„Rodzina czekała na kopertę z testamentem dziadka jak na pierwszą gwiazdkę. Po śmierci potraktowali go jak bankomat”
„Po godzinie nikt już nie mówił o Bożym Narodzeniu. Nawet dzieci przestały się interesować prezentami. A przecież jeszcze rano planowaliśmy wspólne śpiewanie kolęd i oglądanie świątecznych filmów. Teraz nikt nie miał na to ochoty. Święta zmieniły się w zimną noc”.

- Redakcja
Wigilia zawsze była dla naszej rodziny wyjątkowa. Pachniało kapustą z grzybami, dzieci ganiały po korytarzu, a dziadek – jak co roku – siadał w swoim fotelu i rozdawał opłatki, życząc każdemu czegoś od serca. Po jego śmierci ten czas miał wyglądać inaczej, ale nikt z nas nie spodziewał się, że aż tak. Gdy tylko na stole pojawił się barszcz, a babcia wyciągnęła kopertę z testamentem, atmosfera przybrała zupełnie inny ton. Wszyscy jakby zapomnieli, po co przyszli. Odtąd nie liczyły się już święta, tylko to, co zostawił po sobie dziadek.
Atmosfera była napięta
W tym roku Wigilia wypadała we wtorek. Zjechaliśmy się do babci już dzień wcześniej, żeby wszystko przygotować na spokojnie. Kuchnia parowała od barszczu i pierogów, a babcia, choć od kilku miesięcy była wdową, starała się zachowywać pozory. Tylko jej oczy mówiły więcej niż słowa – spojrzenia uciekały w stronę pustego fotela przy oknie, gdzie zawsze siadał dziadek.
Nie byłam jedyna, która to zauważyła. Mój brat Janek przez cały dzień był jakiś spięty, co chwila wychodził zapalić, chociaż podobno rzucił. Ciotka Ula i wujek Darek szeptali coś w kącie kuchni, niby o śledziach, ale ton mieli zupełnie nieświąteczny. Nawet dzieciaki biegały ciszej niż zwykle, jakby i one przeczuwały, że coś wisi w powietrzu.
– Myślisz, że babcia przeczyta ten testament? – zapytała mnie cicho kuzynka Milena, kiedy rozkładałyśmy talerze.
– W Wigilię? Nie sądzę – odpowiedziałam, choć sama nie byłam tego taka pewna.
Nie mówiło się o tym głośno, ale temat spadku przewijał się między słowami od pogrzebu. Dziadek był właścicielem sporej działki pod miastem, miał dom, trochę oszczędności i ponoć udziały w jakiejś firmie, o której nikt z nas nie słyszał wcześniej. Niby wszyscy powtarzali, że nie chodzi o pieniądze, że najważniejsze są wspomnienia, ale z każdej strony dało się wyczuć napięcie.
Wieczorem wszystko wyglądało tak, jak co roku – świece, opłatek, puste miejsce przy stole. Tylko cisza była jakby cięższa, a spojrzenia rodziny zbyt długie i pełne niewypowiedzianych pytań.
Zapadła martwa cisza
Kiedy nadszedł moment dzielenia się opłatkiem, babcia poprosiła wszystkich, żeby jeszcze chwilę zaczekali. Wstała od stołu, powolnym krokiem podeszła do kredensu i wyjęła kopertę. Jej dłonie drżały, choć starała się zachować spokój.
– To od dziadka. Prosił, żebym przeczytała to właśnie dziś – powiedziała cicho, niemal szeptem.
W pomieszczeniu zapadła martwa cisza. Wszyscy patrzyli na nią z napięciem, jakby właśnie otwierała nie kopertę, a puszkę Pandory. Nikt się nie odezwał, nawet dzieci przestały się wiercić.
Babcia zaczęła czytać, choć głos jej się łamał. Testament był krótki, napisany odręcznie, ale ważny – poświadczony przez notariusza. Dziadek nie rozdał wszystkiego równo. Dom zapisał mojemu ojcu, działkę pod miastem ciotce Uli, a udziały w firmie – Jankowi. Dla reszty przewidział drobniejsze pamiątki. Ja dostałam jego starą maszynę do pisania i kolekcję znaczków.
Nie wiem, co mnie uderzyło bardziej – że mnie to w sumie obeszło, czy że cała rodzina spojrzała na mnie z czymś na kształt litości. Babcia jeszcze nie skończyła czytać, a ja już czułam, że coś się zmieniło. Milena spuściła wzrok, Janek zacisnął pięści na kolanach. Tylko ciotka Ula uśmiechała się jakby pod nosem, a wujek Darek nie ukrywał zadowolenia.
– No, to mamy po świętach – mruknął nagle Janek i wstał od stołu.
Nikt go nie zatrzymał.
To nie były prawdziwe święta
Od chwili, gdy babcia skończyła czytać, Wigilia przestała być Wigilią. Opłatek leżał nietknięty, kolędy grały w tle jakby z innego świata. Ojciec próbował jeszcze ratować atmosferę.
– Słuchajcie, przecież to nie czas i miejsce na takie rozmowy. Dziadkowi chodziło o to, żebyśmy byli razem, a nie żeby się kłócić o ziemię!
– Łatwo ci mówić – wtrąciła się ciotka Ula. – Dostałeś dom. Może jakbyś dostał znaczek i kartkę z kalendarza, to miałbyś inne zdanie.
– Ula, proszę cię... – zaczął ojciec, ale już nikt nie słuchał.
Milena wyszła do kuchni, rzucając mi tylko krótkie spojrzenie, które mówiło więcej niż słowa. Poszłam za nią po chwili. Stała przy zlewie, ścierając łzy z policzka.
– Nie sądziłam, że aż tak się na to rzucą – powiedziała.
– Ja też nie. Myślałam, że to będzie tylko formalność. Że spadek nie przysłoni im świąt.
– Przysłonił. I to całkowicie.
Tymczasem w salonie zaczęło się już otwarte liczenie: kto ile dostał, co można z tym zrobić, ile to może być warte. Wujek Darek wyjął z kieszeni kalkulator w telefonie i coś tam sobie przeliczał, mamrocząc pod nosem. Babcia siedziała w fotelu, jakby jej tam nie było, patrzyła w jeden punkt.
Po godzinie nikt już nie mówił o Bożym Narodzeniu. Nawet dzieci przestały się interesować prezentami. A przecież jeszcze rano planowaliśmy wspólne śpiewanie kolęd i oglądanie świątecznych filmów. Teraz nikt nie miał na to ochoty. Święta zmieniły się w zimną noc.
Wszystko się posypało
Rano zamiast zapachu pierników czuć było napięcie. Wujek Darek pierwszy zasiadł do stołu, jakby czekał, aż reszta przyjdzie na posiedzenie zarządu, a nie na śniadanie świąteczne. Obok jego talerza leżał już notatnik.
– Musimy wszystko uporządkować. Formalności, podziały, decyzje. Skoro testament jest jasny, nie ma na co czekać – oznajmił.
Milena wpuściła powietrze przez zęby.
– Możemy chociaż zjeść śniadanie, zanim zaczniecie dzielić majątek dziadka jak tort?
– A co, wolisz, żebyśmy to ciągnęli tygodniami? – odpowiedziała jej ciotka Ula. – I tak lepiej, że to wyszło teraz. Przynajmniej wszystko jest jasne.
Spojrzałam na babcię. Odsunęła łyżkę od miski z owsianką, jakby nie wiedziała, co z nią zrobić. Uleciała z niej cała energia, ta, którą miała jeszcze dzień wcześniej, gotując z nami bigos i nakrywając stół białym obrusem, prasowanym na specjalne okazje.
Ojciec próbował znowu załagodzić sytuację, ale nie miał już siły. Siedział w ciszy, drapiąc się po brodzie, jakby szukał tam odpowiedzi, których nie mógł znaleźć. Janek nie pojawił się przy śniadaniu w ogóle – ktoś mówił, że wyszedł rano, żeby się „przewietrzyć”.
A ja? Siedziałam przy stole, trzymając filiżankę herbaty, która dawno ostygła. Słuchałam, jak wujek Darek tłumaczy, co trzeba załatwić u notariusza i jak się przepisuje udziały. Nikt już nawet nie próbował udawać, że jesteśmy tu dla rodziny czy dla świąt. Każdy był dla siebie. Zbliżała się południowa msza, ale nikt się nie ruszył. Zresztą, do kościoła i tak nie byłoby już z czym iść.
