„Rodzina mnie wyśmiała, bo nie miałam za co opłacić rachunków. Pomógł mi ktoś, po kim najmniej się tego spodziewałam”
„Ręce mi się pociły. Powtarzałam sobie w głowie, że muszę to powiedzieć. Że to tylko pytanie. – Mamo... Julia... muszę was o coś poprosić – zaczęłam i usłyszałam, jak głos mi drży. – Tylko nie mów, że znowu masz problemy – westchnęła mama. – Znowu?”.

- Redakcja
Nazywam się Natalia. Mam 28 lat i jeszcze kilka miesięcy temu wierzyłam, że życie jakoś się samo ułoży. Że wystarczy być uczciwym człowiekiem, starać się i nie liczyć na niczyje łaski, a los jakoś odpłaci. Naiwna byłam.
Mieszkam w maleńkiej kawalerce, w której kaloryfery skrzypią przy każdym ruchu, a rury wyją jak potępione duchy, gdy puszczam ciepłą wodę. Po rozstaniu z Adamem, moim partnerem przez ostatnie cztery lata, zostałam z niczym. On zarabiał porządnie, ja pracowałam dorywczo i dorzucałam się do opłat. Teraz zostały mi tylko dorywcze zlecenia i... coraz wyższe rachunki, których nie mam czym zapłacić.
Czasami budzę się w środku nocy, zlana potem. Patrzę na cyfry na wyświetlaczu telefonu – 3:18. Najgorsza godzina. Wtedy właśnie przychodzi ta myśl: „Co jeśli nie dam rady?”.
Z rodziną najlepiej na zdjęciu
Moja mama, Grażyna, to kobieta twarda jak beton. Nigdy nie należała do ciepłych matek. Julia, moja młodsza siostra, zawsze była jej oczkiem w głowie. Julia, „ta lepsza”, „ta ładniejsza”, „ta z głową na karku”. Ja byłam zawsze tą, która „robi głupoty”. Tą, co rzuciła studia, żeby pójść za głosem serca. Tą, która „na własne życzenie” skończyła samotnie. Jak się można domyślić, z rodziną kontakt mam chłodny, ale jeszcze nigdy nie prosiłam ich o nic. Do tej pory.
Zaczęło się od rozmowy z Karoliną w pracy. Stałyśmy przy ekspresie do kawy, śmierdziało przypaloną parówką, bo kuchnia była obok. Karolina mieszała swoją latte i spojrzała na mnie spod grzywki.
– Natalia, u ciebie wszystko dobrze? Bo wyglądasz, jakbyś tydzień nie spała.
– Śpię... ale z kalkulatorem w głowie – zaśmiałam się smutno. – Prąd, woda, gaz... a na koncie piętnaście złotych i dwadzieścia groszy.
– Serio?
– Mhm. Zastanawiam się, czy nie poprosić matki o pomoc.
Karolina zrobiła wielkie oczy.
– Twojej matki?
– No. Albo siostry. Nie wiem. Nienawidzę tego... tej bezradności. Ale nie wiem już, co robić. Wszystko siada mi na głowę. Mam wrażenie, że jak jeszcze raz ktoś powie „uśmiechnij się, będzie dobrze”, to mu przyłożę.
– Może spróbuj. Gorzej już chyba nie będzie, nie?
Zamilkłam. Właśnie w tym był problem. Mogło być gorzej. Zawsze może być.
Wstydziłam się prosić o pomoc
W niedzielę, kiedy weszłam do mieszkania mamy, od razu poczułam znajomy zapach pieczonych udek kurczaka i duszonej kapusty. Zawsze gotowała za dużo, jakby całe osiedle miało zaraz zapukać z talerzami. Julia już siedziała przy stole, w obcisłej sukience, z idealnie ułożonymi włosami. Jak zawsze. Ja czułam się jak cień samej siebie. W starym swetrze, z plastrem na bucie, bo podeszwa zaczęła mi odchodzić.
– No, siadaj – rzuciła mama, nawet na mnie nie patrząc. – Obiad stygnie.
