Reklama

Kiedy mama zaczęła tracić kontakt z rzeczywistością, nikt poza mną nie poczuwał się do odpowiedzialności. Moje rodzeństwo było zajęte swoimi sprawami — jedni budowali kariery, inni zakładali rodziny. Prosiłam o pomoc, naprawdę błagałam, żebyśmy się nią podzielili, ale zawsze słyszałam tylko: „Nie dam rady”, „To zły moment”, „Zrób, jak uważasz”. Zrobiłam. Oddałam mamę do domu opieki, jedynego miejsca, gdzie mogła dostać wsparcie, jakiego ja już nie mogłam jej zapewnić. Od tego dnia jestem wrogiem rodziny numer jeden. I tylko ja pamiętam, kto wtedy był, a kto się odwrócił.

Z dnia na dzień zostałam sama

– Ma pani świadomość, że mama potrzebuje całodobowej opieki? – zapytała lekarka, odkładając długopis i patrząc mi prosto w oczy.

Pokiwałam głową, chociaż nie do końca wiedziałam, co to tak naprawdę oznacza. Mama od kilku miesięcy była coraz bardziej zagubiona. Zapominała, jak się robi herbatę, nie rozpoznawała sąsiadów, mówiła do mnie imieniem mojej zmarłej babci. Myślałam, że to po prostu starość. Ale diagnoza była jasna: demencja.

– A jeśli zostawi ją pani samą, może dojść do tragedii – dodała lekarka. – Ostatnio pacjentka próbowała zagotować wodę w garnku bez wody, prawda?

Pokiwałam głową jeszcze raz, zaciskając dłonie na pasku torebki. Wyszłam z przychodni, a mama szła obok mnie, trzymając mnie pod ramię jak mała dziewczynka. Nie wiedziała, gdzie jesteśmy. Uśmiechała się do każdego przechodnia. Kiedyś była silną, dumną kobietą. Teraz wyglądała jak zagubione dziecko w ciele staruszki.

Zadzwoniłam do brata. Nie odebrał. Napisałam. Odpisał po kilku godzinach: Nie mam teraz jak. Może pogadamy za tydzień?

Siostra?

– Kochana, ja mam trójkę dzieci, sama widzisz, jak to teraz wygląda. Mama ma ciebie. Ty zawsze byłaś tą odpowiedzialną.

To było coś między pochwałą a wymówką. Wróciłyśmy do mieszkania mamy. Usadziłam ją w fotelu, a ona zapytała, kim jestem. Wtedy po raz pierwszy naprawdę poczułam się... zupełnie sama.

Kto się nią zajmie?

Tydzień później zorganizowałam spotkanie rodzinne. Uparłam się, że wszyscy mają przyjść – brat, siostra, nawet ich partnerzy. Mama już wtedy miała gorsze dni. Siadała do obiadu, ale nie wiedziała, co zrobić z widelcem. Potrafiła przez godzinę wpatrywać się w telewizor, nawet nie zauważając, że nie jest włączony.

– Nie ogarniam tego już – powiedziałam im, ledwo powstrzymując płacz. – Trzeba podjąć decyzję. Nie dam rady być z nią 24 godziny na dobę. Musimy się jakoś podzielić.

– Ale jak? – jęknęła siostra, bawiąc się swoim złotym zegarkiem. – Ja mam dzieci, praca, szkoła, zajęcia dodatkowe...

– A ja pracuję po 12 godzin, mam zlecenia, wyjazdy... – wtrącił brat. – Przecież nie wezmę jej do siebie, ona nawet mnie nie poznaje.

– Czyli co? Mam zawiesić swoje życie, bo wy jesteście zbyt zajęci? – spojrzałam na nich jedno po drugim.

Milczeli. Nagle każdy miał coś do roboty. Siostra musiała zadzwonić do niani. Brat dostał maila. Jego żona wstała po herbatę. Nikt nie miał czasu. Nikt nie miał pomysłu.

Dobrze, to ja się tym zajmę – powiedziałam cicho, czując, jak zaciska mi się gardło. – Ale jak podejmę decyzję, nie ważcie się potem robić ze mnie potwora.

– Oczywiście – rzucił brat. – Rób, co uważasz.

Tak, dokładnie to zrobiłam. I bardzo żałuję, że nie kazałam mu podpisać tego na kartce.

Każdy miał wymówkę

Zaczęłam od szukania opiekunki, ale ceny powalały. Za całodobową opiekę – cztery tysiące złotych miesięcznie. Mama miała emeryturę ledwie ponad dwa tysiące. Do tego leki, pampersy, wizyty lekarskie. Moja pensja ledwo starczała na życie. Każda próba znalezienia kompromisu kończyła się tak samo.

– Przepraszam, nie stać mnie, żeby dołożyć więcej niż pięć stówek – mówił brat, nie odrywając wzroku od swojego smartfona.

– No ja mogę dołożyć te dwieście, ale tylko tymczasowo, bo Franek idzie teraz na terapię logopedyczną – tłumaczyła siostra.

To „tymczasowo” trwało trzy tygodnie. Potem już nie odbierali telefonów, albo dzwonili z wyrzutami.

– Ty chyba przesadzasz. Przecież opieka nad mamą to też twoja sprawa. Nie możesz oczekiwać, że wszyscy będą się kładli na ołtarzu.

Nie oczekiwałam. Ale liczyłam na jakąkolwiek odpowiedzialność. Mama nie była meblem, który można postawić w kącie. Potrzebowała kogoś, kto ją umyje, przebierze, poda leki. Ja próbowałam to wszystko ogarnąć po pracy, w nocy. Spałam po trzy godziny. Raz zasnęłam z głową na stole, czekając, aż zje kolację. Obudził mnie dźwięk kubka spadającego na podłogę.

Płakałam, bo wiedziałam, że nie jestem z kamienia. I że jeśli sama się rozpadnę, to już jej nie pomogę. Zaczęłam przeglądać oferty domów opieki. Nie luksusowych, ale godnych, czystych, z personelem. Wiedziałam, że nie wrócę z tej drogi.

Mój największy grzech

W dniu, w którym odwiozłam mamę do ośrodka, padał deszcz. Siedziała obok mnie na tylnej kanapie, w beżowym płaszczu i czerwonej apaszce, którą zawsze lubiła. Patrzyła przez okno i mamrotała coś pod nosem. Wciąż myślała, że jedziemy do babci. Nie miałam siły jej tłumaczyć, że babcia nie żyje od dwudziestu lat.

Pracownica domu opieki była bardzo serdeczna. Pomogła mamie zdjąć płaszcz, zaprowadziła ją do pokoju. Pachniało czystością. Cicho grało radio. Starsza pani z sąsiedniego łóżka uśmiechnęła się i pomachała mamie. A mama? Usiadła na brzegu łóżka i zapytała:

– A ty dokąd idziesz?

– Do pracy, mamo – odpowiedziałam, jakby to było zupełnie normalne.

Nie miałam siły na więcej. Wyszłam i pękłam dopiero na zewnątrz, wsiadając do samochodu. Płakałam, aż zaparowały szyby. A potem zadzwoniłam do brata.

– Mama jest w ośrodku. Miesięczny koszt to trzy i pół tysiąca. Będę potrzebowała waszej pomocy.

Nie odpowiedział nic przez chwilę. A potem wybuchł.

– Ty to zrobiłaś?! Oddałaś własną matkę?! Do domu starców?! Ty jesteś normalna?

– Przestań. Próbowałam was prosić o pomoc. Nikt się nie zgłosił. Nikt nie miał czasu.

Ale żeby ją oddać?! – wrzasnął i się rozłączył.

Tego samego dnia siostra napisała mi wiadomość:

Jesteś podła. Mama ci tego nie wybaczy, a my też nie. Nie dzwoń więcej.

Nie zadzwonili nawet zapytać, jak się czuje. Za to opublikowali wspólne zdjęcia z „kochającą mamą” na Facebooku.

Przestali odbierać moje telefony

Minęły trzy tygodnie. Nikt nie odwiedził mamy. Ja byłam tam co dwa dni, choć nie zawsze mnie poznawała. Czasem mówiła do mnie „pani”, innym razem „Marysia”, choć tak miała na imię jej koleżanka z młodości. Ale gdy przynosiłam jej ulubione wafelki waniliowe, uśmiechała się jak dziecko. Wtedy wiedziałam, że mimo choroby coś wewnątrz niej nadal mnie pamiętało.

Zadzwoniłam do siostry, chociaż obiecałam sobie, że tego nie zrobię. Chciałam tylko, żeby przyjechała na chwilę. Na imieniny mamy.

– Odbierz, błagam cię – szeptałam w słuchawkę, gdy sygnał dzwonił po raz czwarty.

Nic. Zadzwoniłam do brata. Połączenie odrzucone. Następnego dnia dostałam wiadomość od jego żony: Michał prosił, żebyś dała mu spokój. Przecież wszystko już załatwiłaś po swojemu.

Mama siedziała w fotelu, miała na sobie bordowy sweter, który jej przyniosłam. Zapytała, czy pojadę z nią na cmentarz, bo „dziadek pewnie już się martwi, że nie wróciła z warzywniaka”. Wzięłam jej dłoń i po prostu potrzymałam chwilę. Nie wiem, czy wybaczy mi to, co zrobiłam. Ale wiem, że była tam bezpieczna. Że jadła trzy posiłki dziennie. Że ktoś ją przewijał, kąpał, rozmawiał z nią. A nie siedziała sama w ciemnym mieszkaniu, czekając, aż wrócę z pracy, wykończona. Rodzina się ode mnie odcięła. Zostałam „tą, która oddała matkę”. Ale oni nie widzieli, jak mama zapomina, jak się płacze.

Wolę być wyklęta, niż zakłamana

Minął ponad rok, odkąd mama trafiła do domu opieki. Dziś nie rozpoznaje już nikogo. Patrzy przez okno i nuci pod nosem piosenki z dzieciństwa. Czasem się śmieje, czasem płacze bez powodu. Ale nie jest sama. Nigdy nie zapomnę, jak jedna z opiekunek powiedziała mi:

– Pani mama codziennie rano siada tu w tym samym miejscu i mówi: „Czekam na moją córeczkę. Zawsze przychodzi”.

I rzeczywiście przychodzę. Choć nie raz, nie dwa miałam ochotę nie wstać z łóżka. Choć czasem wracam stamtąd i płaczę jak dziecko. Rodzeństwo nie odwiedziło mamy ani razu. Ostatnio dowiedziałam się, że brat mówi znajomym, że „matkę wsadziłam do przytułku, bo chciałam się pozbyć problemu”. Siostra rozpowiada, że zrobiłam to dla pieniędzy. Jakich pieniędzy, skoro każdego miesiąca dokładam do opieki z własnej pensji?

Mogłabym ich nienawidzić, ale… nie mam już na to siły. Czasem tęsknię za dawnymi rozmowami, wspólnymi świętami. Ale chyba bardziej za wyobrażeniem o rodzinie, którą chcielibyśmy być, niż tą, którą rzeczywiście jesteśmy. Dziś wiem jedno: zrobiłam najlepiej, jak umiałam. Zrobiłam to, co było słuszne, a nie to, co wygodne. Zapłaciłam za to wysoką cenę – samotnością, odrzuceniem, ostracyzmem. Ale czy wolałabym patrzeć, jak mama gaśnie w czterech ścianach, zapomniana przez wszystkich?

Nie. Wiem, że gdyby mogła mi to powiedzieć, powiedziałaby jedno:

– Dziękuję ci, córeczko.

Bożena, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama