„Rodzina się obraziła, bo nie poszłam na ślub siostry. Miałam do wyboru: kupić jej prezent, albo opłacić swój czynsz”
„Wpatrywałam się w listę prezentów na ślub Kasi. Ekspres do kawy za trzy tysiące, robot kuchenny za dwa i pół, designerskie krzesła – osiemset złotych za sztukę. Zatrzymałam się przy karafce z grawerem za siedemset złotych”.

- Redakcja
Pracuję na pół etatu w sklepie odzieżowym na osiedlu, tym samym, gdzie dorastałam. Pracuję, bo muszę, nie dlatego, że lubię. Ledwo wiążę koniec z końcem. Może dlatego nigdy nie potrafiłam marzyć o czymś większym. Chciałam mieć swoje miejsce, spokój, może kiedyś jakiś ciepły kąt z kimś, kto mnie naprawdę zrozumie… Ale życie jakoś tak się ułożyło, że to inni mają swoje szczęścia, a ja tylko rachunki do zapłacenia.
Byłam odmieńcem
Zawsze byłam tą „inną” w naszej rodzinie. Kasia – moja siostra – była tą śmiałą, pewną siebie, zawsze wiedziała, czego chce. To ona była oczkiem w głowie mamy. Zresztą mama nigdy nie robiła z tego tajemnicy.
– Kasia zawsze miała dryg do organizacji, a ty, Aniu, to taka cicha woda – mówiła z uśmiechem, ale bolało.
Tata raczej milczał, zgadzał się z mamą. Zawsze bardziej słuchał niż mówił. A ja chciałam być zauważona, wysłuchana, ale z czasem nauczyłam się, że lepiej siedzieć cicho.
Marzyłam o studiach, o podróżach, o pisaniu – o czymkolwiek, co wykraczałoby poza monotonię mojego świata. Ale z roku na rok te marzenia bledły. Zamiast nich przyszły rachunki, praca w sklepie, samotne wieczory i ta świadomość, że nie mam nawet do kogo się odezwać.
Kiedy w skrzynce znalazłam zaproszenie na ślub Kasi, poczułam, jak serce mi zamarło. Białe, eleganckie, z wypisanym moim imieniem. Ślub marzeń, wielka uroczystość, wszyscy będą, wszyscy coś dadzą. Jak ja to ogarnę? Skąd wezmę pieniądze na prezent, na sukienkę, na cokolwiek? Przecież mnie nawet na nowe buty nie stać.
Nie miałam na rachunki
Wpatrywałam się w listę prezentów na ślub Kasi. Coraz szerzej otwierałam oczy. Ekspres do kawy za trzy tysiące, robot kuchenny za dwa i pół, designerskie krzesła – osiemset złotych za sztukę. Zatrzymałam się przy karafce z grawerem za siedemset złotych. Przecież mnie ledwo stać na rachunki, a co dopiero na coś takiego.
Poczułam, jak ogarnia mnie wstyd. Wszyscy coś dadzą – tego byłam pewna. Wujek Zbyszek z ciotką Elżbietą, chociaż emeryci, pewnie się zrzucą na komplet pościeli z gęsim puchem. Dziadkowie może dorzucą jakąś gotówkę. A ja co? Przecież nawet nie mam na bilet, żeby tam pojechać.
Zadzwoniłam do mamy, bo może to wszystko da się jakoś inaczej rozwiązać. Może coś skromniejszego, może wystarczy symboliczny upominek. Nie chciałam pytać wprost, ale musiałam spróbować.
– Mamo, może coś tańszego bym kupiła? – zaczęłam nieśmiało, nie chcąc od razu wyjść na marudę.
– Aniu, nie rób scen – usłyszałam jej głos, ostry, pewny jak zawsze. – Wiesz, jak to wygląda. Wstyd się nie dorzucić.
Wiedziałam, że w jej oczach mój problem był tylko moim problemem. Nie miało znaczenia, że ledwo starczało mi do pierwszego. Liczyło się tylko to, żeby wszystko wyglądało jak należy, żeby rodzina nie gadała, żeby nie było wstydu.
Byłam z tym sama
W dniu ślubu Kasi leżałam długo w łóżku, patrzyłam w sufit i czułam dziwną pustkę. W normalnych warunkach powinnam być już na nogach – szykować się, wybierać sukienkę, nakładać makijaż, sprawdzać, czy buty pasują do torebki. Ale nie miałam sukienki, nie miałam prezentu, nie miałam biletu na autobus. I w głowie też nie miałam już nic, co by mnie do tego dnia zbliżało. Zostałam w domu.
Próbowałam czymś się zająć, posprzątać, zrobić pranie, ale każdy ruch wydawał się bez sensu. Włączyłam czajnik, ale nawet nie napiłam się herbaty. W ciszy mieszkania słychać było tylko tykanie zegara. Myśli kłębiły się jak ciemne chmury.
Pamiętałam, jak z Kasią bawiłyśmy się w ogrodzie, kiedy byłyśmy dziećmi. Ona zawsze była tą odważniejszą – wspinała się na drzewo, wymyślała zabawy, organizowała teatrzyki. Ja byłam tą, która trzymała się z boku, patrzyła z podziwem, czasem z zazdrością. Teraz ona była w centrum świata – w białej sukni, uśmiechnięta, otoczona ludźmi, a ja siedziałam w ciemnym pokoju, z głową pełną wspomnień, które nic już nie znaczyły.
Obrazili się
Telefon zadzwonił nagle, jakby ktoś przeciął tę ciszę nożem. Mama.
– Wszyscy byli, tylko ty nie. Wszyscy potrafili się dostosować. Wstyd – powiedziała takim tonem, jakby wyrok właśnie zapadł.
Myślałam o tej rozmowie, o wszystkim, co było przed tym dniem. Moje potrzeby były gdzieś na końcu listy. Zawsze była Kasia – jej sukcesy, jej znajomi, jej życie, które układało się jak z katalogu. A ja byłam tą mniej ważną, co to mało się odzywa, co się nie wychyla.
W dzieciństwie to Kasia dostawała nowe ubrania, a ja chodziłam w jej starych. Na urodziny dostała nowy rower, a ja musiałam pożyczać od sąsiada. Mama zawsze mówiła, że Kasia to dumna dziewczyna, która zajdzie daleko, a ja powinnam się od niej uczyć. Czego? Jak ładnie się uśmiechać, jak zdobywać ludzi, jak organizować życie pod siebie?
Świat mojej siostry i mój to dwa zupełnie inne miejsca. Ich szczęście, ich wielki dzień, ich radość… I chyba nie o pieniądze chodziło, bardziej o to, że ja w tym ich świecie byłam nikim.
Zazdrościłam jej
Tak naprawdę nigdy nie miałam szansy być częścią tej rodziny, nie tak na serio. Byłam w niej z obowiązku, z przyzwyczajenia, ale nigdy nie byłam jej sercem, jej ważnym elementem. Zawsze na uboczu, z boku.
Myślałam o Kasi, jak pewnie teraz stoi w białej sukni, otoczona rodziną, przyjaciółmi. Mama na pewno uśmiechnięta, tata dumny, wszyscy zadowoleni, bo tak trzeba. Jak zawsze – wszystko zgodnie z planem. A mnie w tym planie nie było. Nie pasowałam.
Czułam złość. Na nich, na siebie, na ten świat, który wydawał się stworzony dla innych, nie dla mnie. Przecież nie chodziło o prezent, o to, że nie miałam na robot kuchenny czy designerskie krzesła. Chodziło o coś więcej – o to, że nikt mnie tak naprawdę nie pytał, jak się czuję, co u mnie. Że nie byłam dla nich ważna, dopóki nie mogłam czegoś dać, dopóki nie byłam potrzebna.
Chciałam być częścią rodziny, naprawdę chciałam. Ale chyba nigdy nie miałam tej szansy. Moje życie było gdzieś obok ich życia, jakbym patrzyła na nie przez szybę.
Anna, 27 lat
Czytaj także:
- „Nie znosiłem swojego pasierba i z wzajemnością. Młody tak rozegrał tę grę, że to ja dziś pakuję walizki”
- „Teściowa wierzy w zabobony i nie pozwala obciąć dziecku włosów. Słowne szpileczki mogłam ignorować, ale nie to”
- „Syn był moim oczkiem w głowie, ale wychowałam go na niedorajdę. Nie liczę na wnuki, bo nie wie, jak się do tego zabrać”

