„Rodzice wygrali w totka i dali nam po milionie złotych. Zostałam bogata, ale straciłam kontakt z braćmi i siostrą”
„Na początku wszystko wydawało się w porządku – każdy dostał przelew, były uśmiechy, wiadomości, podziękowania. Ale to trwało krótko. Już po dwóch miesiącach Mateusz zadzwonił do mnie wieczorem, czego prawie nigdy nie robił”.

- Redakcja
W mojej rodzinie nigdy nie było wielkiej bliskości. Trzymaliśmy się razem raczej z przyzwyczajenia niż z potrzeby serca. Najczęściej to mama łagodziła napięcia, godziła nas, uspokajała. Mój mąż i dzieci stali się moją ostoją, ale przyznaję – bywałam zmęczona tą codziennością: pracą, domem, brakiem czasu. Gdy zadzwoniła mama, mówiąc, że wygrali sześć milionów w totka i chcą uczciwie podzielić to między nas, czwórkę dzieci – przez moment uwierzyłam, że coś się zmieni. Że może w końcu będzie lepiej. Ale z każdą chwilą czułam coraz większy niepokój. Coś mi mówiło, że to się źle skończy.
Chcieli podzielić się po równo
Siedzieliśmy przy dużym, dębowym stole w domu rodziców. Mama podała sernik i zrobiła herbatę, jakby to miało złagodzić powagę sytuacji. Ojciec był milczący, co już samo w sobie zwiastowało coś ważnego. Kiedy mama wyjęła koperty i powiedziała: „Chcemy każdemu z was dać po milionie złotych”, na chwilę zapanowała cisza. Taka naprawdę głęboka.
– Żartujecie – odezwał się jako pierwszy Rafał, najmłodszy. – To jakieś ukryte kamery?
– Nie, Rafał – powiedział tata spokojnie. – To nie żart. Wygraliśmy w totka. I dzielimy to równo między was, a część zostawiamy sobie.
– Równo? – prychnął Mateusz. – Z całym szacunkiem, ale to brzmi... naiwnie. Ja mam firmę, inwestuję, rozwijam się. Potrafię zrobić z tego więcej.
– I co, mamy ci dać dwa razy więcej? – zapytała Anita. – Bo jesteś przedsiębiorczy? Może mnie też się coś więcej należy. Wychowuję sama dziecko.
– Wszyscy mamy swoje problemy – wtrąciłam, próbując opanować sytuację. – Może po prostu przyjmijmy to z wdzięcznością?
– Łatwo ci mówić – rzucił Rafał. – Ty przynajmniej masz męża i dom. A ja? Mam wynajmowany pokój i zero perspektyw. Dla mnie te pieniądze to szansa.
– Dla nas wszystkich to szansa – dodała mama. – Chcieliśmy sprawiedliwie...
– Ale nie jesteśmy tacy sami! – Mateusz wszedł jej w słowo.
Spojrzałam na nich wszystkich. Na rodzeństwo, które znałam od zawsze – a które w tej chwili wydawało się zupełnie obce. Czułam, jak z każdą minutą atmosfera się zagęszcza.
„To się źle skończy” – pomyślałam.
Zaczęły się prośby i wyrzuty
Minęło kilka miesięcy. Na początku wszystko wydawało się w porządku – każdy dostał przelew, były uśmiechy, wiadomości, że „coś się zaczyna”, podziękowania. Ale to trwało krótko. Już po dwóch miesiącach Mateusz zadzwonił do mnie wieczorem, czego prawie nigdy nie robił.
– Słuchaj, Karolina, inwestycja wpadła w małe turbulencje. Wiesz, jak to jest, rynek, zmienność... Myślisz, że mogłabyś mi pożyczyć ze dwieście tysięcy? Na trzy miesiące, góra cztery.
Zaniemówiłam. Nie dlatego, że nie chciałam pomóc. Po prostu... dopiero co dostał milion złotych. Gdzie to wszystko się podziało?
– Mateusz, nie mam takiej kwoty na pożyczkę. Sama ledwo ogarniam kredyt. Planuję kupić dom...
– Aha, jasne. Zapomnij – rzucił oschle i rozłączył się bez pożegnania.
Kilka dni później Anita wylała swoją frustrację w wiadomości głosowej.
– Wszyscy mają lepiej ode mnie. Ty, Mateusz... nawet Rafał. A ja? Wszystko idzie na opiekunki, rachunki, remont. Czasem myślę, że mama mogła dać mi więcej. Serio.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czułam, że każde z nas zaczyna się zamykać w swoim żalu. Tylko Rafał wydawał się zadowolony – kupił BMW, wrzucał zdjęcia z imprez, wakacji, z nową dziewczyną.
– Nie twoja sprawa, co robię z pieniędzmi – rzucił, gdy wspomniałam o rozsądku. – Twoje też się kiedyś skończą. Zobaczysz.
Mama zadzwoniła wieczorem.
– Karolinko... Czy to był błąd? Może nie znamy własnych dzieci.
– Mamo... Może po prostu te pieniądze nie były dla nas.
O wszystko się kłóciliśmy
Spotkaliśmy się u rodziców w niedzielę. Niby jak zwykle – obiad, kawa, wspomnienia. Ale od wejścia czułam napięcie w powietrzu. Rafał przyszedł spóźniony, z nowym zegarkiem na ręku i z dziewczyną, która wyglądała, jakby nie wiedziała, gdzie trafiła.
– To Patrycja – rzucił nonszalancko. – Wpadła na chwilę, potem jedziemy do Zakopanego.
– W tygodniu? – zdziwiła się Anita. – Nie pracujesz?