Usiadłam. Wpatrywałam się w sztućce. Ręce mi się pociły. Powtarzałam sobie w głowie, że muszę to powiedzieć. Że to tylko pytanie. Tylko słowa.
– Mamo... Julia... muszę was o coś poprosić – zaczęłam i od razu usłyszałam, jak głos mi drży.
Obie spojrzały na mnie jak na telewizor, który nagle zaczął nadawać w innym języku.
– Tylko nie mów, że znowu masz problemy – westchnęła mama, odkładając łyżkę. – Znowu?
– Nie mam za co zapłacić rachunków – wyrzuciłam z siebie jednym tchem. – Zabrakło mi kasy. Z ostatniej pracy jeszcze nic nie wpłynęło w tym miesiącu. Myślałam, że może... pożyczycie mi trochę? Na prąd i wodę.
Cisza. Dosłownie trzy sekundy ciszy, a potem śmiech. Najpierw Julia.
– No nie wierzę! – roześmiała się. – Królowa niezależności wraca z podkulonym ogonem!
– A nie mówiłam, że z tym twoim wybrankiem to się źle skończy? – dorzuciła mama. – Ale ty zawsze wszystko wiesz najlepiej.
– Może jakbyś nie rzucała pracy, jak tylko ci coś nie pasuje, to byś teraz nie żebrała – dodała Julia, wkładając sobie mięso do ust. – Serio. Wszyscy mamy problemy. Ja też kiedyś chciałam zostać pisarką, ale poszłam do normalnej roboty. Bo za coś trzeba płacić rachunki.
Siedziałam i czułam, jak coś się we mnie łamie. Nie tylko serce. Coś głębiej. Godność. Resztki godności, których tak bardzo starałam się trzymać.
– Wiecie co? – powiedziałam cicho. – Wychodzę. Smacznego.
– Ale Natalia, nie dąsaj się – rzuciła mama, jakby była zdziwiona. – Po prostu mówimy ci prawdę.
Nie odpowiedziałam. Wzięłam kurtkę i wyszłam, zanim się rozpłaczę. Wiedziałam jedno – jeśli przy nich się rozkleję, to już się nie pozbieram.
Zostałam całkiem sama
Po tamtej niedzieli przez kilka dni poza pracą nie wychodziłam z domu. Nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu nie miałam dokąd. Na karcie miałam 13,70 zł. W portfelu pięćdziesiąt groszy i chyba dwadzieścia. Lodówka świeciła pustkami. W kranie była jeszcze woda, ale tylko dlatego, że faktura przyszła w piątek, a ja wiedziałam, że mam tydzień. Na prąd nie starczyło – światło zastępowały mi świeczki i stary powerbank, który ładowałam w pracy.
Nie odezwałam się do matki. Ani do Julii. Nie zamierzałam. Nie po tym całym upokorzeniu. Czułam się jak śmieć. Jak dziewczynka, którą wyśmiano przy całej klasie. Tylko że ta klasa to był stół kuchenny, a nauczycielami – dwie kobiety, które powinny mnie wspierać. Zamiast tego wbijały szpile słowami i uśmiechami, jakby z satysfakcją obserwowały moją porażkę.
Zadzwoniła Karolina z pracy.
– Ej, żyjesz?
– Żyję – odburknęłam. – Po prostu... mam kiepski tydzień.
– Słuchaj, nie chcę się wtrącać, ale... – zawahała się. – Może powinnaś z kimś porozmawiać? Nie wiem, z kimkolwiek. Nawet z nimi.
– Z nimi? – prychnęłam. – One mnie wyśmiały, Karolina. Powiedziały, że jestem leniwa i sama sobie winna. Nie mam ochoty rozmawiać z kimś, kto widzi mnie tylko jako porażkę.
– Czasem ludzie nie rozumieją, że ranią innych – próbowała mnie pocieszyć. – Może to nie tak, że cię nie kochają. Może po prostu nie potrafią inaczej.
– Dziękuję, ale nie. Już za dużo razy tłumaczyłam cudze chamstwo.
