Reklama

Mam na imię Maja. Mam trzydzieści pięć lat, pracuję w urzędzie. Mój mąż, Tomek, jest magazynierem. Żyjemy skromnie, ale godnie. Przynajmniej tak sobie to wmawiam. Na jedzenie starcza, rachunki opłacone, Zosia chodzi do szkoły z wypchaną śniadaniówką. Tylko że nie pamiętam już, kiedy ostatnio kupiłam sobie nowy stanik, a Tomek jeździ do pracy samochodem, który ledwo odpala w zimne poranki.

Zosia ma siedem lat. Jest wrażliwa, bystra i ciekawa świata. Niedawno zapytała mnie, czy Mikołaj kupuje prezenty na raty. Śmiałam się, ale gdzieś tam w środku poczułam ścisk. W klasie Zosi większość rodziców wygląda, jakby właśnie zeszli z planu reklamy. Najnowsze auta, dzieci mówiące w dwóch językach, balet i robotyka. A ja? Ja udaję, że wszystko gra. Że też nas stać. Czasem nawet sama zaczynam w to wierzyć.

– Idziesz na zebranie? – zapytał Tomek, gdy zbierałam się do wyjścia.

– A co mam zrobić? Może znowu będziemy ustalać, czy kupujemy dzieciom konsole, czy tablety… – mruknęłam, poprawiając sweter, który już dawno stracił fason, ale przynajmniej nie miał dziur.

Jeszcze miałam nadzieję, że to będzie szybkie, rutynowe spotkanie. Nie wiedziałam, że wrócę stamtąd z poczuciem wstydu, które przez wiele dni nie da mi spać.

Nie chciałam się na to zgodzić

W klasie było duszno, choć okna były uchylone. W powietrzu unosiła się ciężka woń perfum. Siedziałam z tyłu, jak zwykle, między mamą Mikołaja – tą od cateringu – a ojcem Patrycji, który zawsze ma coś ważnego do dodania. Na początku było spokojnie. Wychowawczyni mówiła coś o ocenach, frekwencji i przedstawieniu na Mikołajki. Nudziłam się. Ale wtedy głos zabrał Jacek – ojciec Adama. Elegancki, z nowym zegarkiem na ręce, pewny siebie.

– Mam taką propozycję – zaczął. – Może w tym roku zróbmy dzieciakom coś wyjątkowego. One na to zasługują. Zamiast byle jakich drobiazgów, może zestawy klocków? Albo bilety do parku rozrywki, smartwatch? Coś z pomysłem.

Kilka głów zaczęło kiwać się z aprobatą.

– Tylko musielibyśmy uzgodnić składkę. Myślę, że… sto złotych na dziecko? – dodał swobodnie.

Zapadła cisza, a potem znów ktoś przytaknął. Potem kolejna osoba. Uśmiechy, pomruki zadowolenia. A mnie jakby ktoś zdzielił czymś ciężkim po karku. Podniosłam rękę.

– Przepraszam… ale może można by coś tańszego? Nie wszyscy mogą sobie pozwolić

Aneta, przewodnicząca trójki klasowej, spojrzała na mnie z chłodnym uśmiechem.

– Myślę, że wszystkim zależy, żeby dzieci się cieszyły – odparła. – I to tylko raz w roku.

Czułam, jak robi mi się gorąco. Kilka spojrzeń w moją stronę, ktoś zerknął na mnie z litością, ktoś z niesmakiem. Nie chciałam być tą, która psuje zabawę, ale nie dam rady. Nie w tym miesiącu. A może i w żadnym.

Czułam się upokorzona

Zimny wieczór uderzył mnie w twarz, gdy wyszłam ze szkoły. Szłam szybkim krokiem, jakbym chciała zostawić tamto zebranie daleko za sobą. Jakbym mogła zgubić wstyd między latarniami. W domu pachniało zupą jarzynową. Tomek siedział przy stole i coś przeglądał w telefonie. Zosia już spała.

– I co, powiedziałaś coś? – zapytał, nie podnosząc wzroku.

– Jasne. Teraz będą mnie omijać z daleka – rzuciłam kurtkę na wieszak. – Sto złotych, wyobrażasz sobie? Za prezent dla dziecka.

– No… sporo – mruknął i odłożył telefon.

Usiadłam naprzeciwko niego. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.

– Maja, damy radę. Zawsze dajemy – powiedział łagodnie.

– Ale ja nie chcę dawać rady. Ja chcę nie musieć się wstydzić, że nie mamy stówy na prezent. Że muszę się tłumaczyć przed obcymi ludźmi, że jestem rozsądna, a nie biedna. – Głos mi zadrżał, więc szybko wstałam i zaczęłam sprzątać po kolacji.

– Nikt nie powinien się z tego tłumaczyć – dodał cicho.

– Niby nie, ale widziałam te spojrzenia. Jakbym była problemem. Jakby to przeze mnie dzieci miały dostać coś gorszego.

Oparłam się o blat i przymknęłam oczy.

– To nie tylko o pieniądze chodzi – powiedziałam. – Tylko o ten cholerny wstyd. O to, że nikt nie zapytał, czy wszystkich na to stać. Że dla nich to nic. A dla mnie... dla nas, to cała logistyka i wyrzeczenia.

Tomek podszedł i objął mnie w milczeniu. Wtedy poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach.

To było niesprawiedliwe

Powiadomienia z grupy klasowej zaczęły przychodzić już następnego dnia rano. Najpierw kilka neutralnych wiadomości. Ktoś zapytał, czy dzieci mają przynieść kredki na plastykę, ktoś inny wrzucił link do zdjęć z przedstawienia. A potem – jakby ktoś otworzył puszkę Pandory – wszystko wybuchło.

„Myślę, że każdy daje, ile może, ale nie róbmy z tego problemu, bo dzieci i tak mają frajdę”. „Niektóre mamy chyba zawsze muszą mieć coś do powiedzenia”. „Może zróbmy dwie wersje prezentów? Dla tych, co nie chcą składać się na porządny?”. Czytałam to z rosnącym poczuciem zażenowania. Nie padło moje imię, ale wiadomo było, o kogo chodzi. Miałam ochotę wyłączyć telefon i zakopać go w ogródku.

W końcu ktoś się odezwał: „A może jednak zastanówmy się, czy 100 zł to nie za dużo? Maja miała rację, różne sytuacje są w domach”. Zaraz potem kolejny głos wsparcia: „Popieram. Nie każdy ma własną firmę i dwa auta. Dla niektórych to naprawdę duży wydatek”. Ulga zmieszała się z jeszcze większym wstydem. Czułam się tak, jakby ktoś właśnie publicznie ogłosił, że jestem „tą biedniejszą”. Nie chciałam litości. Chciałam tylko zdrowego rozsądku.

Zamknęłam aplikację i rzuciłam telefon na kanapę. „Wyszło, że jestem biedna. Że mam z tym problem. A to przecież nieprawda…” – myślałam. – „Po prostu nie mam ochoty rzucać stówy na pokazówkę. Nie będę płacić za cudze sumienie”. Ale w środku i tak bolało. Bo od wczoraj byłam już kimś innym w ich oczach.

Było mi jej żal

Zosia przyszła do kuchni w piżamie, jeszcze rozczochrana, z misiem pod pachą.

– Mamusiu… a ja też dostanę prezent od Mikołaja? – zapytała cicho, siadając przy stole.

Serce mi zamarło. Spojrzałam na nią, jak próbowała nie patrzeć mi w oczy, tylko dłubała palcem przy obrusie.

– Oczywiście, kochanie – odpowiedziałam szybko, zbyt szybko. – Każde dziecko dostanie coś od świętego Mikołaja.

– Bo Ola mówiła, że dostanie smartwatcha, takiego z grami i krokomierzem. I że to będzie od klasy, od wszystkich rodziców. A ja… będę miała taki sam?

Wzięłam głęboki oddech.

– Zobaczymy, co przygotuje Mikołaj – uśmiechnęłam się, wkładając w to całą siłę, jaką miałam. – Ale pamiętaj, prezenty są różne. Najważniejsze, że są z serca.

