„Romans teścia z młodszą kobietą zniszczył rodzinę. To, co zapisał jej w testamencie, przeszło wszelkie granice”
„– Tato, powiedz szczerze, co ty w niej widzisz? – zapytał w końcu mój mąż, kiedy Sylwia poszła do łazienki. Teść spojrzał na nas z lodowatym spokojem. – Widzę kobietę, która daje mi radość. Tego od was nie dostanę”.

- Redakcja
Mój teść zawsze był człowiekiem, którego szanowaliśmy i traktowaliśmy jak podporę naszej rodziny. Po śmierci teściowej spędzał z nami każdą niedzielę, kochał wnuki, a ja uważałam go za wzór mądrości. Nie sądziłam, że po siedemdziesiątce przyjdzie mu do głowy wiązać się z dziewczyną młodszą od swojej córki. Początkowo braliśmy to za chwilową fanaberię, próbę ucieczki przed samotnością. Ale z czasem zaczęło się robić coraz gorzej. A to, co zapisał jej w testamencie, doprowadziło do rodzinnej katastrofy, po której nie było już powrotu do normalności.
Nowa przyjaciółka teścia
Teść zadzwonił w piątkowy wieczór, że przyjdzie na obiad nie sam. Mówił, że poznał „fajną kobietę, z którą dobrze się dogaduje” i chciałby ją przedstawić rodzinie. Pomyślałam, że dobrze, w końcu samotność to nie jest coś, czego można komuś życzyć. Nikt nie pytał o szczegóły. Spodziewaliśmy się eleganckiej wdowy po sąsiedzie albo może koleżanki z uniwersytetu trzeciego wieku.
Kiedy jednak drzwi się otworzyły, a w progu stanęła Sylwia – szczupła, długonoga brunetka w skórzanej spódnicy i sweterku ledwie zakrywającym pępek – zapadła cisza. Zbity z tropu był nawet mój mąż.
– To jest Sylwia – teść rozpromieniony objął ją ramieniem. – Chciałbym, żebyście się poznali.
Sylwia rzuciła nam lekko sztuczny uśmiech i mruknęła „dobry wieczór”. Nie wiedziałam, gdzie patrzeć. Sytuację próbowała ratować moja córka.
– Będziesz moją nową babcią? – spytała z dziecięcą bezpośredniością.
Sylwia zaśmiała się nerwowo. Przy stole było drętwo. Sylwia próbowała opowiadać o modzie, ale nikt nie był w nastroju. Mój teść udawał, że nie widzi naszych wymuszonych uśmiechów. Mąż patrzył w talerz, a ja… ja zaczynałam czuć, że to nie jest przelotna znajomość, którą można zignorować.
Bardzo niewygodne pytania
Po tamtym obiedzie przez kilka dni nikt nie poruszał tematu Sylwii. Każdy udawał, że nic się nie stało, ale czułam, że wisi nad nami ciężka chmura. W końcu mój mąż, wyraźnie podminowany, rzucił:
– Tata zwariował. To się źle skończy.
Nie chciałam go jeszcze bardziej podburzać, ale miał rację. Sylwia nie była kobietą, która szukała ciepła rodzinnego. To było widać na pierwszy rzut oka. Kiedy teść zaczął przychodzić z nią na nasze niedzielne obiady, udając, że wszystko jest normalnie, napięcie rosło.
– Tato, powiedz szczerze, co ty w niej widzisz? – zapytał w końcu mój mąż, kiedy Sylwia poszła do łazienki.
Teść spojrzał na nas z lodowatym spokojem.
– Widzę kobietę, która daje mi radość. Tego od was nie dostanę.
Zatkało nas. Jego słowa wisiały w powietrzu jak policzek. Przecież nikt go nie odrzucał, chcieliśmy tylko, żeby nie robił z siebie pośmiewiska.
– Tato, ona mogłaby być twoją córką – powiedziałam, starając się, żeby nie brzmiało to jak oskarżenie.
