Reklama

Nie jestem jakąś starą panną z kotem, która siedzi i płacze w poduszkę, że nikt jej nie chce. Nie mam męża, bo nie czuję takiej potrzeby. Dobrze mi samej. Mam dobrą pracę, mieszkanie, przyjaciół, podróżuję, bawię się, żyję na własnych zasadach. Ale dla mojej rodziny to nie jest normalne. W ich oczach jestem wybrakowana. Bo jak to – trzydzieści pięć lat na karku i nadal bez obrączki?

Nie potrafią tego zrozumieć

Ciotki szepczą za plecami, matka wzdycha ciężej niż ksiądz na rekolekcjach, a ojciec co święta próbuje mi podsunąć syna swojego kolegi. I najgorsze – ten ich wstyd, gdy dowiedzieli się, że obchodzę Dzień Singla. Jakbym była jakimś pośmiewiskiem. Ale nie zamierzam się tłumaczyć. Chcą czuć się za mnie zażenowani? Ich problem.

– Może przestaniesz się wygłupiać? – matka nie wytrzymała i przerwała obiad, odkładając widelec z głośnym stuknięciem. – Dzień Singla? To jakiś żart?

– A co w tym śmiesznego? – uniosłam brew i spokojnie sięgnęłam po kolejną porcję sałatki.

Ojciec tylko pokręcił głową, jakbym właśnie oświadczyła, że rzucam pracę i wyruszam w świat szukać duchowego oświecenia. Moja siostra, która oczywiście miała męża, dwójkę dzieci i kredyt na 30 lat, uśmiechnęła się kpiąco.

– Po prostu... – zaczęła matka, po czym zrobiła dramatyczną pauzę. – Po prostu to trochę... dziwne.

– Czyli co? Gdybym miała chłopa, to byłoby normalne? – spojrzałam na nią wyzywająco.

– Oczywiście, że tak! – ojciec znowu pokręcił głową. – To naturalne. Rodzina, dzieci...

– Może po prostu nie chce dzieci – wtrąciła siostra z udawaną troską. – Słyszałam, że niektóre kobiety mają takie lęki albo problemy hormonalne

Miałam ochotę rzucić w nią widelcem.

– Nie każdy musi żyć według waszego schematu. Ja lubię moje życie. Obchodzę Dzień Singla, bo jestem dumna z tego, że potrafię być sama i nie robię niczego na siłę.

Zapadła cisza. Czułam, jak moja matka w myślach błaga Boga o cud, ojciec analizuje, w którym momencie popełnił błąd wychowawczy, a siostra próbuje wymyślić kolejną złośliwość.

– Ale wiesz – zaczęła w końcu – nie jesteś już najmłodsza.

Bo tak trzeba

– No co ty? – udawałam zaskoczenie. – Myślałam, że ciągle mam dwadzieścia dwa!

– Nie bądź ironiczna – wtrąciła matka. – Po prostu martwimy się o ciebie.

– O mnie? – zaśmiałam się sucho. – Czy o to, co powiedzą znajomi?

Matka nerwowo zacisnęła usta. W punkt. W końcu nie chodziło o moje szczęście, tylko o ich dobre samopoczucie. Żebym się wpasowała. Żebym była jak siostra – przykładna żona, matka i strażniczka domowego ogniska.

– Mamo, tato, serio, czy my żyjemy w średniowieczu? – westchnęłam i odsunęłam talerz. – Pracuję, podróżuję, mam mieszkanie i jestem szczęśliwa. Czy to naprawdę takie trudne do zaakceptowania?

Ojciec odchrząknął.

– A nie byłoby ci łatwiej, gdybyś miała kogoś u boku?

– Łatwiej? – pokręciłam głową. – Byłam w związkach. Wiesz, co było trudniejsze? Życie z facetem, który nie potrafił ogarnąć własnej rzeczywistości.

Siostra westchnęła teatralnie.

– Może po prostu nie umiesz być w związku?

Uśmiechnęłam się pod nosem.

– Może po prostu nie chcę być w związku, który mi nic nie daje.

Cisza była wręcz namacalna. Czułam ich spojrzenia, pełne zdziwienia i niezrozumienia. I może właśnie o to chodziło – oni nigdy tego nie pojmą.

– To już lepiej być samą? – zapytała matka cicho.

– Czasem tak – odparłam spokojnie. – Bo to ja wybieram, jak chcę żyć.

Chyba nie tego się spodziewali.

W głowach im się to nie mieściło

– Tylko co w tym takiego fajnego? – siostra spojrzała na mnie z udawaną troską. – Wracasz do pustego mieszkania, nikt na ciebie nie czeka, nie masz z kim spędzać świąt…

Prychnęłam.

– Z kim niby mam spędzać święta? Bo jak patrzę na ciebie i twojego męża, który przez cały obiad nie odkleja się od telefonu, to jakoś mi nie żal.
Siostra zacisnęła usta.

– To nie tak...

– Nie? – uśmiechnęłam się niewinnie. – Bo z boku wygląda to jak koszmar.

Ojciec chrząknął, chcąc zakończyć kłótnię.

– Dobrze, dziewczyny, dosyć tych przepychanek. Wszyscy mamy różne zdania.

– Po prostu martwię się o nią – siostra wzruszyła ramionami. – Nie wiem, czy ktoś się jeszcze będzie chciał z nią związać, skoro tak się zaparła w tej swojej niezależności.

– I co teraz? – oparłam się wygodnie na krześle. – Powinnam się przestraszyć?

Matka westchnęła ciężko.

– Po prostu uważamy, że to nienaturalne. Ludzie łączą się w pary, zakładają rodziny. To normalne.

– Normalne? – Popatrzyłam na nią z politowaniem. – Normalne to jest żyć tak, jak się chce, a nie tak, jak każą inni.

Wstałam od stołu i sięgnęłam po płaszcz.

– Dokąd idziesz? – zapytała matka.

– Świętować Dzień Singla – uśmiechnęłam się szeroko. – W końcu to moje święto.

Ich miny? Bezcenne.

Będę żyć po swojemu

Wyszłam od rodziców z poczuciem satysfakcji, ale też lekkim smutkiem. Niby wiedziałam, że to spotkanie skończy się tak jak zawsze – pasywno-agresywnymi uwagami i próbą „naprostowania” mnie – ale mimo wszystko gdzieś tam w środku liczyłam, że może chociaż raz ktoś powie: „Cieszymy się, że jesteś szczęśliwa”. Naiwne.

Pojechałam do miasta, gdzie umówiłam się z Olą i Kaśką. Moje najlepsze przyjaciółki, tak jak ja – singielki z wyboru. Właśnie dlatego się dogadywałyśmy. Żadnych tłumaczeń, żadnych głupich pytań w stylu: „A nie chciałabyś już kogoś znaleźć?”.

– I jak tam obiadek u rodzinki? – zapytała Kaśka, kiedy tylko usiadłam przy stoliku w barze, gdzie świętowałyśmy Dzień Singla.

– Standardowo – przewróciłam oczami. – Zaczęli od subtelnych uwag, skończyli na wniosku, że umrę samotna i zjedzą mnie koty.

Ola się roześmiała.

– No, przynajmniej będziesz miała futrzanych towarzyszy.

– Serio, mam już dość tych wiecznych rozmów – westchnęłam i wzięłam łyk mojito. – W ich oczach, jeśli nie masz faceta, to twoje życie nie ma sensu.

Kaśka pokiwała głową.

– Bo dla nich bycie singielką to etap przejściowy, a nie wybór.

Ola uniosła kieliszek.

– To co, dziewczyny? Za nas! Za to, że nie musimy nikomu się tłumaczyć, że żyjemy, jak chcemy i nie robimy nic na siłę!

