Reklama

Odkąd pamiętam, moi rodzice wiedzieli lepiej. Lepiej, co powinnam robić, kim powinnam być, gdzie pójść do szkoły i z kim się przyjaźnić. Tata, notariusz z trzydziestoletnim stażem. Mama, wykładowczyni prawa cywilnego. Czułam się jak postać w książce, której zakończenie napisano, zanim jeszcze padło pierwsze zdanie. Miałam być dumą rodziny – ich kontynuatorką, prawniczką. Wszystko było gotowe: wybrana uczelnia, wynajęte mieszkanie w centrum, znajomości u dziekana. Tylko jedno nie grało: nie dostałam się na studia. A teraz siedzę w swoim pokoju i nie potrafię im tego powiedzieć. Boję się, że stracę wszystko.

Nie mogłam im powiedzieć

Kiedy weszłam na stronę z wynikami, serce biło mi jak oszalałe. Miałam przed sobą butelkę wody, chusteczki, a na kolanach ułożony notes, jakby notowanie czegokolwiek miało mi pomóc przetrwać to, co miało zaraz nadejść.

– Otwórz. No już, otwórz… – szeptałam do siebie.

Kliknęłam. A potem tylko patrzyłam. Wpatrywałam się w ekran z takim niedowierzaniem, jakbym widziała wyniki jakiejś innej dziewczyny, z innego życia, z innego świata. Ale nie – moje nazwisko tam nie widniało. Ani na liście podstawowej, ani na rezerwowej.

– Coś tu nie gra – powiedziałam głośno, może po to, by nie oszaleć. – Może się pomylili.

Odświeżyłam. Sprawdziłam jeszcze raz. I jeszcze. Później znowu. Ale lista nie kłamała. Nie dostałam się. Nie jestem przyjęta. Ja, przyszła prawniczka – nie przeszłam rekrutacji. Zamarłam w bezruchu, czując jak świat, który tak starannie układano wokół mnie, wali się w gruzy. Nie chciałam płakać. Ale płacz sam mnie znalazł. Zalał mnie łzami i gulą w gardle, która bolała bardziej niż cokolwiek wcześniej.

Mama była wtedy w pracy, tata wyjechał na szkolenie. Miałam kilka godzin, by wymyślić, co powiem. Albo jak się nie przyznać. Wiedziałam, że nie mogę im powiedzieć. Nie dzisiaj. Może nie jutro. Może… nigdy? Bo jak im powiedzieć, że całe ich życie – to, co zbudowali, zaplanowali – przepadło przeze mnie?

Byłam częścią planu

– Kochanie, zadzwoniłam dziś do dziekana. Mówił, że już nie może się ciebie doczekać na zajęciach z prawa konstytucyjnego. – Mama rzuciła to mimochodem, jakby mówiła o pogodzie.

Znieruchomiałam z widelcem w dłoni. Przełknęłam ślinę z trudem, bo obiad nagle zrobił się suchy jak wiór.

– No i super – powiedział tata, nawet nie patrząc na mnie, tylko w ekran laptopa. – Musimy tylko ustalić, kiedy jedziemy po klucze do mieszkania.

Zawsze mówili „my”. „My pojedziemy”, „my załatwimy”, „my ustalimy”. Tylko że to było moje życie. Moje egzaminy. Moje porażki.

– A jakby… – zaczęłam, ale od razu się zacięłam. – A jakby się okazało, że…

– Co? – mama spojrzała na mnie z zaciekawieniem, ale i jakąś delikatną niecierpliwością, jakby miała już przygotowaną odpowiedź na wszystko, co mogłabym powiedzieć.

– Nic. To znaczy… może jeszcze nie drukujcie tej umowy z najmem. Tak na wszelki wypadek – uśmiechnęłam się krzywo, chowając drżące dłonie pod stołem.

– Ale przecież to tylko formalność, Zosiu. Jesteś na liście – powiedziała mama z pełnym przekonaniem.

Nie poprawiłam jej. Nie potrafiłam. Tata spojrzał znad laptopa.

– Zresztą, zawsze mówiłem, że z naszej córki będą ludzie. Twarda, ambitna. Nie jak te dzisiejsze dzieciaki, które rezygnują po pierwszym potknięciu.

Wtedy poczułam, jak coś mnie ściska od środka. Wiedziałam już, że w oczach własnych rodziców nigdy nie będę mogła się pomylić. Bo nie miałam prawa się pomylić.

Jeszcze większe kłamstwo

Pojechałam do Lidki, mojej przyjaciółki. Chciałam po prostu odetchnąć. Być przez chwilę gdzieś, gdzie nikt nie miał wobec mnie oczekiwań.

– Ty jakaś dziwna jesteś – rzuciła od razu, kiedy tylko zdjęłam buty. – Co się dzieje?

– A co ma się dziać?

– No nie wiem. Przyszła pani prokurator wygląda jakby chciała się schować w szafie i zniknąć.

Uśmiechnęłam się słabo i rzuciłam książkę na stół. Nie powiedziałam nic. Ale Lidka zna mnie na wylot.

– Dobra. Mów. Albo… czekaj. Nie mów. Domyślam się. Nie poszło?

Milczałam.

Nie dostałaś się?

Kiwnęłam głową.

– Cholera… – tylko tyle powiedziała, a potem wstała i przytuliła mnie. Tak po prostu. Mocno. Bez oceniania. Bez tekstów w stylu „ale jak to możliwe?!”.

I dopiero wtedy się rozpłakałam. Tak naprawdę, z całą siłą. Siedziałyśmy na kanapie, a ona trzymała mnie, dopóki nie przestałam drżeć.

– Powiedziałaś rodzicom?

– Nie.

– I co teraz?

– Nie wiem. Może znajdę jakąś inną uczelnię. Może się przekwalifikuję. Może ich okłamię. Albo wyjadę. Cokolwiek, byle tylko nie patrzeć im w oczy, kiedy się dowiedzą.

Lidka patrzyła na mnie z troską, ale bez litości. I wtedy powiedziała coś, co wbiło mnie w ziemię:

– A może po raz pierwszy w życiu zrobisz coś po swojemu?

Porażka w idealnej rodzinie

Zaczęłam kłamać. Najpierw mało. Potem coraz więcej.

Tak, wszystko zgodnie z planem. Tak, zakwaterowanie od września. Tak, papiery złożone. Tak, odezwali się z uczelni – mówiłam do mamy przez telefon, wystawiając jednocześnie kubek z herbatą za okno Lidki, żeby nie słyszała mojego drżącego głosu.

Mama była dumna. Tata pytał, czy chcę komputer, czy tablet na początek roku. Wysłałam im zdjęcie jakiegoś losowego mieszkania z internetu. Oni wysłali mi zaliczkę na wynajem. Z dnia na dzień czułam się coraz bardziej jak oszustka. Codziennie myślałam, że to się wyda. Że ktoś zauważy. Że tata zadzwoni do dziekana, bo przecież go zna. Że mama pojedzie ze mną „załatwić papiery”. Ale nie jechała. Ufała mi. Oni oboje mi ufali. A ja... już nawet nie potrafiłam z tym walczyć.

Któregoś wieczoru, kiedy udawałam, że uczę się kodeksów, tata wszedł do mojego pokoju.

– Przeczytaj to – podał mi jakiś artykuł z gazety prawniczej. – Myślę, że ci się spodoba. To o młodej studentce prawa, która wygrała sprawę z uczelnią o nierówne traktowanie.

Przeczytałam. Artykuł był ciekawy. Dziewczyna była bystra, zdeterminowana, walcząca o swoje. Taka, jaką ja miałam być. Jaką chcieli mnie widzieć moi rodzice. Poczułam się, jakby ktoś przycisnął mi klatkę piersiową ciężarem, którego nie potrafię zrzucić.

– Dumni z niej muszą być rodzice – rzucił tata, wychodząc z pokoju.

Tylko że to nie byli moi rodzice. I to nie byłam ja.

Koniec gry pozorów

W końcu nadszedł dzień, którego się bałam najbardziej – 1 października. Dzień rozpoczęcia roku akademickiego. Mama wstała wcześniej, usmażyła naleśniki, jak wtedy, gdy miałam pierwszy dzień w przedszkolu. Tata ubrał się elegancko, jakby sam miał iść ze mną na wykłady.

Pakuj się, zawieziemy cię razem – powiedziała z uśmiechem.

Zamarłam.

– Sama pojadę – rzuciłam. – Chcę… zacząć ten dzień po swojemu.

– Jesteś pewna? – mama spojrzała z troską. – Chciałam jeszcze rzucić okiem na to mieszkanie.

– Później – powiedziałam. – Jak już się rozpakuję.

Wyszłam z domu z pustą torbą i obietnicą, że „zadzwonię, jak dotrę”. Ale nie miałam dokąd iść. Przez kilka godzin chodziłam bez celu po mieście, aż zadzwoniła Lidka.

– Wszystko ok?

– Nie – odpowiedziałam. – Nie mogę tak dalej. Dłużej nie dam rady.

– To powiedz im. Dzisiaj. Bo jutro będzie jeszcze trudniej.

Wieczorem wróciłam do domu. Mama szykowała kolację, tata coś notował przy stole. Weszłam, stanęłam w progu i przez dłuższą chwilę patrzyłam na nich oboje. Nagle poczułam, że gardło mnie boli, głowa pulsuje, a nogi drżą. Ale musiałam to powiedzieć.

– Nie dostałam się na prawo – wyrzuciłam z siebie. – Skłamałam wam. Od tygodni. I nie wiem, co teraz. Po prostu... nie wiem.

Mama upuściła nóż. Tata spojrzał na mnie z taką miną, jakiej jeszcze nigdy nie widziałam. W tej jednej sekundzie coś we mnie pękło. I w nich chyba też.

Ulżyło mi, gdy się przyznałam

Nie powiedzieli nic przez dłuższą chwilę. Tylko to ich milczenie – pełne zawodu, zmieszania, może nawet wstydu – uderzało mnie mocniej niż jakiekolwiek słowa. Mama w końcu usiadła przy stole. Wzięła głęboki wdech, spojrzała na mnie i powiedziała:

Dlaczego nam nie powiedziałaś?

Nie odpowiedziałam od razu. Bo co miałam powiedzieć? Że się bałam? Że nie umiałam znieść myśli o tym, jak im pęka ten ich doskonały plan?

– Bo myślałam, że przestaniecie mnie kochać, jeśli nie będę tą, którą chcieliście.

Tata wstał. Myślałam, że wyjdzie. Ale podszedł do mnie, położył rękę na moim ramieniu i powiedział cicho:

– Nie jesteśmy z ciebie dumni dlatego, że miałaś być prawniczką. Jesteśmy z ciebie dumni, bo jesteś nasza. Ale… zawiodłaś nas. Nie dlatego, że się nie dostałaś. Tylko dlatego, że przez tyle tygodni nie powiedziałaś nam prawdy.

I to było prawdziwe. Bolało, ale było prawdziwe. Tamten wieczór był dla nas wszystkich jak wyłom w murze, który budowaliśmy przez lata. Murze oczekiwań, pozorów i ambicji. Nie wiem, co będzie dalej. Może spróbuję za rok. Może pójdę zupełnie inną drogą. Ale pierwszy raz od miesięcy mogę oddychać. Bez udawania. Teraz jestem po prostu Zosia. Bez tytułu, bez indeksu, bez wielkich planów. I może dopiero teraz mam szansę być sobą.

Zosia, 19 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama