Reklama

Rodzice od miesięcy mówili, że czas najwyższy „ułożyć mi życie”. Ja mówiłam, że już je układam, tylko po swojemu: redakcja, małe mieszkanie, kot i wolne wieczory. Wtedy mama zaczęła przywozić do domu „odpowiednich chłopaków”. Najnowszy kandydat wywołał domową gorączkę: właściciel kombajnu, pracowity, bez nałogów. Tata dosypał swoje: że ziemia, że maszyny, że żniwa to przyszłość. Czułam rosnący nacisk, jakby ktoś naciągał na mnie za ciasną sukienkę. Nie chodziło o ślub, lecz o to, że przestawałam być sobą. Zgodziłam się na jedną kolację, żeby „mieć spokój”. Od tego wieczoru nic już nie było proste. I wcale nie po mojej myśli.

Kolacja z kombajnem w tle

Kolacja była zaplanowana z rozmachem – mama ugotowała rosół, pieczeń i trzy różne sałatki. Już od progu poczułam zapach pieczonego mięsa i napięcie w powietrzu. Siedziałam przy stole w sukience, której normalnie bym nie założyła, bo cisnęła mnie w pasie. Mama szepnęła, żebym się „uśmiechała i była miła”.

– To jest Paweł – powiedziała z dumą, gdy wszedł do salonu wysoki mężczyzna w koszuli w kratę. – Właściciel nowego kombajnu.

– Dobry wieczór – odpowiedziałam, starając się nie brzmieć zbyt oschle.

Rozmowa zaczęła się od żartów taty o żniwach i o tym, jak „teraz to już maszyny same robią wszystko”. Paweł kiwał głową, opowiadał o polach pszenicy, o naprawach i o tym, jak „kombajn to inwestycja na lata”. Czułam, że rodzice są zachwyceni, a ja… miałam wrażenie, że jestem na rozmowie kwalifikacyjnej do roli gospodyni.

– A ty czym się zajmujesz? – zapytał w końcu Paweł.

– Pracuję w redakcji. Piszę artykuły – odpowiedziałam.

– No, to ciekawe… – mruknął, ale spojrzał w bok, jakby temat go specjalnie nie interesował.

Mama nalała mu jeszcze kompotu, a ja zaczęłam liczyć w myślach minuty do końca. Paweł mówił dużo o plonach i nawozach, ja kiwałam głową, starając się nie wyglądać na znudzoną. W pewnym momencie poczułam, jak tata patrzy na mnie wymownie, jakby chciał powiedzieć: „No, to jest ten”.

Kiedy kolacja dobiegła końca, Paweł zaproponował, że „kiedyś pokaże mi kombajn”. Uśmiechnęłam się grzecznie, ale w środku wiedziałam, że jeśli rodzice będą dalej tak działać, to ta historia jeszcze się nie skończy.

Plan rodziców nabiera rozpędu

Myślałam, że kolacja była jednorazowym eksperymentem, ale już następnego dnia mama zaczęła nową ofensywę. W kuchni, przy śniadaniu, podsunęła mi talerz kanapek i od niechcenia rzuciła:

– Paweł mówił, że może cię zabrać na przejażdżkę po polach.

– Mamo, ja mam pracę, terminy, artykuły do napisania – odpowiedziałam spokojnie, choć wewnątrz zaczynałam się gotować.

– Ale to nie musi być dziś. Po prostu pomyśl – wtrącił tata, popijając kawę. – On ma poukładane życie, a ty wciąż biegasz z tymi notatnikami.

Zrozumiałam, że w ich oczach pisanie to nie zawód, tylko hobby. Dla nich stabilizacja oznaczała hektary ziemi, sprzęt i sąsiadów mówiących „dobry gospodarz”.

Tydzień później mama zadzwoniła do mnie w pracy.

– Kochanie, Paweł zaprasza na festyn dożynkowy. Będzie muzyka, kiełbaski… Może pójdziecie razem?

– Mamo, ja naprawdę… – zaczęłam, ale ona już mówiła dalej:

– Ubierzesz się ładnie, porozmawiacie, zobaczysz, jaki on jest wesoły.