Stuknęłyśmy się szklankami.

I w tym momencie wiedziałam, że dokonałam właściwego wyboru.

Liczyli na coś więcej

Impreza trwała w najlepsze. Bar pełen ludzi, wszędzie śmiech, gwar rozmów i muzyka sącząca się w tle. Właśnie tak wyobrażałam sobie idealny Dzień Singla – bez oceniania, bez presji, tylko dobra zabawa z ludźmi, którzy rozumieją mnie bez słów.

– Patrzcie, co za ironia – mruknęła Kaśka, wskazując brodą na grupkę facetów przy barze. – Przyszłyśmy świętować niezależność, a oni już się czają.

– O, ten w granatowej koszuli całkiem przystojny – zauważyła Ola, uśmiechając się pod nosem.

Spojrzałam na nich, ale wzruszyłam ramionami.

– Nie przyszłam tu po to, żeby się z kimś umawiać – powiedziałam, bawiąc się słomką w drinku. – Dziś to my jesteśmy gwiazdami wieczoru.

– Amen! – Kaśka uniosła kieliszek prosecco.

Nagle poczułam wibracje telefonu. Wiadomość od matki.

Wracasz do domu sama? Może chociaż weź taksówkę, żebyś nie musiała sama iść ciemnymi ulicami.

Westchnęłam. Oczywiście, że sama. Nie potrzebowałam rycerza na białym koniu, żeby ktoś mnie odprowadzał. Ale w tej krótkiej wiadomości było coś, czego wcześniej nie dostrzegałam. Troska. Może nie do końca rozumiała moje wybory, może się z nimi nie zgadzała, ale wciąż się martwiła. Uśmiechnęłam się lekko i odpisałam:

Spokojnie, mamo. Zamówię taksówkę. Baw się dobrze. I nie martw się o mnie. Naprawdę jest mi dobrze.

Wcisnęłam „wyślij”, odłożyłam telefon i wróciłam do świętowania.

Jestem szczęśliwą singielką

Po imprezie wróciłam do mieszkania, zdjęłam szpilki i z westchnieniem opadłam na kanapę. Wieczór był świetny, ale wciąż czułam w sobie to znajome napięcie – echo rozmowy z rodziną. Włączyłam lampkę i spojrzałam na telefon. Matka nie odpisała, ale znałam ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że przeczytała wiadomość i pewnie w duchu odetchnęła z ulgą. Może nie mówiła tego wprost, ale się martwiła. I w jakiś pokrętny sposób, na swój konserwatywny sposób, próbowała okazać mi troskę.

Tylko czy to coś zmieniało? Mogłam teraz wyobrazić sobie jej minę. Pewnie siedziała w kuchni i rozważała, w którym momencie zawiodła jako matka, że nie „nauczyła” mnie życia według schematu. Ojciec pewnie znowu mówił coś o wartościach rodzinnych, a siostra, zadowolona z siebie, stwierdzała, że „jeszcze mi przejdzie”. Ale nic mi nie przejdzie. Nie zamierzam się zmieniać.
Spojrzałam na zegarek – jeszcze nie było późno. Na stoliku leżały broszury o moim kolejnym wyjeździe.

Za tydzień miałam lecieć na Bali. Sama. I to było w tym najlepsze. Sięgnęłam po kieliszek wina, uśmiechnęłam się do siebie i wzniosłam toast. Za mnie. Za moje życie. Za bycie singielką.

Julita, 35 lat

Czytaj także:
„Walentynki spędziłam na tylnej kanapie Poloneza teścia. Mimo dużego mrozu, atmosfera między nami była gorąca”
„Mąż zamiast różanych perfum dał mi na walentynki krem na zmarszczki. Czy można być bardziej bezczelnym?”
„Kelnerka zamiast deseru podała mi tajemnice o moim facecie. To co powiedziała, w ogóle mi się nie spodobało”

Reklama
Reklama
Reklama