziałam, uśmiechając się z przekąsem.

Usiadł obok mnie przy stole, rozłożył papiery, wyjął długopis… ale nic z tego nie wyszło, bo co chwila się śmialiśmy. Albo komentowaliśmy, albo wspominaliśmy jakąś sytuację z wioski. A potem zorientowaliśmy się, że minęły dwie godziny, a papierów nie ruszyliśmy nawet o milimetr.

– To może jutro dokończymy? – rzucił, zerkając na mnie jakby z nadzieją.

I tak właśnie to się zaczęło. Codzienne preteksty: raz papiery, raz świetlica, raz remiza. Niby praca, a jednak nie. Bo to już nie była tylko pomoc. To były nasze spotkania. Ciche, niewinne, ale nabrzmiałe od napięcia.

Najgorsze było to, że coraz częściej czekałam na nie z bijącym sercem. Kiedy przychodził, robiłam się nerwowa. Kiedy wychodził – smutna. Wiem, jak to brzmi. Naiwnie. Głupio. Ale wtedy nie miałam dystansu. Był dla mnie kimś wyjątkowym. Choć przecież cały czas wiedziałam – ma żonę. I dzieci. A ja powinnam się trzymać z daleka. Tyle że ja już wtedy byłam za blisko.

Niechciany świadek schadzki

W naszej wsi noc świętojańska to prawdziwe wydarzenie. Wianuszki na rzece, ognisko, muzyka, kiełbasa z ognia i obowiązkowy konkurs na najładniejsze przyśpiewki. Ludzie przychodzą całymi rodzinami, a potem wracają pijani, rozśpiewani, czasem pokłóceni – jak to na wsi.

Tego wieczoru też tak było. Ja byłam w komisji konkursowej, a Janek – wiadomo, jako sołtys – miał cały czas kręcić się wśród ludzi. Ale co chwila gdzieś znikaliśmy razem. A to po drzewo do ogniska, a to po nagrody do remizy, a to po głośnik, który „akurat się zepsuł”. Każdy pretekst był dobry, żeby na chwilę zniknąć. Raz nawet zniknęliśmy na trochę dłużej.

Za remizą było ciemno. Pamiętam, jak stanęliśmy obok siebie, twarz przy twarzy, tak blisko, że mogłam poczuć jego oddech. Patrzył na mnie jakby świat zniknął. I wtedy po raz pierwszy mnie pocałował.

– Nie powinniśmy – szepnęłam, ale nie odsunęłam się nawet o centymetr.

Nie wiedzieliśmy, że ktoś nas widzi. Zza krzaków, nie dalej niż kilka metrów, wystawała postać. Wróciłam na ognisko z rumieńcem na twarzy, on chwilę później – udając, że pomagał z kablem. A ja czułam się, jakby cały świat się zmienił. Dwa dni później Wiola spojrzała na mnie dziwnie, a potem rzuciła niby żartem:

– Ładnie się całowaliście z sołtysem za remizą. Takie rzeczy się zapamiętuje.

Żona sołtysa coś przeczuwała

Od tamtej nocy nie potrafiliśmy już cofnąć czasu. Spotykaliśmy się częściej i coraz mniej ostrożnie. Niby dalej były preteksty – zebranie, festyn, zlecenia z gminy – ale każde z nas wiedziało, że chodzi o coś więcej. Janek czasem łapał mnie za rękę na moment dłużej niż trzeba, czasem przysuwał się za blisko, a ja nie uciekałam. Choć powinnam.

Problem w tym, że wieś żyje plotką. I choć nie słyszałam jeszcze nic wprost, zaczęłam czuć spojrzenia. Wiola już nie żartowała tak jak wcześniej – teraz patrzyła uważniej. A potem pewnego dnia pojawiła się ona. Żona Janka. Weszła do świetlicy, niby przypadkiem, z ciastem dla dziewczyn z KGW.

Ty to jesteś niezła, naprawdę – powiedziała cicho, gdy zostałyśmy same. – Ja to bym się w życiu nie odważyła tak podchodzić do cudzych rzeczy.

