„Rodzina dziewczyny zaprosiła nas na majówkę. Nie sądziłem, że długi weekend skończy się taką awanturą”
„Padły pytania o zarobki, o plany na przyszłość, o to kiedy wreszcie się pobierzemy i czy planujemy dzieci. Starałem się odpowiadać spokojnie, ale z każdą minutą czułem, że moje zdenerwowanie rośnie. Ania próbowała ratować sytuację, zmieniać temat, ale pytania wracały jak bumerang”.

Majówka miała być spokojnym odpoczynkiem na łonie natury, okazją do lepszego poznania rodziny Ani, mojej dziewczyny. Od tygodni namawiała mnie, żebym pojechał z nią na wieś do jej dziadków. Twierdziła, że „na luzie”, „w cieplej atmosferze”, „bez żadnych spiny” – a ja, jak to ja, dałem się przekonać. W sumie myślałem: świeże powietrze, kiełbaska z grilla, może jakieś piwko, pogaduchy z teściem. Sielsko, anielsko. Nie spodziewałem się, że wszystko wymknie się spod kontroli, że wybuchnie awantura, która wystawi nasz związek na poważną próbę i zostawi po sobie pęknięcia trudne do naprawienia.
Przygotowania pełne napięcia
Na dwa dni przed wyjazdem Ania zaczęła się pakować. I nie było w tym nic złego, gdyby nie fakt, że robiła to jakby jechała na trzytygodniową wyprawę do Amazonii.
– Po co ci trzy swetry, skoro zapowiadają 25 stopni? – zapytałem, widząc, jak upycha kolejny do torby.
– A jakby się ochłodziło? Albo jakbyśmy siedzieli wieczorem przy ognisku? Ty nic nie rozumiesz – odpowiedziała, nie przerywając pakowania.
Kręciłem głową, ale w sumie uznałem, że niech robi po swojemu. Niech to będzie jej sposób na radzenie sobie z napięciem, które czułem w niej wyraźnie. Wiedziałem, że bardzo chce, żebym dobrze wypadł przed jej rodziną, że to dla niej ważne. Problem w tym, że mnie takie rodzinne zloty od zawsze trochę przerażały. Za dużo kurtuazji, za mało szczerości.
– Tylko pamiętaj, żeby nie mówić mojej babci, że nie wierzysz w małżeństwo. Ona jest bardzo religijna – rzuciła, jakby to była błahostka.
– Aha… czyli mam kłamać? – spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
– Nie kłamać. Po prostu… pominąć pewne rzeczy – powiedziała, patrząc na mnie z tym swoim spojrzeniem, które miało mnie rozbroić.
W aucie było duszno nie tylko przez majowe słońce, ale też przez nasze milczenie. Każde z nas miało w głowie swój plan na ten weekend. A ja zaczynałem przeczuwać, że coś pójdzie nie tak. I że to nie będzie weekend z tych, które będziemy wspominać z rozrzewnieniem.
Spotkanie z rodziną Ani
Już na podjeździe poczułem się nieswojo. Z domu wyskoczyła trójka dzieci – kuzyni, jak się później okazało – i zaczęli biegać wokół auta, jakby właśnie przyjechała delegacja z ministerstwa. Ania otworzyła drzwi, zanim zdążyłem zgasić silnik, i już była w objęciach ciotki, mamy, babci. Wszyscy się przytulali, śmiali, a ja stałem z torbą w ręku, niepewnie się uśmiechając.
– A to ten twój chłopak! – zawołała jakaś starsza pani w fartuchu, która od razu ruszyła w moją stronę. – Chodź no, dziecko, pokaż się!
Zanim zdążyłem zareagować, zostałem uściskany, poklepany po plecach i zaprowadzony na ganek, gdzie już czekał stół zastawiony jak na wesele.
– My tu tak skromnie – rzucił dziadek Ani, podsuwając mi krzesło. – Ale zawsze coś się znajdzie. Lubisz schabowego?
– Uwielbiam – odpowiedziałem, choć mięso jadłem coraz rzadziej.
– A piwko? – zawołał ktoś z końca stołu, nie czekając na moją odpowiedź, tylko wcisnął mi do ręki zimną puszkę.
W ciągu pięciu minut miałem już nałożony obiad, nalane piwo i kilka spojrzeń kobiet, które ewidentnie mnie lustrowały. Ania uśmiechała się szeroko, dumna, że jestem tam z nią. A ja próbowałem wpasować się w ten gwar, zrozumieć hierarchię przy stole i nie powiedzieć nic, co mogłoby wywołać spięcie. Nie wiedziałem jeszcze, że to dopiero wstęp do znacznie trudniejszych prób.
Nieproszeni goście i niewygodne pytania
Po obiedzie przyszedł czas na kawę i ciasto. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, aż do momentu, kiedy na podwórko wjechało granatowe audi z ciemnymi szybami. Ania zbladła, jakby zobaczyła ducha.
– Tylko nie oni – szepnęła i zacisnęła szczękę.
– Kto? – zapytałem zdezorientowany.
– Wujek Stefan i ciotka Iza. Zawsze muszą wszystko zepsuć.
Wujek Stefan wszedł z fasonem, rozejrzał się i od razu zaczął komentować, kto ile przytył, a kto „chyba już dawno powinien za mąż iść”. Ciotka Iza – kobieta o ostrych rysach i spojrzeniu – ruszyła w moją stronę.
– No to ty jesteś ten „artysta”, co? – powiedziała, z przekąsem podkreślając ostatnie słowo. – Ania mówiła, że coś tam piszesz? Poezję?
– Raczej reportaże – odpowiedziałem spokojnie.
– Aha… czyli nic konkretnego – mruknęła i poszła dalej, zostawiając mnie z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
Przez kolejne pół godziny czułem się jak na egzaminie. Padły pytania o zarobki, o plany na przyszłość, o to kiedy wreszcie się pobierzemy i czy planujemy dzieci. Starałem się odpowiadać spokojnie, ale z każdą minutą czułem, że moje zdenerwowanie rośnie. Ania próbowała ratować sytuację, zmieniać temat, ale pytania wracały jak bumerang.
– Nie boisz się, że nie utrzymasz rodziny z tego pisania? – zapytał wujek, patrząc mi prosto w oczy.
Wziąłem łyk kawy, żeby nie odpowiedzieć zbyt impulsywnie. Wiedziałem, że to dopiero początek. I że najgorsze przed nami.
Ognisko nie wypaliło
Wieczorem wszyscy zebrali się przy ognisku. Na pierwszy rzut oka – sielsko. Drewniane ławy, gitara, śpiewy. Nawet babcia podrygiwała do „Hej sokoły”. Ale pod tą pozorną harmonią buzowały napięcia, które wcześniej udało się przykryć ciastem i kawą. Usiadłem z Anią trochę z boku. Mieliśmy już dość. Zaczęliśmy rozmawiać szeptem, żeby nikt nie słyszał, ale jak to bywa – zawsze ktoś usłyszy.
– Wiem, że ci trudno, ale to tylko jeden weekend – mówiła cicho, łapiąc mnie za rękę.
– Nie chodzi tylko o to. Wiesz, że nie lubię udawać. A dzisiaj cały dzień tylko to robię – odpowiedziałem, nieco zbyt ostro.
– Coś powiedziałeś? – zapytał wujek Stefan, który nagle się pojawił. – Bo ja słyszałem, że nie lubisz udawać. A może udajesz, że kochasz naszą Anię?
– Proszę cię, Stefan – próbowała go uciszyć jedna z kuzynek, ale było już za późno.
– Nie, nie, powiedzmy sobie szczerze. Bo jak ktoś chce wchodzić do rodziny, to powinien mieć jaja, a nie tylko miękkie serce i pióro – dodał, patrząc na mnie wyzywająco.
Wstałem powoli. Czułem, jak moje dłonie się pocą, a w gardle pojawia się gula.
– Ja Anię kocham. Ale nie muszę spełniać waszych wyobrażeń o tym, jaki powinienem być. I nie muszę nikomu niczego udowadniać.
Cisza. Nikt się nie odezwał. Ania patrzyła na mnie zaskoczona. Może pierwszy raz powiedziałem to tak wyraźnie. Ale w tej ciszy czułem, że coś się właśnie nieodwracalnie zmieniło.
Rozmowy, które nie powinny się wydarzyć
Po tamtej scenie przy ognisku wieczór rozpadł się jak domek z kart. Ludzie zaczęli się rozchodzić – jedni w milczeniu, inni w niezręcznej zadumie. Ja poszedłem za dom, potrzebowałem oddechu, przestrzeni. Po kilku minutach usłyszałem za sobą kroki. Myślałem, że to Ania. Ale to była jej matka.
– Przepraszam cię za Stefana – powiedziała z niepewnością. – On zawsze miał język jak brzytwa. Ale... wiesz, my też się martwimy.
Spojrzałem na nią pytająco.
– Ania to jedynaczka. Oczko w głowie całej rodziny. A ty… no cóż… jesteś inny niż się spodziewaliśmy.
– To źle? – zapytałem cicho.
– Nie wiem – odpowiedziała szczerze. – Może po prostu się boimy, że ją skrzywdzisz. Widzisz, z takich chłopaków jak ty... trudno wyczytać, co mają naprawdę w sercu.
Milczałem. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie chciałem się tłumaczyć, a jednocześnie czułem, że muszę coś z siebie zrzucić.
– Kocham ją – powiedziałem. – Może nie po waszemu, nie według tego, co uważacie za bezpieczne. Ale uczciwie. Prawdziwie. Nie planuję jej skrzywdzić. Chciałbym, żebyście mi kiedyś zaufali.
Nie odpowiedziała. Po chwili tylko pokiwała głową i odeszła. W nocy Ania przyszła do mnie do pokoju gościnnego. Bez słowa. Położyła się obok i objęła mnie ramieniem.
– Nie wiem, czy to naprawimy – szepnęła. – Ale chcę spróbować.
Zasnąłem późno. Z głową pełną pytań, których nie powinienem nigdy musieć zadawać.
Majówka nie należała do udanych
Wróciliśmy w ciszy. Nie było rozmowy, nie było podsumowania. Radio grało coś spokojnego, a my patrzyliśmy przez okna na majową zieleń, jakby każde z nas czekało, aż drugie zacznie. Dopiero po wjechaniu do miasta, Ania westchnęła cicho.
– Myślałam, że będzie inaczej.
– Ja też.
Zostawiłem ją pod blokiem, ale nie wysiadłem z auta. Nie zaprosiła mnie na górę, a ja nie poprosiłem, żeby została. To nie była obraza. Raczej... zawieszenie. Przez kolejne dni nie pisaliśmy. Nie dzwoniliśmy. Z jednej strony ulga, że już po wszystkim, z drugiej – pustka. Wiedziałem, że ta majówka coś między nami zmieniła. Nie chodziło tylko o Stefana, pytania o dzieci i zarobki. Chodziło o to, że nagle stanęliśmy naprzeciw siebie – ja i świat Ani. I okazało się, że coś się nie skleja.
Zadzwoniła po tygodniu.
– Możemy się spotkać?
Spotkaliśmy się w parku. Szła powoli, z opuszczoną głową. Usiadła na ławce, nie patrząc na mnie.
– Przepraszam. Za nich, za siebie. Za to, że nie umiałam stanąć po twojej stronie.
– Nie musiałaś wybierać – odpowiedziałem. – Ale rozumiem, jeśli chcesz żyć inaczej niż ja.
Zamilkliśmy. Ludzie przechodzili obok, dzieci biegały, ktoś śmiał się zbyt głośno.
– Kocham cię, wiesz? – powiedziała nagle.
– Ja ciebie też – odpowiedziałem. – Ale czasem to nie wystarcza.
To była nasza ostatnia rozmowa. Czasem ją jeszcze widuję na mieście. Idzie uśmiechnięta, z kimś innym. I myślę sobie: może i dobrze, że ta majówka się wydarzyła. Pokazała, czego naprawdę między nami brakowało.
Kuba, 28 lat
Czytaj także:
- „Mąż chciał mi pomóc ze składaniem prania, ale złożył brudne ciuchy. Z taką pomocą niech mi lepiej zejdzie z oczu”
- „Przez ojca w domu wszystko musieliśmy robić pod linijkę. Nawet od stołu nie mogłam odejść bez pytania”
- „Młody księgowy zawrócił mi w głowie, a potem zostawił z bałaganem w papierach. Być może też z brzuchem”

