Reklama

Nie byłam ani szczególnie ładna, ani już młoda. Właściwie to nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś powiedział mi komplement bez ironii. Może jeszcze Jurek – mój były mąż – zanim przestał mnie dostrzegać, zanim przestaliśmy spać w jednym łóżku, zanim zakochał się w sekretarce. A może jeszcze wtedy, gdy Marta miała zaledwie kilka lat i mówiła: „Mama jest najpiękniejsza na świecie”. Teraz jestem kobietą, którą w tramwaju się nie zauważa. Emerytką, która na zakupy chodzi z płócienną torbą i która o poranku czyta skład leków zamiast prognozy pogody.

Marta wyjechała do Anglii. Ma swoje życie, dzieci, psa i męża, który nie mówi po polsku. Rzadko dzwoni. Gdy rozmawiamy, mówi do mnie „mamo” takim głosem, jakby mnie trochę żałowała. Że sama. Że emerytura. Że osteoporoza. Czasem mam wrażenie, że już dawno postawiła nade mną krzyżyk. A przecież ja wciąż oddycham. I czasem, nocami, marzę o czyimś dotyku.

Dlatego gdy lekarz wypisał mi skierowanie do sanatorium w Ciechocinku, uznałam to za znak. Nie, nie od losu – ja nie wierzę w takie rzeczy – ale od życia. Że jeszcze nie wszystko skończone. Że może jeszcze mogę… no właśnie, co? Pożyć? Poczuć się kobietą, a nie tylko staruszką z reumatyzmem?

Spakowałam się szybko – może zbyt szybko, jak na kogoś, kto miał spędzić trzy tygodnie w obcym miejscu. W walizce były głównie rzeczy praktyczne: szlafrok, leki, kapcie, podomka. Ale między tym wszystkim ukryłam też jedną bluzkę z dekoltem. Czerwoną. Nie nosiłam jej od lat.

Nie wiedziałam wtedy, że w tej bluzce zatańczę tango z mężczyzną, który będzie całował moją dłoń z taką czułością. Nie wiedziałam też, że ten sam mężczyzna kilka dni później poprosi mnie o przysługę, której do dziś sobie nie wybaczyłam.

Pojechałam do Ciechocinka

Wysiadłam z autobusu i pierwsze, co poczułam, to chłodne, październikowe powietrze. Pachniało wilgocią i jakimś starym mchem. Sanatorium nie wyglądało jak z folderu – bardziej jak szkoła, którą ktoś kiedyś próbował upiększyć, ale zabrakło mu zapału. Na recepcji siedziała kobieta o tlenionych włosach i minie, jakby spała na sztywnej poduszce.

– Joanna N. pokój dwuosobowy – powiedziałam, czując się, jakbym pierwszy raz od lat miała zamieszkać z kimś obcym.

– Pani będzie z Renatą. Trzecie piętro – odburknęła.

Pokój był... akceptowalny. Jedno łóżko przy oknie, drugie przy ścianie. Renata już tam była. Starsza ode mnie, z siwymi włosami spiętymi w surowy kok. Spojrzała na mnie spod okularów.

– Joasia? Dobrze. Ja Renata. Mam nadzieję, że nie chrapiesz. I że nie będziesz się zakochiwać w pierwszym lepszym – rzuciła z ironią.

– Słucham?

– A bo tu takie historie bywają. Że niby drugi oddech życia, hormony szaleją i kobieta nagle ma 20 lat. A potem płacze.

Parsknęłam śmiechem, choć trochę mnie to ubodło. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że Renata właśnie opisała moje trzy najbliższe tygodnie. Wieczorem w jadalni było gwarno. Dużo samotnych kobiet w zbyt kolorowych bluzkach. I on. Siedział sam przy końcu stołu. W ciemnej marynarce, z filiżanką kawy. Spojrzał na mnie.

I wtedy, po raz pierwszy od wielu lat, poczułam, że ktoś mnie widzi.

Ciągle się uśmiechałam

– Przestań się tak szczerzyć, bo ci zmarszczki utrwalą – rzuciła Renata z miną kobiety, która już wszystko przeżyła i wie, że każda radość kosztuje.

– Nie szczerzę się – odparłam, poprawiając włosy. – Po prostu… dzień był miły.