– Nie muszę. Życie mam jedno.
Mateusz już się gotował. Widziałam to po jego twarzy. W końcu nie wytrzymał.
– Nie mogę patrzeć, jak przepuszczasz kasę, której nawet nie zarobiłeś. To, co robisz, to zwykłe marnotrawstwo.
– A co ci do tego? – Rafał spojrzał na niego z pogardą. – Ty jesteś taki specjalista od inwestycji? Chyba już wszyscy wiemy, jak ci poszło.
– Przynajmniej próbuję coś zbudować. A nie tylko liczę na to, że inni się mną zajmą – warknął Mateusz.
– Ty to w ogóle zawsze byłeś ulubieńcem – wtrąciła Anita. – Ty i Karolina. Mama wam zawsze więcej dawała, tylko nikt o tym nie mówił.
– Przepraszam bardzo?! – nie wytrzymałam. – Naprawdę chcecie teraz robić z tego konkurs krzywd?
– To właśnie robicie – rzucił Rafał. – Udajecie świętych, a każdy ciągnie w swoją stronę.
– Dość! – krzyknęła mama, zrywając się od stołu. – Myśleliśmy, że te pieniądze was zbliżą. Że wreszcie będziecie razem...
Nikt już się nie odezwał. Atmosfera zgęstniała do granic. Wyszłam jako pierwsza. Serce mi waliło.
– Chyba właśnie straciliśmy coś, czego nie da się odzyskać.
W domu zaległa cisza
Minął rok. Ani jednej wspólnej kolacji. Ani jednej rozmowy, która nie kończyłaby się spięciem. Nawet na pogrzebie babci staliśmy osobno, jak przypadkowi ludzie. Rafał nie podał nikomu ręki. Anita udawała, że nas nie widzi. Mateusz tylko skinął głową i patrzył w ziemię.
Odwiedziłam rodziców tydzień po pogrzebie. Mama siedziała przy oknie, zawinięta w szal. Ojciec czytał gazetę, ale przewracał strony bez zrozumienia.
– Nie chcę organizować tych świąt – powiedziała mama, zanim jeszcze dobrze zdjęłam buty. – Nie chcę nikogo widzieć. Nie chcę udawać.
Usiadłam obok niej.
– Ja też nie mam na to siły – przyznałam cicho.
– Myśleliśmy, że to coś zmieni – odezwał się ojciec. – Mieliśmy wszystko. A teraz nie mamy nic. Tylko cztery osoby, które nie potrafią ze sobą rozmawiać.
– Byliśmy biedni, ale razem. Teraz nie mamy nic.
Mama zaczęła płakać. Cicho, niemal bezgłośnie. Przysunęłam się bliżej i objęłam ją, ale czułam, jakby była daleko, jakby coś w niej się wycofało na zawsze.
– Myślisz, że jeszcze kiedyś się pogodzą? – zapytała.
– Nie wiem, mamo. Może... Ale już nie będzie tak jak dawniej.
Pożegnałam się i wróciłam do domu w milczeniu. Dzieci biegały po mieszkaniu, mąż smażył naleśniki. Próbowałam się uśmiechać, ale coś mnie ścisnęło w środku. Pomyślałam o tym, że mogłam coś zrobić. Może więcej mówić, może mniej milczeć.
Ale przecież to nie ja podjęłam decyzję o podziale. Ja tylko w tym uczestniczyłam.
Co nam z tego zostało?
Minęły dwa lata od tamtej pierwszej rozmowy przy stole. Kupiłam dom pod miastem, dzieci mają własne pokoje, mąż zbudował w ogrodzie altanę, o jakiej marzył. Nie martwię się już o każdy rachunek. W teorii mam więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Ale co z tego, skoro nie mogę patrzeć na stare zdjęcia rodzinne bez poczucia pustki?
Unikam spotkań. Nie dzwonię do braci ani siostry. Oni też się nie odzywają. Czasem mama próbuje coś zorganizować, zaprasza nas osobno, ale wiemy, że to tylko żałosna próba przyklejenia rozbitej porcelany. Każdy z nas żyje już w swojej wersji prawdy, swojej krzywdzie, swoim żalu.
Najgorsze są sny. Czasem śni mi się, że wracamy do tamtego dnia – mama z tatą wyciągają koperty, a my wszyscy mówimy: „Nie chcemy. Zatrzymajcie je. Po prostu zróbcie sobie wakacje, kupcie coś dla siebie”. W tym śnie śmiejemy się razem, jemy sernik, Rafał żartuje, Anita przynosi wino. A potem się budzę i wiem, że to nigdy się nie wydarzyło. I już się nie wydarzy.
Zbyt wiele padło słów, których nie da się cofnąć. Zbyt dużo zostało przemilczane. Pieniądze się skończyły, ale skutki tej wygranej ciągną się za nami jak cień.
Czasem siedzę przy stole z własnymi dziećmi i zastanawiam się, co zostanie im po nas. Mam tylko jedną pewność – nie będzie to wspólne konto ani spadek. Bo wiem już, że nie wszystko da się podzielić po równo. I że nie wszystko warto dzielić.
Karolina, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wygraliśmy z mężem 3 miliony w totka, ale jemu ciągle było mało. Dostał taką nauczkę, że już się nie wyplącze”
- „Myślałam, że wnuczek potrzebuje pomocy, a to był zwykły oszust. Straciłam coś więcej niż wszystkie oszczędności”
- „Brat i jego żona chcieli ograbić mnie ze spadku. Uznali, że skoro nie mam dzieci, ochłapy mi wystarczą”