Nie rzuciła oskarżenia. Po prostu powiedziała to, patrząc mi prosto w oczy. A ja poczułam się jak dziecko złapane na gorącym uczynku. Wyszła tak samo cicho, jak przyszła. A ja jeszcze długo siedziałam bez ruchu, próbując się pozbierać. Chciałam zerwać wszystko. Napisałam Janowi, że koniec, że nie możemy, że jego rodzina, że moja godność. Ale odpowiedział szybko:

Ona się domyśla, ale nic nie wie. A ja cię pragnę.

Nie odpowiedziałam. Ale i tak wiedziałam, że następnego dnia znowu się spotkamy.

Wszystko przez jednego SMS-a

To miał być zwykły dzień. Przynajmniej próbowałam, żeby taki był. Bez żadnych ukradkowych spotkań, spojrzeń czy szeptów przy uchu. Próbowałam wrócić do normalności. Nawet nie odezwałam się do niego od kilku dni. Z trudem, ale trzymałam się postanowienia. I wtedy, jak na złość, przyszedł ten cholerny SMS.

Myślisz o mnie tak samo, jak ja o tobie? Bo ja nie przestaję, nawet gdy śpisz.

Zbladłam, gdy zobaczyłam wiadomość. I nawet nie chodziło o jej treść – Janek potrafił być dużo bardziej bezpośredni – ale o to, że telefon leżał na stole, a obok… moja mama. Zerknęła tylko kątem oka i uniosła brwi. Nic nie powiedziała. Ale jej milczenie mówiło wszystko.

– Co to za J.? – zapytała po chwili, jakby od niechcenia, ale spojrzenie miała ostre jak nóż.

Zamrugałam, zaciskając palce na telefonie. Myślałam gorączkowo, co powiedzieć. Wymyślić coś? Skłamać? Przyznać się?

– To... od Jowity, tak głupio żartuje – bąknęłam.

– Żarty to może sobie robić dzieciak w przedszkolu, a nie żonaty facet – rzuciła i wyszła z kuchni. Nie podniosła głosu. Ale wiedziałam, że koniec jest blisko.

Kilka godzin później w sklepie sołtysowej padło pierwsze oficjalne:

Podobno Hanka i Janek coś kręcą.

To już nie były szepty.

Kiedy wszystko się zmieniło

Plotka rozlała się po wsi jak mleko po blacie – nie dało się już jej zatrzymać. Następnego dnia nie odezwała się do mnie nawet sąsiadka, z którą codziennie piłam poranną kawę. W sklepie spojrzenia paliły mnie jak żar, a na przystanku kobiety ucichły, gdy tylko się pojawiłam.

Janek też nie odezwał się przez cały dzień. Wiedziałam, że coś się dzieje. I miałam rację – wieczorem usłyszałam, że jego żona wyniosła się z domu do matki, zabierając dzieci. Nagle wszystko, co było naszym sekretem, stało się publicznym widowiskiem. Ja – główna aktorka w spektaklu o wiejskiej ladacznicy. On – zhańbiony sołtys.

Przez pierwsze dni nie wychodziłam z domu. Telefon milczał. Janek nie przyszedł. Nikt nie zapukał, nie zapytał, jak się czuję. Tylko mama, patrząc mi w oczy, powiedziała jedno:

– Nieważne, jak się to skończyło. Ważne, że pozwoliłaś, żeby się zaczęło.

Miała rację. Bo to ja pierwszy raz odwzajemniłam spojrzenie. Ja nie odsunęłam się przy pierwszym dotyku. Ja udawałam, że to nic złego. I ja też zostałam z tym wszystkim sama. Po miesiącu Janek sprzedał samochód, złożył rezygnację z funkcji sołtysa i wyjechał „do rodziny”. Mówili, że do brata, ale niektórzy szeptali, że do nowej pracy w mieście. Nie wiem, nie pytałam. Ja zostałam tu. W tej samej wsi. Z tą samą twarzą. Ale już zupełnie inną kobietą.

Hanka, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama