„Rodzice wysłali mnie na randkę z ich wymarzonym zięciem. Gdy zaczął się modlić nad struclą poczułam, że pora dać nogę”
„Przez chwilę myślałam, że żartuje. Ale on już szeptał słowa modlitwy, oczy miał zamknięte, twarz spokojną. Siedziałam w bezruchu, jak dziecko, które przypadkiem weszło na scenę w środku przedstawienia”.

- Redakcja
Wróciłam na wakacje do rodzinnego miasteczka i od razu pożałowałam tej decyzji. Mówiąc „miasteczko”, mam na myśli miejsce, gdzie wszyscy się znają, nikt nie zamyka furtki na noc, a największą atrakcją w promieniu dwudziestu kilometrów jest nowy baner z Jezusem Miłosiernym pod kościołem.
Próbowała mnie swatać
Mama przywitała mnie jak zwykle uściskiem, kotletem i obowiązkowym „mam nadzieję, że nie schudłaś przez te wszystkie wegańskie wynalazki”. Ojciec tylko uśmiechnął się pod nosem, patrząc, jak próbuję wymówić się od rosołu z mięsem. Ale zanim zdążyłam usiąść i zjeść obiad, mama wypaliła:
– Klaudia, poznasz Marcina. Bardzo fajny chłopak. Naprawdę wyjątkowy.
Zrobiłam minę jak po wypiciu kiepskiego espresso i spojrzałam na ojca z niemą prośbą o ratunek. On wzruszył ramionami.
– Taki… trochę inny. Ale spokojny. No i wierzący – dodała mama z dumą, jakby chodziło o osobisty sukces wychowawczy. – Marcin był ostatnio w Tyńcu – rzuciła jeszcze z dumą mama.
Zaczęłam się zastanawiać, czy nie wpadłam w jakiś eksperyment społeczny. Czy mama czytała ostatnio za dużo o rozwoju duchowym młodzieży? Niezręczność dało się ciąć nożem, a ja czułam się coraz mniej pewnie. Jakby ktoś przeniósł mnie do innego wymiaru, gdzie randka przypomina rekolekcje.
Chciałam mieć spokój
Zgodziłam się, chociaż nie wiem, dlaczego. Może z ciekawości, może z nudów, a może z lekkiej przyjemności, która budzi się we mnie przy niecodziennych sytuacjach. Marcin zaproponował spotkanie w herbaciarni, która mieściła się w starym budynku na rynku, tuż obok księgarni katolickiej. Już samo to ustawienie było jak zwiastun.
Przyszłam punktualnie. Marcin już czekał przy stoliku. Siedział prosto, ręce ułożone na kolanach, jakby był na mszy. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam.
– Cześć – powiedziałam, siadając. – Ładnie tu. Pachnie lawendą i zieloną herbatą. Prawie jak w SPA.
– Chciałem, żeby było spokojnie – odpowiedział. – Spokój sprzyja rozmowie.
Podszedł kelner. Zamówiliśmy po herbacie i kawałku strucli. Ja wzięłam miętową z imbirem, Marcin zieloną z opuncją figową. Gdy kelner odszedł, Marcin złożył dłonie jak do modlitwy i powiedział cicho:
– Pomódlmy się za ten posiłek.
Czułam się jak w cyrku
Przez chwilę myślałam, że żartuje. Ale on już szeptał słowa modlitwy, oczy miał zamknięte, twarz spokojną. Siedziałam w bezruchu, jak dziecko, które przypadkiem weszło na scenę w środku przedstawienia.
– Amen – powiedział na końcu.
– Amen – powtórzyłam, nie wiedząc, co innego mogę zrobić.
Zapanowała cisza. Może nie tak głęboka, jak w Tyńcu, ale wystarczająco długa, bym poczuła, że wszystko, co powiem, zostanie zinterpretowane.
– Wiem, że to może być nietypowe – odezwał się w końcu. – Ale każda chwila może być święta, jeśli się ją poświęci. Nawet herbata.
– Pewnie – odpowiedziałam z półuśmiechem. – Ja czasem poświęcam piwo. Zwłaszcza zimne, po ciężkim dniu.
Nie uśmiechnął się. Albo nie zrozumiał żartu, albo zbyt poważnie traktował temat. Pochylił się lekko w moją stronę.
– Mój duchowy przewodnik mówi, że największym darem, jaki można dać drugiemu człowiekowi, jest obecność. Ale nie taka z telefonem w dłoni. Taka prawdziwa. W ciszy, bez ego.
Był poważny
– Brzmi… dojrzale – powiedziałam. – I trochę jak z podręcznika do filozofii życia w klasztorze.
– Bo to jest droga, której próbuję. Cisza. Celibat. Wyrzeczenie. Chciałbym kiedyś podzielić to z kimś, kto zrozumie, że miłość nie polega na posiadaniu, tylko na rezygnacji z siebie.
Poczułam się, jakby ktoś ochlapał mnie zimną wodą.
– Przepraszam, ale… nie do końca wiem, czy mówimy o związku, czy o życiu w zakonie.
Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
– Może o jednym i drugim. O wspólnocie, która szuka prawdy, nie przyjemności. Gdzie dwoje ludzi nie jest razem, żeby się spełniać, ale żeby służyć czemuś większemu niż oni sami.
Nie byłam pewna, czy właśnie zostałam zaproszona na rekolekcje, czy poproszona o rękę w imię Ducha Świętego. Cała ta rozmowa była jak podróż w inną rzeczywistość, gdzie zasady są zupełnie inne, a ja próbuję nadążyć, nie znając mapy.
– Masz rację – powiedziałam w końcu. – Dobrze jest być obecnym. I próbować… rozmawiać, nawet jeśli mówi się zupełnie innymi językami.
Kiwnął głową powoli, jakby to była modlitwa.
– To już dużo – odparł.
Wracałam do domu piechotą. Czułam się, jakbym szła lekko obok siebie.
Miarka się przebrała
W kuchni pachniało koperkiem. Mama coś kroiła, ojciec udawał, że czyta gazetę.
– I jak było? – zapytała mama, nie patrząc na mnie.
– Niezapomniane doświadczenie – odpowiedziałam, zdejmując buty. – Prawie jak pielgrzymka do innego świata.
Ojciec parsknął, ale zaraz skrył się za gazetą.
– To porządny chłopak – rzuciła mama z dumą. – Ma wartości. W dzisiejszych czasach to skarb.
– Wiesz, że on zaczął randkę modlitwą? – odwróciłam się do niej. – I mówił o celibacie jak o wartości, nie jak o decyzji.
– I dobrze – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku. – Wreszcie ktoś, kto nie patrzy tylko na ciało.
– Serio? Bo ja poczułam się jak na rozmowie kwalifikacyjnej do zakonu. I nie wiem, czy przeszłam wstępną selekcję.
– Klaudia, przesadzasz. Nie wszystko musi być od razu pod twoje żarty. Ten chłopak ma coś w sobie.
– Tak, ma. Milczenie i błogosławienie herbaty.
Nie ustępowała
Ojciec odchrząknął, co w jego języku oznaczało: „nie wtrącam się w to”
– I tobie się to wydaje… atrakcyjne? – dopytałam mamę. – Serio, nie widzisz w tym nic dziwnego
Mama w końcu podniosła wzrok. Spokojny, lekko twardy.
– Kiedyś kobiety ceniły mężczyzn, którzy byli głębocy, a nie głośni. Ty jesteś przyzwyczajona do chłopców z internetu, co wszystko komentują. A Marcin może nie mówi dużo, ale wie, po co żyje.
– No jasne – mruknęłam. – Po to, żeby ktoś mu towarzyszył w kontemplacji. Albo siedział z nim w ciszy b. Ale chyba nie ja.
– Może czasem warto nie być taką pewną siebie – odcięła się mama.
– Mamo, on jest nie z mojej planety. Ja się śmieję z reklam majonezu, a on kontempluje istotę rezygnacji z ego.
– A może to właśnie dobrze? Może ci ktoś wreszcie pokaże, że świat to nie tylko ironia.
Nie odpowiedziałam. Oparłam się o framugę i popatrzyłam na ojca, który zaczął składać gazetę jakby go nie było. Przynajmniej jedno źródło zdrowego rozsądku w tej kuchni.
Nie rozumiała mnie
– Dobra – powiedziałam. – To nie była randka. To było kazanie albo trening duchowego powściągliwego flirtu.
Mama pokręciła głową.
– Ty zawsze musisz wszystko podważać.
– Bo nie jestem z tych, co się w ciszy odnajdują. Raczej w tym, co śmieszne i głupie. I co nie wymaga błogosławienia przed wypiciem.
Nie powiedziała nic. Wróciła do krojenia.
Wyszłam z kuchni. Ojciec spojrzał na mnie, kiedy mijałam stół. W jego oczach było coś między współczuciem a rozbawieniem. I chyba wdzięczność, że nie próbowano jego wysłać na duchowe rekolekcje.
Klaudia, 24 lata
Czytaj także:
- „Pierwszy raz nie było nas stać na wakacje. Dzieci zamiast kąpieli w morzu dostały gorzką lekcję”
- „Mąż oszczędzał na wszystkim, a potem się dziwił, że nasze wakacje nad morzem zamieniły się w horror”
- „Uciekłam na Mazury, by wreszcie odpocząć od tabelek w Excelu. Sąsiad z domku obok jednak spędzał mi sen z powiek”

