„Rodzina ciągnęła ode mnie tyle kasy, ile się dało. Gdy ja straciłam pracę, usłyszałam, że każdy ma swoje problemy”
„– Przez lata płaciłam wasze rachunki. Spłacałam kredyt. Pomagałam Marcie, dzieciom… nigdy o nic nie prosiłam – powiedziałam. – I co teraz? Chcesz wdzięczności? – spojrzała na mnie ostro. – Nie zmuszał cię nikt. Sama chciałaś”.

- Redakcja
Zawsze byłam tą „ogarniętą”. Ania – niezawodna, zaradna, pomocna. Nawet jak coś mnie bolało, to zaciskałam zęby i robiłam swoje. Bo przecież ktoś musi. W pracy byłam liderką zespołu, w domu – tą, co pamięta o prezentach, urodzinach, opłatach, lekarzach. A w rodzinie? Portfelem. Sercem. Sumieniem. I niestety, czasem też idiotką.
Zaraz po studiach zaczęłam dobrze zarabiać. Praca w firmie konsultingowej – wymagająca, ale dawała stabilność i pensję, o której wiele moich koleżanek mogło tylko pomarzyć. Wtedy zaczęło się „Anka, czy pożyczysz do pierwszego?”, „Anka, mamy z tatą trochę zaległości w kredycie, pomożesz?”, „Anka, dzieci nie mają jak jechać na kolonie, ratuj”. Ratowałam. Zawsze. Czasem nawet nie pytali – tylko mówili, że coś trzeba. A ja płaciłam.
Przez lata spłacałam kredyt hipoteczny rodziców, choć to nie ja mieszkałam w tym domu. Dofinansowywałam święta, chrzciny, komunię chrześniaka. Pomogłam siostrze, gdy Sebastian stracił pracę po raz pierwszy, drugi i trzeci. Nigdy nie miałam problemu, by dzielić się tym, co mam. Problem był tylko jeden – nikt nigdy nie zapytał, czy ja tego chcę. Albo czy w ogóle mogę.
Ostatnio coraz częściej budzę się z uczuciem duszności. Nie fizycznej. Emocjonalnej. Jakby coś mnie dusiło od środka. I myślę sobie: czy ja jestem dla nich tylko bankomatem?
Zrobiło mi się przykro
– Straciłam pracę – powiedziałam, siadając przy kuchennym stole.
Matka spojrzała na mnie z nad filiżanki. Ojciec udawał, że czegoś szuka na parapecie. Była sobota, zapach herbaty z cytryną mieszał się z czymś... duszącym. Milczeniem?
– No ale czego ty od nas chcesz? – odezwała się w końcu mama.
– Nie wiem. Może… trochę zrozumienia? – wydusiłam, zaskoczona jej tonem.
– Ty to zawsze z problemami. A myślisz, że my nie mamy swoich? – prychnęła i dodała cukru do herbaty, jakby rozmowa jej nie dotyczyła.
Ojciec wciąż milczał. Patrzył przez okno, jakby za szybą było coś bardziej interesującego niż jego własna córka.
– Nie proszę o pieniądze – dodałam cicho. – Po prostu… czuję się, jakby świat mi się walił. Chciałam się podzielić.
– Dziecko, każdy ma swoje problemy. Takie czasy. My też ledwo ciągniemy – westchnęła matka, sięgając po sucharka.
Poczułam, jak coś mi się zaciska w gardle.
– Przez lata płaciłam wasze rachunki. Spłacałam kredyt. Pomagałam Marcie, dzieciom… nigdy o nic nie prosiłam – powiedziałam.
– I co teraz? Chcesz wdzięczności? – spojrzała na mnie ostro. – Nie zmuszał cię nikt. Sama chciałaś.
Zamarłam. Wszystkie słowa, które miałam w głowie, wyparowały. Ojciec w końcu się odezwał:
– Ania, może ci przejdzie… może coś znajdziesz znowu...
– Mhm – powiedziałam, wstając. – Dzięki za rozmowę.
Wyszłam. Dopiero na klatce schodowej zorientowałam się, że trzęsą mi się ręce. Ja im tyle dałam, a oni teraz mówią, że przesadzam? Że dramatyzuję? Po raz pierwszy nie czułam smutku. Czułam wściekłość. Ale jeszcze nie potrafiłam jej wyrazić.
Siostra mnie zignorowała
– Marta? – zapytałam, gdy odebrała.
– Mhm, co tam?
– Masz chwilę? Chciałam pogadać…
– Akurat pakuję dzieciaki do szkoły. Mów szybko.
– Straciłam pracę. Wiesz, redukcje, cały dział... Szukam czegoś, ale jest ciężko. Pomyślałam, może masz jakieś zlecenia, kontakt, cokolwiek?
– Anka... ja mam troje dzieci. Sebastian znowu stracił robotę, siedzi i patrzy w telewizor. Ja sama nie wyrabiam. Nie mam siły jeszcze tobie pomagać.
Zamilkłam.
– Marta, ja się tobą zajmowałam przez lata.
– No i co z tego? Nikt cię nie zmuszał.
Zamarłam. Coś mi pękło.
– Serio? Nikt nie zmuszał? A kto płakał, że nie ma na obóz dla Maćka? Kto nie miał za co kupić butów dla Oli, kiedy Sebastian szukał pracy? Kto przynosił wam świąteczne paczki?
– Wystarczy, Anka! – podniosła głos. – Robiłaś, bo chciałaś. A teraz chcesz co? Zapłaty?
– Nie. Chciałam tylko... poczuć, że nie jestem sama.
– Dobra, muszę kończyć. Przemyśl to, bo robisz się toksyczna.
Rozłączyła się. Gapiłam się w ekran telefonu jak idiotka. Nie zmuszali mnie do niczego, ale się przyzwyczaili. Do mojego portfela. Do mojego milczenia. Do tego, że jestem. Cicho. Zawsze na czas. Zawsze gotowa. Po raz pierwszy w życiu pomyślałam, że może nie warto być dobrą.
To mnie zabolało
Wróciłam do domu rodziców po pudełko z dokumentami, które trzymałam u nich w szafie. Nie miałam ochoty na żadne pogadanki, chciałam tylko wejść, wziąć i wyjść. Ale drzwi były uchylone. Zatrzymałam się na schodach, kiedy usłyszałam ich głosy z kuchni.
– Trzeba było jej nie dawać się tak poświęcać – powiedziała mama. Jej ton był... obojętny. Jakby mówiła o obcej osobie.
– A co, mieliśmy odmówić? – ojciec cicho.
– Teraz będzie nam wypominać każdy grosz. Czułam, że tak się to skończy. Jak się coś daje, to trzeba z głową. A nie, że wszystko, co ma, przepcha rodzinie.
– Może naprawdę potrzebuje pomocy.
– Niech sobie radzi. Zawsze sobie radziła. Ma swoje lata. Dobrze zarabiała. Czego teraz płacze?
Stałam tam, przyklejona do ściany. Żołądek ścisnęło mi jak pięść. Otworzyłam drzwi kuchni. Zamilkli.
– Zawsze sobie radziłam, bo musiałam – powiedziałam. – Ale to nie znaczy, że chcę być sama. Czy wy mnie kiedykolwiek naprawdę słuchaliście?
Mama patrzyła na mnie z uniesionymi brwiami. Ojciec spuścił wzrok.
– Ania… nie dramatyzuj.
– Nie dramatyzuję. Właśnie przestaję.
– Przecież jesteśmy rodziną – dodała matka, jakby to coś jeszcze znaczyło.
– Tak. Tylko że ja w tej rodzinie zawsze byłam bankomatem, nie córką.
Odwróciłam się i wyszłam. Po raz pierwszy bez pożegnania. Na schodach czułam, jak trzęsą mi się kolana. Ale też… ulgę.
*Nie chcę już być tą, którą się używa. Do rachunków. Do rozwiązywania cudzych dramatów. Ja też mam swój.*
Zawsze im pomagałam
Siedziałam na ławce w parku. Jesień była piękna – taka złota i łagodna. Ludzie z dziećmi, starsi z kijkami, biegacze. Ja – sama, z termosem kawy i jedną myślą, która nie dawała mi spokoju: jak mogłam być taka ślepa?
Zamknęłam oczy. Przed oczami miałam obraz z ubiegłego roku – chrzciny Julki, córki Marty. To ja zamówiłam catering, zapłaciłam zaliczkę, kupiłam sukienkę do chrztu. Matka wtedy powiedziała: „Ania to potrafi ogarnąć, jak zawsze.”
Później – komunia Maćka. Kiedy Marta płakała, że nie wyrabia się z ratami, przelałam jej pięć tysięcy. Nie pożyczyłam. Po prostu dałam. „Na biały garniturek i tort ze zdjęciem”. Pamiętam, jak mówiła: „Dzięki ci, siostra. Jesteś aniołem.” A ja... wierzyłam, że jestem potrzebna. Że robię coś dobrego.
Pamiętam dzień, gdy rodzice mieli zaległość w kredycie. Mama powiedziała: „Ania, pomóż, bo nam dom zabiorą.” Spłaciłam trzy miesiące wstecz, choć wtedy sama zaciskałam pasa. Ale przecież to był dom mojego dzieciństwa, prawda?
Tylko... co mi zostało z tych wspomnień? Otworzyłam oczy. Liść spadł mi na kolano. Zgarnęłam go. Może to był mój błąd? Może zbudowałam sobie rodzinę, która nie istniała naprawdę. Byłam ich bankomatem. Wygodną córką i starszą siostrą. Nikim więcej.
Ojciec próbował się tłumaczyć
Zadzwonił ojciec. Po tygodniach ciszy.
– Ania… moglibyśmy się spotkać? – zapytał niepewnie.
Zgodziłam się. Nie dlatego, że chciałam. Chyba raczej, żeby zamknąć to wszystko raz na zawsze. Spotkaliśmy się w małej kawiarni przy dworcu. Siedział już przy stoliku, z czapką w ręku. Wyglądał starzej. Albo to ja patrzyłam inaczej.
– Mama… trochę przesadziła wtedy – zaczął. – Nie powinna tak mówić. Ale wiesz, ona… nie potrafi inaczej. Nie umie okazywać emocji.
– Tato, ja nie przyszłam, żeby słuchać usprawiedliwień – przerwałam cicho. – Przyszłam, żeby zapytać: czy wy mnie w ogóle kiedykolwiek lubiliście, czy tylko potrzebowaliście?
Zawahał się. Spojrzał w bok.
– Oczywiście, że cię kochamy. Po prostu… każdy ma swój charakter.
– Nie, tato. Wy mieliście swoje wygody. Ja miałam charakter. I poczucie obowiązku.
Zamilkł. Obracał filiżankę w dłoniach.
– Wiesz, mama nie śpi po nocach. Martwi się o ciebie.
– A dzwoniła? – zapytałam.
– Nie. Ale wiesz, że to dla niej trudne.
– Trudne? Nie, trudne to było udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy wszyscy ciągnęli ode mnie, ile się dało.
Nie odpowiedział. A ja już wiedziałam, że to koniec. Nie złości, nie bólu. Po prostu koniec złudzeń. Kiedy wyszłam z kawiarni, uśmiechnęłam się pod nosem. Muszę nauczyć się żyć bez nich.
Anna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Znalazłam kupon i wygrałam 3 miliony. Wiedziałam, że jak pisnę słowo, to nie opędzę się od łapczywych łap”
- „Odkryłam, że teść ma kochankę i wyznałam to mężowi. Zamiast dziękować, wypędził mnie za drzwi, bo rodzina to świętość”
- „Na romantycznym wyjeździe we dwoje mąż pisał SMS-y do kochanki. Modliłam się tylko, by to nie był ktoś, kogo znam”