Nie miałam siły tłumaczyć, że „wesoły” nie jest priorytetem, gdy ktoś ignoruje moje zainteresowania. W piątek wieczorem, kiedy wróciłam z pracy, na stole czekała na mnie nowa sukienka.

– Paweł przyjedzie o dziewiętnastej – oznajmiła mama, jakby mówiła o dostawie pizzy.

Poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Oni naprawdę wierzyli, że jeśli wystarczająco często postawią nas obok siebie, to zaiskrzy. A ja czułam się jak pionek w ich rozgrywce, z której nie mogłam się wymiksować bez awantury.

Niespodzianka na dożynkach

Festyn odbywał się na dużej łące pod lasem, gdzie pachniało pieczonym chlebem i dymem z grilla. Paweł przyjechał po mnie starym, ale zadbanym autem. Droga upłynęła w milczeniu przerywanym jego uwagami o pogodzie i zbiorach. Udawałam zainteresowaną, choć w głowie układałam plan, jak uniknąć kolejnych „spotkań”.

Na miejscu powitało nas głośne disco polo, śmiechy i zapach kiełbasek. Paweł prowadził mnie między stoiskami, przedstawiał znajomym.

– To ta dziennikarka – mówił z dumą, jakby oznajmiał, że przyprowadził jakąś egzotyczną ciekawostkę.

Przy stoisku z miodem podeszła do nas starsza kobieta w chustce.

– No, Pawełku, wreszcie się ustatkujesz – zaśmiała się, patrząc na mnie z góry na dół. – Ładna, ładna!

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Uśmiechnęłam się krzywo, ale wewnątrz krew mi buzowała. Paweł zdawał się nie dostrzegać mojego dyskomfortu. Kiedy zaczęła grać orkiestra, chwycił mnie za rękę i pociągnął na parkiet.

– Nie tańczę – zaprotestowałam, ale on już stawiał pierwsze kroki w rytm muzyki. Zrobiłam kilka wymuszonych obrotów, aż w pewnym momencie potknęłam się i wpadłam na stolik z ciastami.

Chwila ciszy, potem śmiech tłumu. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Paweł próbował mnie podnieść, klepiąc po ramieniu.

No, to była atrakcja wieczoru – rzucił z rozbawieniem.

Wracając do domu, nie wymieniliśmy prawie żadnego słowa. W samochodzie czułam zapach spalonego cukru z ciast, na które się wywróciłam, i obiecałam sobie, że więcej w takie „randki” mnie nie wciągną.

Pora zagrać w otwarte karty

Po dożynkach miałam nadzieję, że rodzice zrozumieją, iż to nie ma sensu. Niestety, w niedzielne popołudnie usiedli ze mną w salonie jak na poważnej naradzie. Mama zaczęła pierwsza:

– Widzisz, Paweł to dobry chłopak. Każdy się potknie, a on wcale się nie obraził.

– Mamo, ja się potknęłam, bo nie chciałam tam być – powiedziałam spokojnie, choć w środku czułam, że zaraz wybuchnę.

Tata spojrzał na mnie poważnie.

– My chcemy dla ciebie dobrze. Życie na wsi to stabilizacja. Nie będziesz martwiła się rachunkami, zimą masz zapasy, latem świeże powietrze…

– Tato, ja lubię moje miasto, moją pracę i nawet te rachunki. To moje życie – odpowiedziałam, patrząc im prosto w oczy.

Mama westchnęła, jakby mówiła do kogoś, kto uparcie odmawia przyjęcia prezentu.

– Ty zawsze musisz po swojemu…

– Bo to ja będę z tą osobą żyła, nie wy – przerwałam jej, czując, jak w gardle rośnie mi gula. – Paweł jest pewnie świetnym gospodarzem, ale my kompletnie do siebie nie pasujemy.

W pokoju zapadła cisza. Tata patrzył na dywan, mama w okno. Po chwili wyszłam, bo wiedziałam, że jeśli zostanę dłużej, znowu zaczną. W swoim pokoju usiadłam przy biurku i zaczęłam pisać artykuł, choć ręce mi drżały. Czułam ulgę, że wreszcie powiedziałam, co myślę, ale jednocześnie wiedziałam, że to nie koniec. Oni mieli plan, a ja właśnie go zburzyłam. A kiedy burzy się plany rodziców, zawsze jest jakiś odwet.

Ostatnia próba swatania

Przez kilka dni w domu panowała dziwna cisza. Mama mówiła do mnie tylko o pogodzie i obiedzie, tata chował się w garażu. Myślałam, że może dali sobie spokój, ale w sobotę rano usłyszałam pukanie do drzwi mojego pokoju.

Ubierz się, jedziemy na wieś – oznajmiła mama tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Tylko na chwilę.

Z początku nie chciałam, ale w końcu, żeby uniknąć kłótni, wsiadłam do samochodu. Jechaliśmy w milczeniu. Dopiero gdy minęliśmy tablicę z nazwą sąsiedniej wsi, zrozumiałam, że jedziemy do Pawła.

– Mamo… – zaczęłam ostrzegawczo, ale ona uśmiechała się niewinnie.

– On potrzebuje pomocy przy kombajnie. Pomyślałam, że się czegoś nauczysz.

Na podwórku przywitał nas Paweł, tym razem w roboczym kombinezonie, cały w smarze. Pokazał mi ogromną maszynę i zaczął tłumaczyć, co do czego służy. Słuchałam przez grzeczność, choć myślami byłam daleko. W pewnym momencie podał mi klucz i poprosił, żebym przytrzymała jakąś śrubę. Zrobiłam to, ale czułam się, jakbym brała udział w inscenizacji mającej mnie przekonać, że to moje miejsce. Mama z boku robiła zdjęcia telefonem, uśmiechając się szeroko.

Po godzinie powiedziałam, że muszę wracać do miasta, bo mam deadline w pracy. Paweł wzruszył ramionami i wrócił do naprawy. Mama próbowała coś jeszcze mówić w drodze powrotnej, ale uciszyłam ją jednym spojrzeniem. Wiedziałam już, że to była ich ostatnia próba. A ja byłam gotowa na to, co powiem im wprost – nawet jeśli mieliby tego nie zaakceptować.

Moje życie, mój wybór

Wieczorem usiadłam z rodzicami w kuchni. Wiedziałam, że jeśli tego teraz nie powiem, temat będzie wracał w nieskończoność.

– Mamo, tato, proszę was, posłuchajcie mnie do końca – zaczęłam, zanim zdążyli coś wtrącić. – Rozumiem, że chcecie dla mnie dobrze. Ale to ja będę żyła z tym, kogo wybiorę.

Mama spojrzała na mnie uważnie, tata lekko się skrzywił.

– Paweł to naprawdę porządny człowiek – powiedział cicho tata.

– Nie wątpię – odparłam. – Ale porządny to za mało, jeśli między nami nie ma chemii. Ja chcę mieć przy sobie kogoś, z kim będę mogła rozmawiać godzinami, śmiać się z tych samych rzeczy… Nie kogoś, kto widzi we mnie tylko dziewczynę z miasta, która musi się ustatkować.

Mama westchnęła.

– My się martwimy, że zostaniesz sama.

– Samotność to nie to samo, co bycie z kimś, kogo się nie kocha – odpowiedziałam spokojnie. – Wtedy jest gorzej, bo tracisz siebie.

W kuchni zapadła cisza. Słyszałam tylko tykanie zegara i odległy szum telewizora w salonie. W końcu tata wstał, nalał sobie herbaty i mruknął:

– No dobrze. Ale jak będziesz żałować, to pamiętaj, że my ostrzegaliśmy.

Uśmiechnęłam się lekko, choć wiedziałam, że nie będą do końca zadowoleni. Jednak czułam w sobie spokój – bo to była moja decyzja. I nawet jeśli się pomylę, to będę mogła powiedzieć, że żyłam po swojemu.

Ewelina, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama