„Rok po śmierci mojej córki zięcia ruszyło sumienie. Zabrał mnie na jej grób i na kolanach błagał o wybaczenie”
„Zatrzymaliśmy się przed bramą cmentarza. On wysiadł pierwszy. Nawet nie czekał, aż wyłączę silnik. Przyjrzałam mu się. Wysoki, w czarnym płaszczu, z tymi swoimi wiecznie spiętymi ramionami, garbił się przy najbliższym drzewie. Szliśmy obok siebie w ciszy. Ja półkroku za nim, bo nie byliśmy rodziną. Wcale na nią nie pasowaliśmy”.

- Redakcja
Zawsze wiedziałam, że nadajemy z zięciem na zupełnie innych falach. Od samego początku coś mi w nim nie pasowało. Niby był grzeczny, niby taki ułożony, ale pod tym wszystkim wyczuwałam chłód. Oczy miał jak dwie kostki lodu – ani razu nie spojrzał na moją córkę z prawdziwym uczuciem, nawet w dniu ślubu. A ja, niestety, musiałam się uśmiechać i udawać, że jestem szczęśliwa, że oto moja jedyna córka znalazła „miłość życia”. Dopiero później zrozumiałam, że życie może okrutnie sobie zakpić z takich frazesów.
Nie wiem kiedy zaczęła się ta nasza cicha wojna. Może wtedy, gdy odważyłam się zapytać, co właściwie robi z pieniędzmi, które tak ochoczo przyjmował ode mnie i mojego męża. Albo może wtedy, gdy powiedziałam na głos to, co wszyscy tylko sobie myśleli: że ten ich związek to nie żadna miłość, tylko interes.
A potem wydarzyła się tragedia. Moja córka zmarła nagle, młodo, zostawiając po sobie jedynie synka i masę niedopowiedzeń. I wtedy mój zięć zamilkł. Na pogrzebie nie uronił ani jednej łzy. A teraz, po prawie roku, znów się odezwał. Powiedział, że chce porozmawiać. I że pojedziemy razem na cmentarz. Choć oczywiście milczał przez całą drogę.
Nieźle się zaczyna
Zatrzymaliśmy się przed bramą cmentarza. On wysiadł pierwszy. Nawet nie czekał, aż wyłączę silnik. Przyjrzałam mu się. Wysoki, w czarnym płaszczu, z tymi swoimi wiecznie spiętymi ramionami, garbił się przy najbliższym drzewie. Szliśmy obok siebie w ciszy. Ja półkroku za nim, bo nie byliśmy rodziną. Wcale na nią nie pasowaliśmy.
— Więc to tutaj — powiedział cicho, gdy doszliśmy do grobu mojej córki.
Stanęłam, niepewna. I wtedy zięć... uklęknął. Nie wypowiedział przy tym ani słowa — patrzył tylko na płytę nagrobną, jakby próbował z niej coś wyczytać.
— Przepraszam — rzucił w końcu. — Ja... nie powinienem kłamać.
— Kłamać? — Uniosłam brwi. — Co masz na myśli?
— Wszystko — odparł, wciąż nie podnosząc wzroku. — Że kocham. Że mi zależy. Że jestem człowiekiem, który ma coś do zaoferowania tej rodzinie.
— Nieźle się zaczyna – mruknęłam z przekąsem. — Lepiej mów, po co tu jesteśmy. Bo nie wierzę, że chodzi o wspomnienia.
Podniósł głowę i spojrzał na mnie. Pierwszy raz od lat lód w jego oczach stopniał i zastąpił go wstyd.
— Pani Mario... Prawdę mówiąc... ożeniłem się z pani córką dla pieniędzy — wyznał.
Zamarłam. W uszach mi szumiało.
— Co ty powiedziałeś? — spytałam powoli, jakby każde słowo musiało dotrzeć do mnie z osobna.
— Wiem, że to obrzydliwe — mruknął. — Ale tak było.
Znów spuścił wzrok
Nie odpowiedziałam od razu. Przesunęłam dłonią po marmurowej płycie grobu , jakby to córka miała mi teraz podpowiedzieć, co dalej. W końcu odetchnęłam głęboko i powiedziałam:
— Miałam takie przeczucie. Ale wiesz, jak to jest — westchnęłam. — Matka chce wierzyć, że dziecko wie, co robi.
Zięć wstał z kolan i stanął przede mną.
— Pani córka... była dobra — przyznał. — Naprawdę dobra. I nie zasłużyła na mnie.
— Nie zasłużyła, zgadza się — zgodziłam się, nawet nie próbując się pozbyć z głosu odpychającego chłodu. — Ale to wiedziałeś od początku. Powiedz mi jedno: czy kiedykolwiek ją kochałeś?
— Na początku wydawało mi się, że tak — odpowiedział niemal automatycznie. — Była piękna, mądra. Ale... nie umiałem patrzeć na nią jak na człowieka, który nie ma nic wspólnego z moimi ambicjami.