Wzruszył ramionami.
– No i co z tego? Dla mnie to nie problem.
Po tym obiedzie już wiedziałam, że teść nie zamierza wysłuchać żadnych naszych rad. Sylwia coraz mocniej zadomawiała się w jego życiu, a my mieliśmy tylko patrzeć i się uśmiechać.
Wojna domowa przy świątecznym stole
Wigilia zawsze była świętem, które spędzaliśmy razem. Teść przychodził pierwszy, zawsze z opłatkiem w ręce, a dzieci biegały dookoła stołu, czekając na prezenty. Tym razem przyszedł z Sylwią. Ubrana była w czerwoną, obcisłą sukienkę i szpilki tak wysokie, że aż bałam się, że się przewróci. Kiedy dzieci rzuciły się do dziadka, ona z teatralnym westchnieniem przysiadła na kanapie i wyjęła telefon.
– Sylwia, może pomożesz nam nakryć do stołu? – zaproponowałam, z trudem zachowując spokój.
– Och, ja to bym tylko przeszkadzała – uśmiechnęła się sztucznie, nie odrywając wzroku od ekranu.
Mąż siedział spięty jak struna, a ja czułam, że zaraz wybuchnie. I nie myliłam się.
– Tato, czy ty naprawdę myślisz, że to jest normalne? Że my mamy udawać, że nic się nie dzieje? Że Sylwia to nagle część naszej rodziny?
Teść powoli odłożył opłatek.
– Synu, nie musisz jej akceptować, ale to jest mój wybór. I nie zamierzam się z niego tłumaczyć.
Sylwia uśmiechnęła się do niego słodko, jakby to była wygrana w jakimś głupim zakładzie. Tego wieczoru łamanie się opłatkiem zamieniło się w grymaszenie i sztuczne uśmiechy. A teść zachowywał się, jakby jego obecność z nią była największym darem, jaki mogliśmy od niego otrzymać. Wiedziałam, że od tej chwili już nic nie będzie takie samo.
Ostatnia wola wstrząsnęła rodziną
Kiedy teść trafił do szpitala po udarze, wszyscy odruchowo rzuciliśmy wszystko, żeby być przy nim. Nawet Sylwia siedziała z nami pod salą, udając zatroskaną partnerkę. Nie wiedziałam, czy to była jej prawdziwa troska, czy może lęk, że coś przepadnie.
– Jestem jego kobietą, mam prawo tu być – rzuciła do mojego męża, gdy próbował ją odsunąć na bok.
Teść zmarł po kilka dniach. Tydzień później wyszła na jaw prawda, która rozdarła naszą rodzinę do końca. Prawnik wezwał nas na spotkanie w sprawie testamentu. Siedzieliśmy w jego kancelarii, z duszą na ramieniu, ale w najgorszych scenariuszach nie przewidziałam tego, co usłyszeliśmy.
– Pan Edward B., zgodnie z ostatnią wolą, przepisuje dom, działkę i większość oszczędności na panią Sylwię K. – oznajmił spokojnie notariusz.
Mój mąż wstał jak oparzony.
– To jakiś żart! Mój ojciec miał wnuki, rodzinę! A wy chcecie powiedzieć, że wszystko oddał tej… tej kobiecie?!
Sylwia siedziała z dumnie podniesioną głową. Na jej twarzy malował się triumf. Teść rzeczywiście podpisał wszystko przy pełnej świadomości. Nie zostawił nam nic. Ani pamiątek rodzinnych, ani nawet złudzeń.
– Tato by tego nie zrobił. Ktoś go zmanipulował! – szepnęłam do męża.
Ale prawda była prostsza i boleśniejsza – teść po prostu wybrał Sylwię. A my musieliśmy się z tym pogodzić.
Pożegnanie bez przebaczenia
Pogrzeb teścia był parodią rodzinnego pożegnania. Sylwia przyjechała ostatnia, w czarnych okularach i sukni, która bardziej nadawała się na przyjęcie niż na cmentarz. Przyklejony do jej twarzy uśmiech tylko potęgował naszą wściekłość. Mój mąż nie odezwał się do niej ani słowem, a ja z trudem powstrzymywałam się, by nie wykrzyczeć, co o niej myślę.
Stała przy trumnie najbliżej, jakby była wdową z trzydziestoletnim stażem. Nasza rodzina — zepchnięta gdzieś na bok, obserwowała to w milczeniu. Dziadek z wnukami nie doczekał się żadnego gestu pamięci. Nawet zdjęcia z nimi nie pojawiły się w księdze kondolencyjnej. Po mszy Sylwia odprowadziła trumnę do grobu, ściskając bukiet białych róż. My zostaliśmy z tyłu. Było jasne, że teść nie chciał, żebyśmy mu towarzyszyli w ostatniej drodze. A przynajmniej nie na jego warunkach.
– Myślę, że tata wybrał swoją rodzinę – powiedział mój mąż cicho, patrząc na Sylwię, jakby widział ją pierwszy raz.
Kiedy zasypywano grób, nie płakałam. Poczułam ulgę, że ten teatr się skończył. Nie umiałam już dłużej walczyć o człowieka, który wybrał obcą kobietę ponad własne dzieci i wnuki. To był jego wybór. Po uroczystości nie zaproszono nas na stypę. Sylwia wyjechała z cmentarza sama, zostawiając za sobą rodzinę, którą zniszczyła.
Rodzina, której nic już nie poskleja
Nie wiem, czy teść naprawdę wierzył, że Sylwia zostanie przy nim do końca. Może chciał udowodnić sobie, że jest jeszcze ważny, pożądany, potrzebny? Tylko czy kosztem własnej rodziny? Patrząc dziś na puste miejsce przy naszym stole, wiem jedno — niektórych ran czas nie zagoi.
Mój mąż przestał mówić o ojcu. Nie chce wracać do tamtych rozmów, do bólu zdrady, który odebrał mu ojca jeszcze przed jego śmiercią. Dzieci pytają, dlaczego dziadek już do nas nie przychodzi, dlaczego nie mogą pójść zapalić mu świeczki na cmentarzu. Co mamy im powiedzieć? Że dziadek oddał nas obcej kobiecie, a my nie mieliśmy nic do powiedzenia?
Sylwia sprzedała dom dwa miesiące po pogrzebie. Zniknęła z miasteczka tak szybko, jak się w nim pojawiła. Nie zostawiła nam nic. Nawet pustej kartki. Zostały tylko wspomnienia, które z każdą chwilą były coraz trudniejsze do zniesienia.
Można by pomyśleć, że to tylko pieniądze, rzeczy, majątek. Ale prawda jest taka, że wcale nie o to chodziło. Straciliśmy coś znacznie cenniejszego — poczucie, że jesteśmy rodziną. Kiedy ktoś, kto przez całe życie był dla ciebie wzorem, nagle przestaje cię dostrzegać, zaczynasz się zastanawiać, czy to wszystko kiedykolwiek było prawdziwe.
Mój mąż zamknął ten rozdział. Ja jeszcze nie potrafię. Patrzę czasem na nasze rodzinne zdjęcia i próbuję sobie wmówić, że to była tylko pomyłka, chwilowe zaślepienie starego człowieka. Ale to kłamstwo, w które nikt już nie wierzy.
Joanna, 43 lata
Czytaj także:
- „Zamiast w Toskanii wylądowaliśmy w Międzyzdrojach. Miesiąc miodowy nad Bałtykiem skończył się szybciej niż zaczął”
- „Mąż był plastrem na moje złamane serce. Wzięłam go na przeczekanie do czasu, aż mój kochanek sobie o mnie przypomni”
- „Wierzyłam, gdy mąż mówił, że idzie do lasu po jagody. Do czasu, aż zobaczyłam, do czyjego koszyczka sięga”