Zosia przytaknęła, ale widziałam, że coś w niej pękło. Że już zaczęła rozumieć, że nie wszystko w życiu jest sprawiedliwe. Że czasem dzieci nie dostają tego samego, nawet jeśli były tak samo grzeczne.

– A ty wiesz, co bym chciała najbardziej? – zapytała.

– Co, kochanie?

Żebyś nie była smutna. Bo widzę, że jesteś.

Nie umiałam odpowiedzieć. Pocałowałam ją w czoło i przytuliłam mocno. A potem poszłam do łazienki, zamknęłam drzwi i rozpłakałam się w ciszy. Bo choćbym stanęła na głowie, nie wygram z ich pieniędzmi. Z tym, że moje dziecko już teraz czuje, że „trochę mniej” może znaczyć „trochę gorzej”.

Czułam się przegrana

Zosia wybiegła z klasy z błyszczącymi oczami. Trzymała w rękach kolorowy pakunek, przewiązany czerwoną wstążką. Uśmiechała się, ale była w tym uśmiechu jakaś ostrożność. Jakby bała się, że za chwilę zgaśnie.

– Zobacz, mamo! Ma gry i głos, i się świeci! – Pokazała mi zabawkowy tablet. Jej radość była szczera, ale tylko przez chwilę. – A Oli dali smartwatcha. I jeszcze bilety do lunaparku. Ale mówiła, że to dlatego, że jej tata dorzucił więcej – dodała cicho.

Spojrzałam na nią. Niby zaakceptowała, niby przyjęła prezent. Ale w jej głosie była nuta zrozumienia, że świat działa według innych zasad. Że prezent prezentowi nierówny. Szłyśmy w milczeniu. Trzymała mnie za rękę, mocno, jakby bała się, że się rozpadnę.

– Ale chyba Mikołaj też musi liczyć pieniądze, prawda? – zapytała nagle.

Zatrzymałam się. Uklękłam przy niej, spojrzałam w te jej poważne oczy.

– Prawda. Ale nie wszystko, co duże, znaczy, że lepsze. Mikołaj patrzy też na serce. I wiesz co? Ty masz jedno z najpiękniejszych serc, jakie znam.

Zosia się uśmiechnęła, ale już bez entuzjazmu. Chwyciła mocniej pakunek, jakby trzymała coś bardzo kruchego. Wróciłyśmy do domu. Rozpakowała prezent w swoim pokoju, a potem poszła się bawić. Ja zostałam w kuchni z kubkiem herbaty i ciężarem, który nie chciał zejść z piersi. Czułam się, jakbym przegrała bitwę, w której nawet nie chciałam brać udziału.

Nie będę przytakiwać

Od tamtego zebrania minęło kilka dni. Telefon wciąż milczy, nikt nie pisze na grupie. Może sprawa przycichła. Może już wszyscy znaleźli sobie nowy temat do komentowania, ale ja nie zapomniałam. I nie chodzi tylko o prezent ani nawet o te sto złotych. Chodzi o to, co się dzieje między ludźmi, kiedy w grę wchodzą pieniądze. Jak szybko potrafimy ocenić innych, zmierzyć ich wartość zasobnością portfela. Jak łatwo przychodzi nam milczeć, kiedy ktoś ma odwagę powiedzieć „nie”.

Zosia zapomniała już o smartwatchu Oli. Bawi się swoim tabletem, rysuje, lepi z plasteliny. Śmieje się. Ale wiem, że coś w niej zostało. Że dzieci zapamiętują więcej, niż nam się wydaje. Siedziałam dziś wieczorem przy niej, kiedy zasypiała. Pogłaskałam ją po włosach i poczułam, jak mocno ją kocham. I że dla niej zrobiłabym wszystko, mimo że nie na wszystko mnie stać.

Może niewiele zmieniłam. Może dalej będę tą mamą z końca sali. Ale jedno wiem na pewno – więcej nie będę milczeć, kiedy coś mi przeszkadza. Nawet jeśli znów wyjdę na tę „biedniejszą”. Nawet jeśli znów się zawstydzę. Bo to nie wstyd być rozsądną. Wstyd to udawać, że wszystko jest dobrze, kiedy tak nie jest. Nie jestem biedna, mam po prostu inne życie. A to nie to samo.

Maja, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama