„Rodzina mnie zmusiła, bym przyjęła kuzynkę do pracy. Żałuję, że im uległam, bo narobiła mi smrodu na całe miasto”
„Zamiast próbować się wykazać, Basia siedziała i klikała bez sensu. Co chwilę wychodziła na zaplecze, a raz po prostu zniknęła na ponad dwadzieścia minut. Myślałam, że może źle się poczuła, ale wróciła, żując gumę i przeglądając telefon”.

- Redakcja
Prowadzę własny salon kosmetyczny w średniej wielkości mieście i przez całe życie byłam tą, która sobie poradzi. Tak mówiła babcia. I mówi to dalej, nawet teraz kiedy z wyrzeczeniem płacę leasing za sprzęt, a moja poduszka finansowa to w porywach dwa tysiące złotych.
Gabinet zbudowałam od zera. Nie dostałam lokalu po cioci ani startu z polecenia. Zaczynałam od usług w mieszkaniu, z pożyczoną lampą i jednym krzesłem z Ikei. Dzisiaj mam trzy stanowiska, własną stronę z rezerwacją online, lojalne klientki i Instagram, który jako tako działa. Ale każda dobra opinia to walka. Każdy grosz odłożony – to nie pójście na pizzę. Nie mam męża z pensją w IT ani rodziców z domkiem do wynajęcia.
Mam siebie i mam babcię. Starą, apodyktyczną, przekonaną, że tylko cierpienie daje człowiekowi wartość. Od dziecka faworyzowała moją kuzynkę Basię. Zawsze była „ta biedna Basia”, która „nie miała łatwo”. A ja miałam „ambicję” i „zawziętość”, więc „sama sobie poradzisz, Monisiu”.
W praktyce wyglądało to tak, że Basia mogła oblać liceum – ja nie mogłam mieć czwórki z biologii. Basia mogła się zapłakać – ja miałam „nie przeszkadzać”. Ale wszystko się zmieniło, kiedy moja recepcjonistka ogłosiła, że odchodzi. Nie zdążyłam jeszcze przełknąć tego, że znowu muszę szukać kogoś nowego, a babcia już zadzwoniła:
– Monisiu, Basiunia szuka pracy. Przyjmij ją do siebie. Wiesz, jak jej trudno w życiu było.
Nie miałam wyjścia
Nie zapytała, czy mam kogoś na oku. Po prostu rzuciła – i założyła, że zrobię, co trzeba. Bo przecież sobie poradzę. Zrobiłam to. Zatrudniłam Basię. Ale pierwszy raz w życiu poczułam, że ta decyzja może mnie kosztować więcej niż tylko chwilową frustrację.
Pierwszego dnia Basia weszła do gabinetu w południe, z torebką przewieszoną przez ramię i nieobecnym spojrzeniem, jakby przysłał ją tu ktoś za karę. Włożyła za duży sweter i buty, które bardziej pasowały do lasu niż do recepcji w salonie kosmetycznym. Powitałam ją z uśmiechem i pokazałam jej stanowisko – biurko z komputerem, terminalem, drukarką i harmonogramem. Chciałam, żeby poczuła się swobodnie.
– Tutaj masz grafik na dziś, rezerwacje z Booksy wchodzą automatycznie, ale jak zadzwoni klientka, to wpisujesz ręcznie. Ten kalendarz jest zsynchronizowany z aplikacją w moim telefonie, więc wszystko musi być na bieżąco.
– Aha – mruknęła i nawet nie spojrzała na ekran. – Dużo tego. Nie wiem, czy się połapię.
– Spokojnie, po to tu jestem. Przez pierwszy tydzień wszystkiego cię nauczę.
– No, zobaczymy – rzuciła z uśmiechem, który miał być żartem, ale zabrzmiał jak pretensja.
Była arogancka
Przez kolejne pół godziny tłumaczyłam jej krok po kroku, jak obsługiwać system. Pokazywałam, gdzie znaleźć dane klientek, jak rozliczać płatności, jak informować o promocjach. Kiedy powiedziałam, że w razie pomyłki zawsze można cofnąć operację, przewróciła oczami.
– Pewnie zaraz coś zepsuję, a ty się wściekniesz. Jesteś taka dokładna.
– Wolę dokładność niż chaos – odpowiedziałam, zachowując spokój.
W tym momencie do recepcji podeszła klientka, pani Teresa, która od lat przychodziła do mnie na zabiegi. Chciała tylko zapytać, czy może przełożyć wizytę o godzinę.
– Dzień dobry, mogłabym się zapisać trochę później? Coś mi wypadło.
Zanim zdążyłam się odezwać, Basia spojrzała na nią zniecierpliwiona.
– Później to znaczy kiedy? Bo my tu mamy wszystko rozpisane i nie wiem, czy to się da.
Zamarłam. Pani Teresa, zaskoczona tonem, spojrzała na mnie pytająco. Sama zapisałam ją nowy termin.
– Jasne, pani Tereso. Przełożymy na siedemnastą. Dziękuję, że pani dała znać.
Klientka podziękowała i odeszła. Spojrzałam na Basię, która udawała, że przegląda coś w komputerze.
Nic nie rozumiała
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że coś tu jest nie tak. Nie chodziło tylko o to, że nie radziła sobie z systemem. Jej zachowanie miało w sobie coś chłodnego, jakby to miejsce było poniżej jej ambicji, a praca u mnie była łaską z mojej strony, ale nie powodem do wdzięczności.
Zamiast próbować się wykazać, pytać, notować, Basia siedziała i klikała bez sensu. Co chwilę wychodziła na zaplecze, a raz po prostu zniknęła na ponad dwadzieścia minut. Myślałam, że może źle się poczuła, ale wróciła, żując gumę i przeglądając telefon.
Po pracy zostałam sama, żeby przejrzeć grafik i sprawdzić, czy czegoś nie pomyliła. Jedna klientka w ogóle nie została wpisana, inna miała złą godzinę. I nie miałam pewności, czy płatności zostały prawidłowo rozliczone.
Wróciłam do domu i długo siedziałam w ciszy, analizując dzień. Próbowałam racjonalizować – może się stresuje, może nie rozumie systemu, może potrzebuje czasu? Ale coś we mnie zaczęło się buntować. Zaczęłam się zastanawiać, czy to ze mną jest coś nie tak. Czy moje oczekiwania są zbyt wysokie? Może jestem zbyt surowa? A może to Basia nie dorosła do tej pracy?
Postawiłam sprawę jasno
Kolejnego dnia zamknęłam gabinet pół godziny wcześniej niż zwykle. Poprosiłam Basię, żeby została jeszcze chwilę. Usiadłyśmy przy biurku w recepcji. Nie lubię takich rozmów, ale nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko gra.
– Basiu, chciałam z tobą porozmawiać. Zależy mi, żebyś tu pracowała, ale musisz się bardziej postarać. Klientki są ważne. To one nas utrzymują.
Spojrzała na mnie z wyraźnym zniecierpliwieniem.
– Czepiasz się. Masz za dobrze i nie wiesz, jak to jest.
Milczałam przez chwilę. Znałam ten ton. Dokładnie taki sam miała zawsze wobec babci: raniąco słodki, pełen żalu, który odbierał prawo do odpowiedzi.
– Chcę, żeby ci się tu udało. Ale musisz być punktualna, skupiona. Tu nie chodzi o mnie, ale o miejsce pracy.
– Jasne. Ty zawsze jesteś taka idealna, wszystko masz poukładane. Ja nigdy nie byłam taka.
Poczułam, że rozmawiam nie z dorosłą kobietą, tylko z kimś, kto całe życie liczył, że ktoś inny go wyręczy. Nie powiedziałam nic więcej. Pokiwałam tylko głową i posprzątałam dokumenty z biurka. Jeszcze nie podjęłam decyzji. Nadal miałam nadzieję, że się otrząśnie.
