Reklama

Od dziecka miałam być tą silną, samodzielną, która nie potrzebuje pomocy. Kiedy Iza, moja młodsza siostra, płakała, bo zgubiła zabawkę, mama tuliła ją i mówiła: "No, Iza, nie płacz, tatuś ci kupi nową". Ja w tym czasie siedziałam w kącie, zgrzytając zębami, bo przecież ja nigdy nie potrzebowałam pomocy. Zawsze słyszałam to samo: "Klaudia, ty sobie poradzisz". I wiecie co? Rzeczywiście sobie radziłam – skończyłam studia, znalazłam pracę jako nauczycielka, wyszłam za mąż, a teraz razem z Adamem dusimy się w kawalerce w starym bloku. Nie było łatwo, ale jakoś to szło.

A potem, zupełnie niespodziewanie, spadło na mnie jak grom z jasnego nieba: rodzice przepisali mieszkanie na Izę. Bo "Klaudia, ty masz męża, a Iza jest sama, biedna, trzeba jej pomóc". Nikt mnie nie zapytał, co o tym myślę. Nikt się nie zastanowił, że ja też jestem ich dzieckiem. Kiedy to usłyszałam, czułam się, jakby ktoś wykreślił mnie z rodziny. Jakby powiedzieli mi wprost: "Nie jesteś nam potrzebna, masz swoje życie, radź sobie sama". Nie umiałam przestać o tym myśleć – o tej niesprawiedliwości, o tym, że całe życie byłam ta silna, a na końcu zostałam z niczym. Z niczym, oprócz bolesnej świadomości, że nie mam już domu, do którego mogę wrócić.

Miałam pretensje

– Tato, dlaczego? – wyrzuciłam z siebie od razu, gdy tylko weszłam do mieszkania rodziców.

Drzwi jeszcze się nie domknęły, a ja już stałam w przedpokoju, z bijącym sercem, z drżącymi rękami.

– Dlaczego przepisaliście mieszkanie na Izę? Przecież ja też jestem waszą córką. Czy ja się dla was nie liczę?

Ojciec siedział w fotelu, patrzył na mnie, jakby nie rozumiał, o co robię aferę. Podrapał się po brodzie i powiedział powoli:

– Ty masz męża, Klaudia. Masz swoje zabezpieczenie. A Iza jest sama. Nie chcę, żeby skończyła na ulicy.

– Na ulicy?! – głos mi zadrżał. – Tato, o czym ty mówisz? Przecież Iza ma pracę, zarabia! Ja też mam swoje problemy, a wy zawsze ją traktowaliście jak świętą. Zawsze była waszym oczkiem w głowie, a ja... co? Nigdy się nie liczyłam?

– Nie mów tak, Klaudia – odezwała się cicho mama, wychodząc z kuchni. – My po prostu chcieliśmy dobrze. Ty masz swoje życie, a Iza... no wiesz, jaka ona jest. Krucha, wrażliwa...

Poczułam, jak krew uderza mi do głowy. Ręce zacisnęły mi się w pięści. Wzięłam głęboki oddech, ale i tak nie udało mi się powstrzymać krzyku:

– A ja co, jestem z kamienia? Nie mam uczuć? Przez całe życie powtarzaliście mi, że sobie poradzę, że jestem silna... I co z tego mam teraz? Wymazaliście mnie z testamentu jak jakąś obcą! – głos mi się załamał, a oczy zaszkliły od łez. – Czy kiedykolwiek mnie kochaliście, czy tylko patrzyliście, żeby Iza miała wszystko podane na tacy?

– Nie rób scen – powiedział ojciec twardo, a ja patrzyłam na niego, nie wierząc, że naprawdę to mówi. – Jesteś dorosła. Masz męża. Życie nie zawsze jest sprawiedliwe, Klaudia.

Poczułam, jak moje serce pęka. Zacisnęłam zęby, by się nie rozryczeć, bo wiedziałam, że to by było jak przyznanie się do porażk. Wzięłam kurtkę z wieszaka i, nie patrząc na nich, wyszłam z mieszkania, trzaskając drzwiami. Dopiero w samochodzie, kiedy siedziałam za kierownicą, uderzyłam pięścią w kierownicę i krzyknęłam w pustkę, bo już nie miałam siły nic mówić. Łzy same spływały mi po policzkach. Czułam się zdradzona i odrzucona, jakby mnie już nie było w ich świecie.

Siostra mnie nie rozumiała

W sumie nie wiedziałam po co, chyba bardziej z impulsu niż z realnej potrzeby rozmowy. Może chciałam usłyszeć, jak się tłumaczy. A może po prostu chciałam, żeby coś we mnie pękło. Odpowiedziała od razu, jej głos był cichy, jakby spodziewała się, że prędzej czy później do niej zadzwonię.

– Iza, możemy się spotkać? – spytałam chłodno, bez zbędnych ceregieli.

– Dobrze – odparła krótko, a ja słyszałam w jej głosie jakieś napięcie.

Umówiłyśmy się w kawiarni niedaleko jej mieszkania. Przyszła z lekkim opóźnieniem, w płaszczu, szaliku przewiązanym na dwa razy, jakby chciała się owinąć przed całym światem. Ja już siedziałam, z rękami splecionymi na stole, i patrzyłam na nią bez słowa.

– Klaudia... – zaczęła, ale przerwałam jej, zanim zdążyła coś więcej powiedzieć.

Wiesz, że to niesprawiedliwe, prawda? – powiedziałam cicho, ale w moim głosie była stal. – Że rodzice przepisali ci mieszkanie, jakby mnie nie było?

Iza spuściła wzrok, dłubała w rękawie swetra, jakby chciała się schować. Mruknęła:

– Klaudia, ja o to nie prosiłam... Po prostu... tak wyszło. Oni tak zdecydowali.

– Tak wyszło?! – parsknęłam z goryczą, a kilka osób w kawiarni odwróciło głowy w naszą stronę. – Mogłaś powiedzieć, że to głupota. Mogłaś się sprzeciwić, zapytać, co ze mną. Ale pewnie ci pasuje, co?

– Nie zaczynaj... – Iza uniosła głowę, a w jej oczach zobaczyłam cień wściekłości. – Zawsze byłaś tą idealną, tą, co sobie radzi. Teraz co, chcesz być biedną sierotką? Przestań się użalać.

Jej słowa przebiły mnie jak nóż. Patrzyłam na nią z otwartymi ustami, a przez gardło nie mogłam przecisnąć ani słowa. Wstałam gwałtownie, krzesło zaskrzypiało na podłodze.

– Wiesz co? – syknęłam przez zaciśnięte zęby. – Może zawsze ci zazdrościłam. Tego, że byliście dla ciebie. Ale teraz... teraz to już nie ma znaczenia.

Trzaskając drzwiami, wyszłam, zostawiając ją w tej kawiarni. Wyszłam na ulicę, zimny wiatr uderzył mnie w twarz, a łzy zaczęły lecieć same. Szłam przed siebie bez celu, z poczuciem, że właśnie definitywnie straciłam rodzinę.

Było mi przykro

Siedziałam na kanapie w naszej kawalerce, przygarbiona. Adam coś mówił z kuchni, chyba o pracy, ale jego głos docierał do mnie jak przez szybę. Patrzyłam na ramkę ze zdjęciem sprzed pięciu lat – ślubny portret, ja w białej sukni, on w garniturze, śmiejemy się oboje. Wtedy wydawało się, że wszystko jest przed nami, że wystarczy się kochać, wspierać, być razem, a świat będzie nasz. A teraz? Czułam się jak zbędny mebel w cudzym domu, a moje miejsce – dom rodzinny – już nie należało do mnie.

Przebierałam zdjęcia z dzieciństwa, które znalazłam w pudełku. Na jednym stałyśmy z Izą przed choinką – ona w różowej sukience, ja w dżinsach. Na innym siedzimy na huśtawce – Iza uśmiechnięta, wtulona w tatę, ja obok, patrzę w dal. Zawsze była „delikatna”, „krucha”, „nasza mała księżniczka”. A ja? Byłam „rozsądną”, „tą, co nie robi problemów”. Teraz nagle poczułam, jak bardzo mnie to bolało, jak latami zbierałam w sobie żal, który teraz wybuchł jak wulkan.

Zamknęłam oczy, a przed nimi stanął obraz: tata, który mówi, że Iza „potrzebuje mieszkania”, że „ty masz męża”. Jakby Adam był moim ubezpieczeniem na życie. Jakby fakt, że mam męża, oznaczał, że już nie jestem ich córką, tylko dodatkiem do Adama. I że nigdy nie wolno mi prosić o pomoc. Bo przecież „ty sobie poradzisz”.

Adam wszedł do pokoju, przysiadł się obok.

Kochanie, co się dzieje? – zapytał cicho, próbując mnie objąć.

Odsunęłam się lekko, bo nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Jak wytłumaczyć mu, że czuję się jak dziecko, którego rodzice po prostu wyrzucili z gniazda? Jak powiedzieć mu, że żałuję, że nigdy nie walczyłam o swoje, bo zawsze byłam „ta silna”?

Pomyślałam, żeby napisać list do rodziców. Wyrzucić z siebie ten cały żal, powiedzieć im, jak bardzo mnie skrzywdzili. Ale kartka leżała pusta, a słowa nie przychodziły. Czułam się pusta, zmęczona, jakby coś mnie ze środka wyżarło. Siedziałam tak do późnej nocy, z głową opartą o kanapę, w ciszy, którą przerywało tylko tykanie zegara.

Rodzice chcieli się pogodzić

Spotkanie miało być „rodzinne”, jak to mama napisała w SMS-ie. „Chcemy, żeby było spokojnie”, dodała na końcu. Spokojnie? Po tym wszystkim? Serce waliło mi jak oszalałe, gdy podjeżdżaliśmy z Adamem pod dom rodziców. Adam trzymał moją dłoń na zmianę z telefonem, ale był wycofany, jak zawsze. Nie rozumiał tej naszej rodzinnej dynamiki, tej gry pozorów, w której niby wszystko jest w porządku, a pod stołem toczy się wojna.

Próg domu przekroczyłam z kamienną twarzą. W salonie czekał już ojciec, siedział jak król na tronie – ręce założone na piersi, wzrok surowy. Obok mama, przygaszona, bawiła się obrączką na palcu. Iza siedziała w rogu, wgapiona w telefon, jakby wcale jej to nie dotyczyło.

Nie chcemy, żebyście się kłóciły – zaczął ojciec, a ja poczułam, jak złość zaczyna mnie dławić od środka. – To tylko mieszkanie.

– Tylko mieszkanie? – powtórzyłam z niedowierzaniem, patrząc na niego, jakby postradał zmysły. – Dla was to może tylko mieszkanie, ale dla mnie to coś więcej. To znak, że mnie wymazaliście z rodziny.

Cisza. Wszyscy milczeli. Tylko mama zaczęła pociągać nosem, a potem wybuchnęła płaczem, kręcąc głową, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie miała odwagi. Iza nawet nie podniosła wzroku znad telefonu.

Klaudia, uspokój się – Adam położył mi rękę na ramieniu, ale strąciłam ją gwałtownie.

– Nie dotykaj mnie – syknęłam, czując, jak pękam w środku. – Całe życie musiałam być silna, musiałam sobie radzić, a teraz... Teraz nie mam nic.

Ojciec popatrzył na mnie jak na kogoś obcego, jakbym była histeryczką, która robi sceny, bo nie dostała cukierka w sklepie.

– Wystarczy tego – powiedział chłodno, jakby ucinał temat.

Nie wytrzymałam. Wstałam, chwytając torebkę, a krzesło z hukiem przewróciło się na podłogę.

Dziękuję za wszystko – wyrzuciłam z siebie, patrząc na matkę, która skuliła się na kanapie, jakby to ją uderzyło. – Życzę wam wszystkiego dobrego.

Odwróciłam się na pięcie i wyszłam, a Adam podążył za mną w ciszy.

Wcale nie byłam taka silna

Siedziałam na łóżku w naszej kawalerce, wpatrując się w ciemne okno. Adam krzątał się po mieszkaniu, udając, że czegoś szuka w szafkach, ale oboje wiedzieliśmy, że to tylko pretekst, żeby nie patrzeć mi w oczy. Czułam, jakby całe moje życie rozpadło się na kawałki. Przypomniałam sobie, jak jeszcze niedawno myślałam, że rodzina to bezpieczne miejsce, do którego zawsze można wrócić. Teraz wiedziałam, że się myliłam. Może zawsze byłam naiwna, może zawsze żyłam złudzeniami. Może nigdy nie byłam dla nich naprawdę ważna.

Oparłam głowę o ścianę, a w gardle czułam pieczenie, jakby coś mnie dusiło od środka. W głowie kłębiły się pytania: dlaczego? Co zrobiłam źle? Dlaczego oni nie widzą, jak bardzo mnie zranili? Dlaczego mama nie powiedziała choć jednego słowa w mojej obronie, dlaczego ojciec patrzył na mnie tak, jakby chciał mnie uciszyć, jakby nie miał siły ani ochoty, żeby mnie wysłuchać? A Iza... Iza nawet nie spojrzała. Jakby naprawdę było jej obojętne, czy mam gdzie mieszkać, czy jestem szczęśliwa, czy czuję się częścią rodziny.

Spojrzałam na Adama. Siedział na krześle, przygarbiony, wpatrzony w telefon, jakby chciał zniknąć.

– Wiesz, Adam – powiedziałam cicho, a mój głos drżał – chyba nigdy nie byłam dla nich córką, tylko kimś, kogo się odhaczało na liście spraw do załatwienia. „Klaudia sobie poradzi, Klaudia nie potrzebuje pomocy.” Ale ja... ja czasem też chciałam być tą, którą się ratuje, tą, którą się przytula, kiedy płacze. A teraz... czuję się jak pusta skorupa.

Adam spojrzał na mnie, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Może naprawdę nie wiedział.

Przypomniałam sobie, jak kiedyś, mając dziesięć lat, wróciłam do domu z rozbitym kolanem. Płakałam, ale mama tylko spojrzała i powiedziała: „Przestań beczeć, Klaudia, nie przesadzaj.” I wtedy też pomyślałam: „Muszę być silna.” Może to zawsze było o tym – ja musiałam być silna, a Iza mogła być słaba. I dlatego teraz oni dali jej mieszkanie, a ja... zostałam z niczym.

Zamknęłam oczy i poczułam, jak łzy spływają po policzkach. Nie wiedziałam, co dalej. Czy jeszcze kiedykolwiek chcę usiąść z nimi przy jednym stole. Czy chcę ich widzieć. Czy potrafię im wybaczyć. Może nie. Może już nie potrafię. Ale jedno wiedziałam na pewno – teraz muszę zadbać o siebie. Bo jeśli ja sama o siebie nie zadbam, nikt tego nie zrobi.

Klaudia, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama