Reklama

Rodzice byli razem od ponad trzydziestu lat. Niby spokojni, zgodni, ale zawsze coś wisiało w powietrzu, coś, czego nie potrafiłam nazwać. Mama – cicha, zamknięta w sobie, jakby nie chciała robić problemów. Tata – głośny, zabawny, wszędzie go pełno. W dzieciństwie brałam to za komplementarny układ. Ja byłam gdzieś pomiędzy – raz bardziej do niej, raz do niego. Wydawało mi się, że ich życie toczy się po prostu… zwyczajnie. A potem wygrali w totolotka. I nagle każda drobna rysa, której wcześniej nie dostrzegałam, zaczęła pękać. Głośno, wyraźnie, bez możliwości sklejenia.

Całkiem nowe życie

Apartament był ogromny. Wysokie sufity, marmurowe podłogi, biel ścian tak sterylna, że aż dziwnie się oddychało. Wnętrze wyglądało jak katalog, nie jak dom. A jednak to tu mieli teraz mieszkać moi rodzice – Renata i Andrzej.

– Iga, zdejmij buty, szkoda podłogi – powiedziała mama, chociaż ja już je zdejmowałam. Zawsze mówiła o pół sekundy za późno.

Tata siedział przy stole z kieliszkiem czerwonego wina i uśmiechał się do własnych myśli.

– No to co, podoba się? – rzucił z entuzjazmem, wskazując na przestrzeń za plecami.

– Imponujące – odpowiedziałam ostrożnie.

– To nie wszystko – parsknął. – Widziałeś już moją rakietę?

– Jaką rakietę? – zdziwiłam się.

– Auto! Nowe BMW. 530i. Jak tylko je zobaczyłem, wiedziałem, że musi być moje.

Mama spojrzała na niego znad talerza z zupą krem z batatów, której chyba nikt nie chciał jeść.

– I kupiłeś je… tak po prostu?

– A niby jak inaczej? – wzruszył ramionami. – Chciałem, to mam. Trzeba się w końcu trochę nacieszyć życiem, nie?

– Mógłbyś chociaż zapytać mnie o zdanie – mruknęła Renata. – Zawsze mówiłeś, że podejmujemy wspólne decyzje.

– Przestań, Renia. Pieniądze cię zmieniły.

– Nie. One tylko pokazały, kim naprawdę jesteś – odpowiedziała cicho.

Spojrzałam to na nią, to na niego. Chciałam coś powiedzieć, ale miałam wrażenie, że siedzę w teatrze i właśnie zgasło światło. Zawsze myślałam, że oni są po prostu zmęczeni życiem. Nie wiedziałam, że są też zmęczeni sobą.

Zazdrość i podejrzenia

– Iga, nie wiem już, jak z nim rozmawiać – powiedziała mama, kiedy spotkałyśmy się na kawę. Miała na sobie sweter, który pamiętam jeszcze z liceum. Chyba jako jedyna osoba po wygranej niczego sobie nie kupiła.

– Co się stało?

Zawahała się, obracając filiżankę w dłoniach.

– Oskarżył mnie o romans.

– Z kim?

– Z Kamilem. Z fundacji. Tylko dlatego, że z nim rozmawiam. Bo się śmieję. Bo nie jestem szarą myszą przy jego kumplach z golfa.

– A coś... rzeczywiście was łączy?

Spojrzała na mnie z urazą w oczach. Nie odpowiedziała od razu. Wzięła głęboki oddech.

– Nic. Nigdy. Ale przez chwilę poczułam się… widziana. Kamil mnie słucha. Pyta, jak się czuję. A Andrzej? On już tylko patrzy, ile wydałam i z kim rozmawiam przez telefon.

Poczułam, że robi mi się gorąco. Z jednej strony – chciałam stanąć po stronie mamy. Z drugiej – to była jakaś jej nowa wersja. Wcześniej taka nie była. Cicha, lojalna, wierna do bólu.

– Nie wiem, co mam robić, Iga – westchnęła. – Wygrałam pieniądze, ale straciłam męża.

Milczałam. Nie umiałam dać jej żadnej odpowiedzi. Byłam ich córką. A nagle musiałam być dla nich psychologiem, sędzią i powiernikiem. Nie miałam do tego siły, ale oni już nawet nie pytali, czy chcę to dźwigać.

Podsłuchana rozmowa

Przyjechałam bez zapowiedzi. Mama otworzyła mi drzwi z zaskoczeniem, ale zaprosiła do środka, jakby na mnie czekała.

– Tata jest? – zapytałam, zdejmując płaszcz.

– W gabinecie. Ma wideokonferencję – odpowiedziała, choć jakoś niepewnie.

Zostawiłam ją w kuchni, sama poszłam do pokoju gościnnego. Chciałam się zdrzemnąć, ale zza cienkiej ściany zaczęły dobiegać podniesione głosy.

– Widziałem was! Nie udawaj, że to był przypadek! – ryknął Andrzej.

– Ty wszystko interpretujesz po swojemu, jakbyś chciał mnie zniszczyć! – krzyknęła mama.

– Od miesięcy cię nie ma w domu. Fundacja, Kamil, twoje nowe życie! Tylko podpisu jeszcze brakuje, żebyś mnie wykreśliła na dobre!

– A ty? Ty może jesteś wzorem wierności i uczciwości? Może twoje „biznesowe wyjazdy” to naprawdę tylko kolacje z kontrahentami?

Zrobiło mi się niedobrze. Znałam ten ich głos – ten ton rozpaczy, wściekłości, zawodu. Tylko nigdy wcześniej nie słyszałam, by używali go wobec siebie.