Wtedy przyszła wiadomość. SMS od mamy: „Nie przesadzaj z tą swoją obrazą. Zawsze wszystko bierzesz do siebie. Może czas dorosnąć?”.
Zrobiło mi się niedobrze. Napisałam odruchowo, zanim zdążyłam się powstrzymać: „Wyśmiałaś mnie, kiedy byłam na dnie. Tego się nie da cofnąć”. Nie odpisała. Znowu zostałam sama.
Na nikogo nie mogłam liczyć
Minął tydzień od tamtej nieszczęsnej niedzieli. Nie odezwałam się do matki, nie napisałam do Julii. One zresztą też milczały. Cisza wisiała nad nami jak betonowa płyta, ciężka i dusząca. Siedziałam w kawalerce w szlafroku, z zasłoniętymi roletami, i czułam, jak wszystko we mnie zamarza.
Był czwartek. Padał deszcz. Leżałam pod kocem, próbując przeczekać smutek i głód. Taki głód, co nie boli, tylko powoli wycisza człowieka, aż nie ma siły nawet na łzy. Telefon zadzwonił nagle – nieznany numer. Zignorowałam. Po chwili kolejny. I kolejny. W końcu przyszła wiadomość głosowa.
Zawahałam się. Ale w końcu wcisnęłam „odsłuchaj”. To była moja mama.
– Natalia, nie wiem, co się z tobą dzieje. Dzwoniłam, nie odbierasz. Wiem, że się obraziłaś, ale... przecież zawsze byłaś wrażliwa. Może trochę przesadziłyśmy, ale przecież nie chciałyśmy cię skrzywdzić. Zresztą, weź się w garść. Ile będziesz jeszcze uciekać? Ludzie mają gorsze problemy, a jakoś nie histeryzują.
Zamarłam. Każde jej słowo wbijało się we mnie jak igła. „Zawsze byłaś wrażliwa”, „przesadziłyśmy”, „nie histeryzują”. Czy ona naprawdę nie widziała, co zrobiła?
Nacisnęłam przycisk „nagraj odpowiedź”. Miałam w głowie pustkę, ale też jeden, prosty komunikat. Powtórzyłam to, co wcześniej, bardzo wyraźnie.
– Wyśmiałaś mnie, kiedy byłam na dnie. Rozumiesz? Tego się nie da cofnąć. I nie, nie jestem obrażona. Jestem rozczarowana. Wami. Tym, że gdy potrzebowałam wsparcia, usłyszałam drwiny.
Nie płakałam. Tym razem już nie. Byłam jak kamień. Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na łóżko. Pierwszy raz poczułam, że nie chcę już ich nawet zrozumieć. Chcę tylko spokoju.
Była jeszcze jedna osoba
Nie wiem, co mnie do tego popchnęło. Może to była desperacja, może ten cichy głos w głowie, który mówił: „Masz jeszcze jedną opcję”. Od lat nie miałam z nim kontaktu. Ojciec. Mężczyzna, który zniknął z naszego życia jak korek z wanny – szybko i bez żalu. Ale słyszałam, że mieszka gdzieś pod Warszawą. Wyszukałam jego numer w internecie. Po trzech nieudanych próbach zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam.
– Halo? – jego głos był zaskakująco znajomy.
– Cześć. Tu Natalia... Twoja córka.
Chwila ciszy. Taka, która dzwoni w uszach.
– No proszę... – mruknął. – Minęło trochę czasu.
– Przepraszam, że tak... bez zapowiedzi. Tylko... mam bardzo ciężki moment.
Nie zapytał o matkę. Ani o Julię. Tylko westchnął ciężko.
– Masz gdzie przenocować dziś?
– Tak, ale… Chciałam cię zapytać, czy mogę...
– Przyjedź. Mam wolny pokój. Tyle mogę pomóc.
Nie wiem, czego się spodziewałam. Może zimnej kurtuazji, może wyrzutów. Ale to „tyle mogę pomóc” powiedział tak cicho, jakby sam przed sobą musiał przyznać, że nie umie więcej. Wysłał mi jeszcze pieniądze na dojazd.