Wszystko psuła
Rano przyszła pani Marta, moja stała klientka. Usiadła w poczekalni, ale coś było nie tak. Nie rozmawiała, nie przeglądała gazet, tylko siedziała sztywno i zerkała na zegarek. Gdy weszłam na recepcję, wstała natychmiast.
– Pani Moniko, ja tylko na chwilę… Przepraszam, że w ten sposób, ale ta nowa dziewczyna… była bardzo niemiła. Powiedziała, że nie ma mojej wizyty w grafiku i żebym poczekała gdzieś indziej, bo blokuję wejście. Dziś jestem tu ostatni raz.
Nie umiałam nic powiedzieć. Przeprosiłam ją. Patrzyła na mnie z rozczarowaniem, jakby sama nie wierzyła, że to się dzieje właśnie u mnie. Po jej wyjściu znalazłam Basię przy komputerze. Zapytałam spokojnie, co się stało z wizytą pani Marty. Wzruszyła ramionami.
– A skąd mam wiedzieć? Nic tam nie było. Pewnie się pomyliła.
To był moment, w którym zrozumiałam, że nie mogę dłużej milczeć. Zbyt długo trzymałam w sobie złość, żeby nie robić problemu rodzinie. Ale mój salon był moją pracą, moją codziennością, moją odpowiedzialnością. Jeśli teraz tego nie zatrzymam, wszystko się posypie.
Postawiłam ultimatum
Jeszcze tego samego dnia powiedziałam Basi, że muszę się z nią pożegnać. Nie krzyczała, nawet nie zapytała dlaczego. Wstała, zabrała torebkę i wyszła. Wiedziałam, co będzie dalej. Babcia się dowie i będzie piekło.
Telefon zadzwonił tego samego wieczoru. Na ekranie „Babcia”. Odrzuciłam raz. Zadzwoniła drugi. Odebrałam.
– Co ty narobiłaś?! – usłyszałam, zanim zdążyłam się przywitać. – Wyrzuciłaś własną kuzynkę na bruk?! Zrujnowałaś jej życie!
– Babciu, ona…
– Zawsze byłaś zimna. Własnej rodzinie wbiłaś nóż w plecy. Basia nigdy nie miała lekko, a ty jej jeszcze dokładasz!
Była wściekła
Zacisnęłam dłonie, żeby nie wybuchnąć. Oddychałam wolno.
– Babciu, to była decyzja zawodowa. Firma to nie terapia. To mój gabinet, moja praca. Nie mogę tracić klientek, bo ktoś nie potrafi powiedzieć „dzień dobry”.
– Ty zawsze sobie poradzisz. Ale ona? Co z nią teraz będzie?
– Nie wiem. I to nie jest już moja odpowiedzialność.
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza. Potem babcia się rozłączyła.
Minął tydzień, potem dwa. Żadnego telefonu, żadnej wiadomości, nawet na imieniny nikt nie zadzwonił, pierwszy raz w życiu.
W salonie zapanował spokój. Klientki wracały. Jedna powiedziała:
– Dobrze, że pani znowu jest na recepcji. Od razu lepiej się człowiek czuje.
Zatrudniłam nową dziewczynę – cichą, uważną, bez dramatów. Przychodziła punktualnie, pytała, notowała. Poczułam, że nie muszę już pilnować wszystkiego. Nie był to triumf. Nie czułam satysfakcji, ale odzyskałam spokój. Pierwszy raz od dawna miałam poczucie, że stanęłam po swojej stronie.
Monika, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Byłam w ciąży, więc zgodziłam się zamieszkać u teściowej. Wytrzymałam parę miesięcy i spakowałam walizki”
- „Nad trumną męża zadzwonił telefon z wieścią, która mną wstrząsnęła. Już planowałam nowe życie, ale los mnie oszukał”
- „Córka żeruje na nas i nie ma żadnych planów na przyszłość. Boję się, że zmarnuje całe swoje życie”