Napięcie sięgnęło zenitu
Popołudniu w końcu wrócił Janek. Wszedł do kuchni z brudnymi butami, zmęczony i roztrzęsiony. Milczał, ale jego oczy mówiły wszystko – coś w nim pękło.
– Wszystko już podzielone? – zapytał, opierając się o framugę.
– Testament to testament – rzucił wujek Darek bez cienia emocji. – Tak chciał ojciec. Nie mamy na to wpływu.
– A co z babcią? – spytał Janek.
– Co z nią? Ma emeryturę, dom nie zostanie jej zabrany – odpowiedziała ciotka Ula, podnosząc brwi.
W tym momencie Janek wybuchł.
– Serio? Zostały jej cztery ściany i starość, a wy rzuciliście się na działki i pieniądze, jakby dziadek był bankomatem?! – krzyknął.
Babcia podniosła głowę, ale nie powiedziała nic. Tylko spojrzała na niego z wdzięcznością, jakby pierwszy raz ktoś naprawdę ją zauważył. Napięcie sięgnęło zenitu. Nikt się nie odezwał. Nawet ciotka Ula nie znalazła odpowiedzi. Ciszę przerwał nieprzyjemny zapach – przypalony karp, o którym wszyscy zapomnieli. Janek otworzył piekarnik, spojrzał na zwęgloną rybę i powiedział cicho:
– Tyle zostało z tych świąt.
Zamknął drzwiczki i wyszedł na ganek. Poszłam za nim. Siedział na schodach, patrząc na ciemniejące niebo.
– Wiesz – zaczął po chwili – dziadek zawsze mówił, że rodzina to nie testament, tylko to, co zostaje po kolacji. Tym razem nie zostało nic.
Usiadłam obok, nie odzywając się. Z kuchni dobiegały dźwięki sprzątania i kłótni. Karp się przypalił, a magia zniknęła.
Coś zmieniło się na zawsze
Kiedy dwa dni później wyjeżdżaliśmy od babci, nikt nie żegnał się jak dawniej. Nie było uścisków, długich rozmów przy bagażniku ani obietnic „do zobaczenia w ferie”. Każdy pakował się szybko, chłodno, z tą niezręczną świadomością, że coś się zmieniło na zawsze.
Babcia została sama na ganku, owinięta szalem, machając nam lekko ręką. Nie płakała. Może nie miała już siły. Może nie chciała pokazać, że ją boli. Albo może – co najgorsze – przywykła do samotności szybciej, niż się spodziewaliśmy.
W drodze powrotnej ojciec prowadził w ciszy. Matka coś tam mruczała o tym, że „nigdy więcej takiej Wigilii”, ale nikt jej nie słuchał. Janek siedział z tyłu, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, patrząc przez szybę, jakby szukał w krajobrazie odpowiedzi, których nie można znaleźć w rodzinie.
W następne święta nie spotkaliśmy się już wszyscy razem. Babcia zaprosiła tylko mnie i Janka. Ciotka Ula rozesłała SMS-a, że „w tym roku będą w górach”. Wujek Darek podobno miał wyjazd służbowy. Milena nie odpisała wcale. Ojciec wzruszył ramionami i powiedział: „trudno”.
Zastanawiam się czasem, czy dziadek przewidział, że tak to się skończy. Może tak. Może dlatego zapisał każdemu coś innego – nie dzieląc po równo, tylko dając każdemu według uznania. Może wiedział, że pieniądze pokazują, kim jesteśmy, gdy znika reszta. Wtedy już wiedziałam: są rzeczy, które dzielą ludzi bardziej niż codzienność. I są rodziny, które mogą przetrwać kłótnie, ale nie ciszę po nich.
Natalia, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W grudniu teściowa wpada z paczkami i znika na 11 miesięcy. Luksusowymi prezentami chce wynagrodzić wnukom brak babci”
- „Teściowa na sylwestra dyrygowała mną jak na noworocznym koncercie. Miałam serdecznie dość tego rodzinnego teatru”
- „Syn w Anglii, córka w Szwecji, a o mnie nikt nie pamięta. Czekają mnie kolejne samotne święta i przepłakana Wigilia”