— Ambicjami? — prychnęłam. — Ciekawe określenie na chciwość.
Zawahał się. I znów spuścił wzrok.
— Myślałem, że tak zyskam stabilność — wyjaśnił. — Znałem wasze nazwisko, wiedziałem, że macie dom, oszczędności, firmę. Wtedy to brzmiało jak niezły plan. Wejść do bezpiecznego świata. A ona... ona naprawdę mnie pokochała. I tego się nie spodziewałem.
— Więc postanowiłeś udawać? — zapytałam cicho, czując, jak robi mi się niedobrze.
— Tak. — Skinął głową. — I każdego dnia czułem się coraz bardziej winny.
Zawirowało mi przed oczami. Widziałam jej twarz w dniu ślubu, pełną nadziei. Nie miała pojęcia, że mężczyzna, w którego jest taka zapatrzona, kocha tylko pieniądze.
— Dlaczego teraz mówisz mi to wszystko? — wykrztusiłam.
— Bo chcę, żeby pani wiedziała. — Ponownie spojrzał mi w oczy. — Że wiem, co zrobiłem. I żałuję.
Zaciął się
Patrzyłam na niego dalej, jakby był obcym człowiekiem. Może dlatego, że właśnie taki był od początku – obcy, który tylko udawał, że należy do rodziny. Poprawiłam szalik pod szyją, bo nagle zrobiło mi się zimno, chociaż jesienne słońce jeszcze nie zdążyło się schować.
— Mamo — powiedział cicho, jakby to słowo kosztowało go wiele wysiłku. — Wiem, że nie mam prawa cię tak nazywać. Ale nie wiem, jak inaczej...
— To może przestań brać mnie na litość i mów dalej – rzuciłam szorstko.
Westchnął i przetarł twarz dłonią.
— W dniu ślubu miałem gotowy plan — ciągnął. — Mieszkanie za wasze pieniądze, konto wspólne, córka właściciela firmy... Brzmi znajomo?
— Zbyt znajomo — syknęłam.
— Ale im dłużej z nią byłem, tym bardziej się w tym gubiłem — przyznał. — Bo ona... była tak cholernie prawdziwa. Nie rozumiała kalkulacji. Zamiast pytać o pieniądze, pytała, czy jestem szczęśliwy.
— A byłeś? — Przyjrzałam mu się z ukosa.
— Nigdy — odparł szczerze. — Bo jak możesz być szczęśliwy, jeśli wszystko, co masz, jest zbudowane na kłamstwie?
Spojrzał na grób.
— Długo myślałem, komu się do tego przyznać — wyznał. — Ale ty... zawsze patrzyłaś na mnie tak, jakbyś wiedziała. I wiem, że cię zawiodłem. I ją. Najbardziej ją.
— I Filipa — dodałam ostro.
Na chwilę zaniemówił.
— Wiem... — mruknął w końcu. — I jego też. Ale dla niego chcę to teraz naprawić. Tylko nie wiem jak.
— Doskonale — burknęłam. — Bo ja też nie wiem.
Zapadła cisza. Tylko wiatr szurał liśćmi po ścieżce.
Popatrzyłam na niego
Usiedliśmy na ławce obok grobu. On co prawda wyglądał, jakby miał zaraz wstać i uciec, ale został. I dobrze. Uciekał już wystarczająco długo.
— Mamo — odezwał się znów nieśmiało. — Wiem, że na to już za późno, ale... Chciałbym, żebyś wiedziała, że po jej śmierci... coś we mnie pękło.
— Co, ruszyło cię sumienie? — zadrwiłam. — Czy może raczej chodzi o brak nowych wpływów na koncie?
— Nie, po prostu pękło mi serce — odpowiedział bez zająknięcia. — Nie płakałem wtedy, bo się bałem. Że jak się posypię, to już nie poskładam się z powrotem.
— A teraz co? — Zmarszczyłam brwi. — Liczysz, że ci pomogę? A może myślisz, że wezmę udział w jakimś teatrzyku i razem będziemy udawać, że jest dobrze, tak jak ty udawałeś, że składacie rodzinę?
Pokręcił głową.
– Chcę się przyznać Filipowi — rzucił. — Wszystko mu powiedzieć. O moich błędach, o jego mamie. Że była lepsza niż ja. I że nie miałem prawa jej zabierać tych wszystkich lat.
Popatrzyłam na niego. Naprawdę wyglądał na człowieka, który nie ma już nic do stracenia. Albo wszystko stracił i właśnie to zrozumiał.
— A twoja... Ta twoja nowa kobieta? — spytałam.
— Odeszła — mruknął. — Kiedy zobaczyła, że nie jestem żadnym rycerzem na białym koniu. Że nie mam na siebie żadnego planu.
— I co teraz? — odezwałam się po krótkiej chwili.
— Nie wiem — przyznał. — Chcę być ojcem. Nie tylko jego cieniem.
Westchnęłam.
— Mówią, że z wiekiem ludzie mądrzeją. — Skrzywiłam się wyraźnie. — Ale żebyś musiał zostać wdowcem, żeby coś do ciebie dotarło? Naprawdę? — Spojrzałam na grób córki. Wydawało mi się, że gdyby żyła, wstałby z ławki i dała mu w łeb. — To teraz powiedz mi jedno. Przestaniesz być w końcu tchórzem?
Wstałam z ławki
— Przestanę — odpowiedział bez wahania. – Tylko nie wiem, od czego zacząć.
— Najlepiej od syna — podsunęłam. — Nie ode mnie, nie od grobu. Od dziecka, które zostało samo.
— Boję się, mamo... — Spuścił głowę. – Bo nie wiem, czy on mnie jeszcze potrzebuje. Czy mnie nie nienawidzi.
— A to ty myślisz, że dziecko ci to powie wprost? — prychnęłam. — Że podejdzie, pogłaszcze cię po główce i powie: „Tato, dobrze, że w ogóle byłeś”?
Milczał. I dobrze, bo nie było co mówić.
— Filip wie — dodałam po chwili ciszy. – Widział, że odszedłeś od nas wszystkich, jakby z jej śmiercią skończyła się cała historia.
— Tak było — zgodził się.
— Ale on to widzi inaczej — powiedziałam. — Dla niego mama umarła, a tata zniknął. I on teraz musiał z tym żyć.
Przygryzł wargę. Wreszcie spojrzał na mnie.
— Myślisz, że jeszcze mogę coś naprawić? — spytał niepewnie.
— Nie wiem — odparłam szczerze. — Ale jeśli nie spróbujesz, to znaczy, że nadal grasz tego samego człowieka co kiedyś. Kogoś, kto tylko bierze, a nie daje nic z siebie.
— Chcę zacząć dawać — zapewnił. – Czas. Obecność. Słowa.
— To zacznij od kolacji — zaproponowałam. —Przyjedź. Usiądź. Powiedz mu, że jesteś. Bez głupiej gadki. Dziecko nie potrzebuje wyznań. Potrzebuje ojca. — Wstałam z ławki.
On też się podniósł.
— I jeszcze jedno, mamo...
— Tak? — Zerknęłam na niego.
— Dziękuję, że mnie wysłuchałaś — wyszeptał. — Chociaż nie zasłużyłem.
Spojrzałam na niego twardo.
— Jeszcze nie dziękuj — rzuciłam. — Zrób coś, żeby na to zasłużyć.
Ruszyliśmy powoli w stronę parkingu
Tym razem też milczeliśmy, ale między nami nie było już tego męczącego napięcia.
— Myślisz, że on przyjdzie? — zapytałam, gdy siedzieliśmy już w aucie, a ja przekręcałam kluczyk w stacyjce.
— Filip? Nie wiem — powiedział. — Ale napiszę do niego... albo zadzwonię. Nawet sto razy, jeśli trzeba – odpowiedział.
— Wystarczy raz. – Spojrzałam na niego z boku. – I nie dawaj mu słowa, którego nie będziesz w stanie dotrzymać.
— Mamo... — zawahał się. — Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo żałuję. Najbardziej tego, że ona nie zobaczy, jak się staram.
— Może zobaczy — odparłam cicho. – A może to właśnie jest twoja pokuta. Że nigdy się nie dowiesz, czy cię słyszy.
Odwrócił wzrok i szybko przetarł oczy. Nie skomentowałam. W końcu, pierwszy raz od dawna, nie musiał się już przede mną chować.
Kiedy wysiadł pod swoim blokiem, nie spojrzał za siebie. Ale ja patrzyłam za nim. I wtedy pierwszy raz od miesięcy pomyślałam, że może nie wszystko jeszcze stracone.
Dzień później, o osiemnastej, rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyłam. Stał tam z pudełkiem lodów i niepewnym uśmiechem.
— Mamo... On jest w domu? — spytał niepewnie.
Z kuchni wyszedł Filip. Spojrzał na niego i nic nie powiedział. Ale nie uciekł. Usiadł przy stole. A ja, pierwszy raz od dawna, poczułam coś na kształt spokoju.
Maria, 68 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Zobacz także:
- „Teść latami traktował mnie jak wroga. Wyczułem podstęp, gdy dał mi 150 tysięcy, by mnie ratować”
- „Wygrałam w totolotka i uwierzyłam, że kasa naprawi moje małżeństwo. Mąż miał to gdzieś, bo ktoś dał mu lepszą ofertę”
- „Mój mąż pojechał do Norwegii zarobić na nasz nowy dom. Zamiast drewnianej podłogi, została mi po nim dębowa trumna”