– Ty mnie od dawna nie kochasz – powiedziała cicho mama. – Po prostu nie umiesz się przyznać, że przegrałeś swoje życie.

Nie wytrzymałam. Wstałam, otworzyłam drzwi i stanęłam w progu ich sypialni.

– Co tu się dzieje? Możecie mi wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi?

Oni oboje zamilkli. Jakby nagle zdali sobie sprawę, że nie są już tylko we dwoje. Że ktoś patrzy. Słucha.

Wszystko się wali

Usiedliśmy w salonie. Mama na brzegu fotela, tata oparty o stół, jakby nie chciał być bliżej niż musiał. Ja między nimi, z sercem walącym jak młot.

– Więc? – zapytałam. – Co teraz? Co się dzieje?

Tata spojrzał na mamę, jakby czekał, aż ona zacznie. Ale ona tylko spuściła wzrok.

– Nie jesteśmy już razem – powiedział Andrzej. – Od miesięcy. Śpimy osobno. Żyjemy obok siebie. I to nie od dnia, kiedy trafiliśmy szóstkę, tylko dużo wcześniej.

– Dlaczego mi nie powiedzieliście?

– Bo się łudziliśmy – odpowiedziała mama. – Że jakoś to przetrwamy. Że może z czasem wróci coś, co było kiedyś.

Tata uśmiechnął się krzywo.

– Tylko że nie wróciło. A pieniądze… one po prostu przyspieszyły wszystko. Udawanie przestało się opłacać.

– Udawać? – powtórzyłam cicho. – Czyli to wszystko, ten apartament, wspólne kolacje, to było... przedstawienie?

– Dla ciebie, Iga – powiedziała mama. – Nie chcieliśmy cię martwić.

– Więc to już? Koniec po tylu latach?

Renata spojrzała na mnie, bez złości, bez emocji.

Nie umiem już z nim żyć. I to nie przez pieniądze. One tylko wszystko przyspieszyły.

Wyszłam. Nie mogłam dłużej siedzieć między nimi. Szłam chodnikiem bez celu, nie czując zimna, wiatru, swojego ciała. Nie wiedziałam, kto mnie bardziej zdradził – ojciec, który grał rolę, czy matka, która przestała grać. A może najbardziej zdradziło mnie ich milczenie.

Zdecydowali o rozwodzie

Na sali było chłodno, mimo że kaloryfery grzały do oporu. Sędzia przeglądał papiery, a ja siedziałam z boku, obok pustego miejsca dla świadków. Patrzyłam, jak moi rodzice – ci sami, którzy kiedyś trzymali mnie za ręce w przedszkolu – dzielą się życiem na pół.

– Pan Andrzej wnioskuje o pozostawienie apartamentu byłej żonie – mówił pełnym rutyny głosem adwokat ojca. – Mój klient nie rości sobie prawa do wspólnego majątku w formie nieruchomości.

– Niech sobie weźmie ten dom – odezwał się nagle ojciec. – Ja nie chcę nic, co było z nią związane.

Mama nie drgnęła. Wpatrywała się w przestrzeń, jakby ta sprawa jej nie dotyczyła.

To nie pieniądze cię zmieniły – powiedziała po chwili. – Ty po prostu przestałeś udawać.

Sędzia uniósł wzrok znad dokumentów.

– W takim razie, jeśli nie ma sporu co do podziału majątku, przejdźmy do formalności.

Miałam ochotę krzyknąć, że to nie są „formalności”. To było nasze życie. Moje dzieciństwo. Kolacje przy kuchennym stole. Święta z sernikiem mamy i krzykami ojca o lampki choinkowe. A teraz siedziałam jak obca w sądzie, słuchając, jak ludzie, którzy stworzyli moje „zawsze”, decydują, co komu zostaje po „na zawsze”.

Cisza po burzy

Minęły trzy miesiące od rozprawy. Spotykam się z nimi osobno – mama zaprasza mnie na kawę i ciszę, tata zabiera do restauracji, jakby chciał udowodnić, że wszystko ma pod kontrolą. Oboje są uprzejmi, spokojni, niemal… sztuczni. Jakby ktoś wcisnął pauzę na prawdziwych emocjach.

Mama mówi o fundacji, o Kamilu, ale tak, jak mówi się o współpracowniku. Bez ciepła, bez złości. Tata opowiada o wyjazdach, nowych planach, nowym aucie. O mnie pytają niewiele – chyba boją się, że cokolwiek powiedzą, zostanie odebrane jako próba przeciągnięcia mnie na swoją stronę.

A ja… jestem gdzieś pomiędzy. Nie potrafię stanąć po żadnej ze stron, bo każda coś we mnie złamała. Próbuję poukładać ich na nowo w mojej głowie: mama już nie jest cicha i pokorna, tata nie jest tylko dowcipny i rozgadany. Ich wizerunki, jak rozbite lustro, pokazują teraz fragmenty, których wcześniej nie widziałam.

Cisza po rozwodzie jest najgorsza. Nie ma już krzyków, oskarżeń, trzaśnięć drzwiami. Jest puste miejsce przy stole, dwa komplety kluczy i wspomnienia, które nie pasują do nowej rzeczywistości.

Zawsze wierzyłam, że jeśli ludzie przetrwali trzydzieści lat, to przetrwają wszystko. Ale może właśnie trzydzieści lat to za dużo. Może nie chodziło o pieniądze. Może chodziło o to, że już dawno nie byli razem, tylko obok siebie. Nie ma końca, nie ma katharsis. Jest tylko cisza. I ja – próbująca nie zbierać okruchów czegoś, co nigdy nie było pełne.

Iga, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama