„Rodzina na wsi chce, bym nosiła się jak zakonnica. Uważają, że krótka fryzura to nie stylizacja na Wielkanoc u babci”
„Nikt nie zapytał, jak mi idą studia, czy się dobrze czuję. Nie wspomnieli ani słowem o fryzurze, ale właśnie to milczenie mówiło najwięcej. Wszystko w ich spojrzeniach i gestach krzyczało «wstyd». Zjadłam kilka kęsów, nie patrząc nikomu w oczy”.

Przyjechałam do domu w Wielki Piątek, późnym popołudniem. Autobus był opóźniony, a ja siedziałam przy oknie i patrzyłam, jak krajobraz zmienia się z miejskiego, tętniącego życiem, w znajome, senne osiedle domków jednorodzinnych, gdzie każde podwórko wyglądało tak samo jak dziesięć lat temu. W plecaku miałam tylko kilka ubrań, laptopa i książkę o historii sztuki współczesnej, której nawet nie próbowałam czytać w drodze.
Byłam inna
Studiuję w Gdańsku, na ASP. Wszyscy tam noszą się po swojemu – dziewczyny z fioletowymi brwiami, chłopcy z pomalowanymi paznokciami i nikt nie mrugnie okiem. Tam moja fryzura nie robi wrażenia, nikt nie zadaje pytań. W Gdańsku jestem po prostu Weroniką. Ale tu, w rodzinnym domu, nawet kolor paznokci potrafił wywołać komentarz przy obiedzie. Co dopiero wygolony bok głowy.
Kiedy weszłam do domu, zapadła cisza. Ojciec zastygł z ręcznikiem w dłoniach. Patrzył na mnie długo, jakby nie wiedział, kim jestem. Matka wyłoniła się zza lodówki, poprawiając rękawy fartucha. Jej wzrok zatrzymał się na mojej twarzy, potem przesunął się na włosy i utkwił w wygolonej stronie głowy. Westchnęła przeciągle, jakby całe powietrze w domu musiała wypuścić naraz.
– To nie fryzura na święta – powiedziała przez zaciśnięte zęby. Głos miała cichy, ale każde słowo ciążyło jak kamień.
I tyle. Żadnego „fajnie cię widzieć”, żadnego „jak było w podróży?”. Ojciec odwrócił się i wrócił do swojego zajęcia, matka weszła do kuchni. Zostałam w przedpokoju sama, z plecakiem na jednym ramieniu i ciężarem spojrzeń, które nie padły.
Byli zawiedzeni
Poszłam do swojego starego pokoju. Nadal wisiał tam plakat z czasów liceum i kilka zdjęć, które kiedyś przykleiłam taśmą na ścianę. Jakby czas się zatrzymał. Tylko ja się zmieniłam. Zdjęłam kurtkę i usiadłam na łóżku. Nie trzasnęłam drzwiami, nie miałam ochoty na dramat. Po prostu czułam, że wszystko zostaje tu przefiltrowane przez jakieś „co wypada”, „co ludzie powiedzą”.
Następnego dnia rano zeszłam na śniadanie. W kuchni panował świąteczny ruch – słychać było dźwięk noża na desce, dzwonienie sztućców. Pachniało chrzanem, jajkami i czymś słodkim. Usiedliśmy razem przy stole, ale rozmowy toczyły się tak, jakby mnie tam nie było. Ojciec opowiadał o sąsiedzie, który złamał nogę przy odśnieżaniu, matka pytała, czy baranek z ciasta nie jest za krzywy.
Nikt nie zapytał, jak mi idą studia, czy się dobrze czuję. Nie wspomnieli ani słowem o fryzurze, ale właśnie to milczenie mówiło najwięcej. Wszystko w ich spojrzeniach i gestach krzyczało „wstyd”.
Zjadłam kilka kęsów, nie patrząc nikomu w oczy. Kiedy skończyłam, bez słowa wstałam, założyłam płaszcz i wyszłam z domu. Drzwi zamknęłam cicho, żeby nie naruszyć ich świętego porządku. I tak nikt nie zapytał, gdzie idę.
Ignorowali mnie
Na zewnątrz było rześko, ale słońce grzało nieśmiało, jakby też bało się, że nie wypada. Śniegu nie było już od dawna. Miałam ochotę iść daleko, do lasu za miasteczkiem, ale nogi same poprowadziły mnie w stronę parku. Tam, gdzie jako dzieciak biegałam z pisanką w plecaku na konkurs w szkole, a potem z koleżankami z podstawówki zbierałam pierwsze kwiaty do palm. Teraz nie było ani koleżanek, ani pisanki, tylko ja – i ta wersja mnie, której rodzina nie chciała poznać.
Skręciłam w stronę stawu i wtedy go zobaczyłam. Pan Sławek, sąsiad z domu obok, siedział na ławce pod starym kasztanem. Kiedy przechodziłam, uniósł głowę i spojrzał uważnie.
– Weronika? – zawołał cicho, jakby nie miał pewności, że dobrze widzi.
Zatrzymałam się i podeszłam bliżej. Kiwnęłam głową z lekkim uśmiechem.
– Dzień dobry.
Patrzył przez chwilę na moją twarz, potem na włosy. Nie było w jego oczach zdziwienia ani kpiny. – Moja świętej pamięci żona miała kiedyś podobną fryzurę – powiedział. – Obcięła włosy na krótko. To było zaraz po tym, jak wróciła z praktyk w teatrze w Krakowie. Wszyscy się na nią wtedy dziwnie patrzyli.
Zamrugałam, trochę zaskoczona. Spojrzałam na niego niepewnie.
– I co pan zrobił?
Uśmiechnął się lekko, melancholijnie.
– Zakochałem się w niej wtedy drugi raz. Była najodważniejszą kobietą, jaką znałem. Nie bała się być inna. A ludziom się zawsze coś nie podoba. Taka już ich natura.
Przez chwilę milczeliśmy
Wiatr poruszył gałęziami kasztana, zeschnięte liście zatańczyły pod naszymi stopami. Jego słowa utkwiły mi gdzieś głęboko. Nie były na pokaz, nie miały mnie uspokoić – po prostu były prawdziwe. Stałam jeszcze chwilę, a potem kiwnęłam głową i powiedziałam cicho:
– Dziękuję, panie Sławku. Naprawdę.
– Ty się, dziewczyno, nikogo nie bój — dodał, zanim odeszłam. — Jak ci dobrze, to znaczy, że dobrze.
Szłam z powrotem wolno, jakbym z każdym krokiem odzyskiwała kawałek siebie. Wiedziałam, że po powrocie do domu nikt nie rzuci się z otwartymi ramionami. Ale przynajmniej wiedziałam, że nie jestem jedyna. I że nie jestem dziwna, po prostu odważna.
Zapach pieczonego pasztetu i duszonej cebuli unosił się w całym domu. Cisza, która powitała mnie rano, teraz była gęstsza, jakby przez te kilka godzin zdążyła się rozrosnąć i opanować każdy kąt. Zrzuciłam buty, odwiesiłam płaszcz i ruszyłam powoli do kuchni.
Wstydzili się mnie
Ojciec siedział przy stole z filiżanką kawy. Matka coś mieszała w dużym garnku. Na chwilę przestała, kiedy mnie zobaczyła. Ojciec spojrzał na mnie przelotnie.
Usiadłam przy stole. Nie żeby ktoś mnie zaprosił, po prostu poczułam, że nie chcę znów zamykać się w pokoju. Chciałam tylko posiedzieć wśród tych, którzy powinni być blisko. Ale wszystko w ich postawach mówiło, że jestem tu tylko fizycznie, nie na ich warunkach, nie według ich scenariusza.
Matka odchrząknęła. Odłożyła łyżkę, starannie wytarła ręce o fartuch i odwróciła się do mnie.
– Będziesz z nami jechać jutro do kościoła? – zapytała tonem, który udawał neutralność, ale pod spodem czaił się cień chłodu.
– Tak.
– Włosy schowasz pod opaskę? – dodała niemal mimochodem, zerkając na bok mojej głowy.
Zamarłam. Przez chwilę czułam, jak całe ciało napina mi się od środka.
– Nie – odpowiedziałam spokojnie. – Nie zamierzam się ukrywać.
Czułam się tam źle
Matka spojrzała na ojca, jakby czekała, że coś powie. Ale on nie uniósł głowy. Westchnęła, skrzywiła się lekko i wróciła do garnka.
– Rób, jak uważasz – rzuciła pod nosem. – Jesteś dorosła.
W głowie zagrzmiało mi to słowo. Dorosła. Ale przecież nie dorosła na tyle, żeby wybierać sama. Nie dorosła, żeby być sobą bez potrzeby tłumaczenia się z każdej decyzji. Dorosła tylko wtedy, kiedy im to wygodne.
Ojciec odsunął się od stołu. Opróżnił filiżankę i spojrzał przez okno.
– Idę sprawdzić, czy zajączek dla dzieci sąsiadów już nie zniknął z ogrodu – mruknął i wyszedł.
Zostałyśmy z mamą same. Nie rozmawiałyśmy więcej, ale nie czułam już złości. Byłam zmęczona. I chociaż wszystko we mnie krzyczało, żeby się nie dać złamać, wiedziałam, że kosztowało mnie to więcej, niż kiedykolwiek przypuszczałam. Może właśnie tak wygląda dorosłość – kiedy robisz coś po swojemu, nawet jeśli w zamian dostajesz tylko zimne spojrzenia i niedopowiedziane komentarze. Ale wiesz, że to twoje życie, że jesteś sobą, choćby tylko w rozmowie z obcym, który rozumie więcej niż twoja własna rodzina.
Weronika, 22 lata