Wieczorem siedziałam już na jego wersalce, owinięta kocem, z kubkiem herbaty w ręku. Jego mieszkanie było skromne, ale czyste. Na ścianach wisiały zdjęcia z gór, mapa świata i jedno wyblakłe zdjęcie mnie, małej, w czerwonej czapce. Nie zdjął go.
Nie mówiliśmy za wiele. Opowiedziałam mu o mojej sytuacji tylko tyle, ile było trzeba. Nie musiałam udawać, że wszystko gra. I to było w tym najdziwniejsze – poczułam ulgę.
– Nie wiem, na ile mogę ci pomóc, Natka – powiedział cicho. – Ale wiem, jak to jest mieć długi i pustą lodówkę. Więc… zostań tu na razie.
– Dziękuję – wyszeptałam. I naprawdę miałam to na myśli.
Tego wieczoru nie byłam już sama.
Chyba miała wyrzuty sumienia
Minęły trzy tygodnie, odkąd zamieszkałam u ojca. Codzienność była cicha, zwyczajna. Budził się wcześnie, szykował sobie kawę, potem szedł do pracy w magazynie budowlanym. Ja w tym czasie ogarniałam mieszkanie, rozsyłałam CV i brałam każde zlecenie, jakie tylko się napatoczyło – przepisywanie tekstów, korekty, czasem korepetycje online z angielskiego. Powoli coś się zaczynało ruszać. Nie miałam już dreszczy, gdy dzwonił telefon. Zapłaciłam zaległe rachunki. Uczyłam się oddychać.
Pewnego wieczoru, gdy siedziałam nad excelem i liczyłam, czy uda mi się zapłacić zaległy czynsz, telefon zawibrował. „Cześć. Możemy się spotkać? Tylko pogadać. Julia”.
Wpatrywałam się w ekran. Serce mi przyspieszyło, ale nie z radości. Z lęku. Mimo to odpisałam krótko: „Ok. Kawiarnia przy Rondzie Wiatraczna. Jutro, 18:00”.
Spotkałyśmy się następnego dnia. Weszła do kawiarni z nową torebką, włosy jak z reklamy, lekki makijaż. Ja – w starym swetrze i dżinsach. Wyglądałyśmy jak z dwóch różnych światów.
– Dzięki, że przyszłaś – zaczęła niepewnie.
– Słucham – odpowiedziałam spokojnie, nie spuszczając z niej wzroku.
– Chciałam powiedzieć... przepraszam. Serio. Tamten obiad... To nie powinno tak wyglądać. Nie sądziłam, że aż tak cię to uderzy.
– Bo ty nigdy mnie nie słuchałaś, Julia. Ty oceniasz. Matka też. Zawsze miałyście gotową wersję, zanim zdążyłam coś powiedzieć.
– Wiem. I może dopiero teraz zaczynam rozumieć. Serio.
Patrzyła na mnie z tym swoim nienagannym uśmiechem, ale widziałam, że coś się w niej przełamało. Może trochę zrozumiała. Może nie.
– Nie wiem, czy ci wybaczę – powiedziałam szczerze. – Może kiedyś. Ale nie dzisiaj. I nie za wszystko.
– Jasne – przytaknęła cicho. – To uczciwe, ale.. będę czekać.
Wyszłam z kawiarni, nie czując ani triumfu, ani ulgi. Ale czułam coś innego – że nie jestem już tą samą osobą, co wtedy przy niedzielnym obiedzie.
Natalia, 28 lat
Czytaj także:
- „Zasuwałam na dwa etaty, żebyśmy mieli, za co żyć. A mąż tylko spał, jadł i wyciągał rękę po moje pieniądze”
- „Rzuciłam narzeczonego, by zrobić karierę w Londynie. Za ambicje i pazerność zapłaciłam jednak najwyższą cenę”
- „Spędziliśmy cały urlop na kłótniach o pieniądze. Zrozumiałam, że wolę być sama, niż spędzić życia ze sknerą”