Renata prychnęła i poszła do łazienki. A ja, korzystając z tej chwili, usiadłam na łóżku i wyjęłam lusterko z toaletki. Popatrzyłam na siebie krytycznie. Siwe włosy, pod oczami trochę cieni, ale – o dziwo – spojrzenie miałam żywe, jakbym obudziła się z długiego snu.

Bo Darek powiedział do mnie:

– Czy pani pozwoli…?

I wyciągnął rękę, jak w filmie z lat 70. Zaprosił mnie do tańca na wieczorku zapoznawczym. Przez chwilę nie wiedziałam, co robić – przecież ja nawet nie pamiętałam kroków! Ale potem jego dłoń dotknęła mojej, a ja uniosłam się z krzesła, jakby ktoś podciągnął mnie za niewidzialne sznurki.

Tańczyliśmy. Przez te trzy minuty nie czułam się emerytką. Byłam kobietą. Zauroczoną, roztrzęsioną, lekko zawstydzoną.

– Joanna – powiedziałam, gdy zapytał o imię.

– Darek. Ale możesz mówić „Dariusz”, jeśli lubisz bardziej elegancko.

Po tańcu poszliśmy na spacer. Zimno było jak diabli, ale nie chciałam wracać. Szliśmy wolno obok tężni, on opowiadał o swoich podróżach, o tym, że jest wdowcem.

Życie nie powinno kończyć się po sześćdziesiątce – powiedział. – My jeszcze możemy dużo przeżyć, prawda?

Pokiwałam głową. Serce waliło mi jak szalone. I wtedy Darek wziął mnie za rękę. Tak po prostu. A ja pozwoliłam.

Wpadłam po uszy

Zamiast chodzić na wszystkie zabiegi, chodziłam z nim na spacery. Zamiast pić herbatę z Renatą, piłam kawę z Dariuszem w kawiarence przy deptaku. Miał swoje ulubione miejsce przy oknie, z którego widać było jak stare panie walczą z nordic walkingiem.

– I pomyśleć, że kiedyś marzyłem, żeby się zestarzeć z kimś… a teraz marzę, żeby jeszcze raz się zakochać – powiedział pewnego popołudnia, mieszając herbatę bez cukru.

Siedziałam cicho. Nie chciałam zepsuć chwili słowem. Patrzyłam na niego, na jego dłonie – duże, męskie, z lekkim drżeniem – i czułam… coś. Coś więcej niż zauroczenie. Czułość. Tęsknotę. Nadzieję.

Renata kręciła głową, gdy widziała, że znów wracam z „randki”.

– Joanna, jesteś jak licealistka. Jeszcze chwila i zaprosisz go do pokoju – prychnęła.

– Nie przesadzaj.

– Ja? Ty przesadzasz. On ma za gładkie słowa, za dobre maniery. To nie są czasy, kiedy mężczyzna chce tylko pocałować w rękę. Chce więcej. A jak nie „tego”, to może czegoś bardziej przyziemnego… pieniędzy?

Popatrzyłam na nią jak na wariatkę.

Renata, jesteś paranoiczką.

– Może. Ale nie pierwszą, która została oszukana.

Wyszłam z pokoju, zanim zdążyłam się zdenerwować. Renata przesadzała. Przecież Darek był inny. On patrzył na mnie tak, jak nikt od lat nie patrzył. A wieczorem, na parkiecie, w ramionach Dariusza, zapomniałam o wszystkich ostrzeżeniach.

– Myślę, że dobrze nam razem – szepnął mi do ucha. – Wiesz, Asiu… odnalazłem w tobie spokój. Taki… dom.

I wtedy po raz pierwszy od rozwodu z Jurkiem pomyślałam, że może jeszcze zasługuję na miłość.

To było zbyt piękne

Któregoś wieczoru Darek zapukał do mojego pokoju. Było po kolacji, Renata akurat poszła na bingo. Stał w progu z butelką wina i dwoma plastikowymi kieliszkami.

– Miałem ochotę cię zobaczyć – powiedział. – I pomyślałem, że może napijemy się za… za nas?

Wpuściłam go bez słowa. Może powinnam się zawahać. Może przypomnieć sobie słowa Renaty. Ale wtedy serce biło mi zbyt głośno, a samotność była zbyt duża, bym umiała ją ignorować.

Usiedliśmy na moim łóżku. Piliśmy wino. Gadaliśmy o życiu, o dzieciach, o młodości. O tym, jak łatwo przeoczyć miłość, kiedy się goni za codziennością.

I wtedy powiedział:

– Asiu… Wiem, że znamy się krótko, ale ja… czuję, że jesteś wyjątkowa. Chciałbym, żebyś wiedziała, że traktuję to serio. Że ty dla mnie… że nie jestem tu tylko dla zabawy.

A potem mnie pocałował. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz całowałam się tak delikatnie, z takim zawstydzeniem i nadzieją. Może w liceum. Może nigdy. Po wszystkim siedzieliśmy długo, tuląc się jak nastolatkowie. On głaskał mnie po włosach, ja milczałam. W końcu spojrzał na mnie poważnie.

– Asiu… Chciałbym cię o coś poprosić, ale tylko jeśli czujesz, że możesz mi zaufać. Obiecasz, że mnie wysłuchasz?

– Oczywiście – szepnęłam.

Westchnął. I wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach nie tylko czułość. Coś tam było jeszcze. Coś niepokojącego.

– Chodzi o pieniądze. Potrzebuję kilkanaście tysięcy pożyczki. Zablokowali mi konto przez pomyłkę, a muszę pilnie uregulować jedną sprawę. Na pewno oddam, tylko potrzebuję szybko – powiedział.

– Darek…

– Proszę. Nie chcę, żeby to coś między nami zniszczyło. Wiem, że proszę o wiele. Ale wiesz… czasem los testuje zaufanie.

Milczałam. Patrzyłam w jego oczy. Nadal był czarujący. Nadal pachniał wodą kolońską i opowiadał piękne historie. Ale coś mnie zaniepokoiło.

Chciałam mu pomóc

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde jego słowo, każdą intonację. Miałam już kartkę z numerem jego konta. Zostawił ją, mówiąc:

– Tylko jeśli zdecydujesz. Nie naciskam. Ale gdybyś mogła… byłbym wdzięczny.

Leżałam i gapiłam się w sufit, czując na przemian ciepło i wstyd. Bo z jednej strony ufałam mu. Naprawdę. A z drugiej – coś mnie gryzło. Coś nie pasowało.

Posłuchaj intuicji, kobieto – mówiła mi w głowie Renata. – Zawsze jak serce mocniej bije, to nie tylko z miłości. Czasem z ostrzeżenia.

Ale przecież był taki czuły. I mówił, że chce mnie odwiedzić w Warszawie. Że może razem spędzimy święta. Że Marta powinna mnie znów zobaczyć szczęśliwą. Zrobiłam przelew rano. Bez słowa do Renaty. Bez pytania kogokolwiek. 25 tysięcy złotych. Moje oszczędności. „Tylko na chwilę”, mówił.

Jeszcze tego samego dnia Darek był jak zwykle serdeczny. Przytulił mnie mocno przy tężni, powiedział:

– Jesteś niesamowita. Wiesz, że niewiele kobiet miałoby taką wiarę w człowieka?

– Bo ci ufam – powiedziałam, siląc się na uśmiech, ale już wtedy czułam, że coś jest nie tak.

Oszukał mnie

Nazajutrz nie przyszedł na kolację. Dzwoniłam. Nie odbierał. Napisałam wiadomość, ale pozostała bez odpowiedzi. Wieczorem dowiedziałam się od recepcjonistki, że wymeldował się rano. Powiedział, że coś się stało w rodzinie. Nie zdążył się pożegnać. Stałam jak głupia z telefonem w ręce i pustką w brzuchu.

– Mówiłam. Zawsze mówię. Ale wy nie słuchacie – usłyszałam za plecami głos Renaty.

Odwróciłam się powoli.

– Odda – szepnęłam. – Na pewno odda. Powiedział, że odda.

Po powrocie do Warszawy długo nie wychodziłam z domu. Czułam się jak idiotka. Jak stara naiwna kobieta, co dała się uwieść perfumom i gładkim słowom. Marta, gdy się dowiedziała, najpierw krzyczała, potem płakała. Nie dlatego, że straciłam pieniądze. Tylko dlatego, że ktoś mnie zranił. Znów.

Przez kilka tygodni nie mogłam patrzeć na swoją czerwoną bluzkę. Chciałam ją wyrzucić. Ale nie wyrzuciłam. Bo przecież wtedy, w tamtym tańcu, czułam się znów kobietą. I to uczucie było prawdziwe. Może Darek był kłamcą. Ale ja… ja naprawdę chciałam znów kochać. I to nie wstyd. Następnym razem będę mądrzejsza.

Joanna, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama