Reklama

Jestem rozwiedziona i samotnie wychowuję syna. Gdyby ktoś zapytał, jakie jest moje największe marzenie, odpowiedziałabym, że chcę po prostu odetchnąć. Przestać się martwić o każdy grosz, przestać liczyć rachunki i czekać aż ktoś – w końcu ktoś – weźmie mnie pod uwagę. Ale u nas w rodzinie to zawsze było jakoś inaczej.

Adam – najstarszy. Ukochany pierworodny. Zuza – najmłodsza, „nasze słoneczko”, jak mawiała mama. A ja? Środkowe dziecko. Średnia w szkole, średnia w życiu. Ani powód do dumy, ani do zmartwień. Ot, po prostu jestem. Tyle że ostatnio coraz bardziej mam wrażenie, że mogłoby mnie nie być, a nikt by tego nie zauważył.

– Będzie niespodzianka – rzuciła niedawno Zuza podczas rozmowy telefonicznej. – Rodzice coś szykują. Serio, nie wiem co, ale Adam coś przebąkiwał.

– Niespodzianka? – zapytałam bez większego entuzjazmu. – Mam nadzieję, że to nie kolejny rodzinny obiad z obowiązkowym uśmiechem.

– No weź… Po prostu bądź. Mama mówiła, że „niedługo wszystko będzie jasne”.

Pomyślałam wtedy, że może chodzi o coś większego. Może naprawdę tym razem zostanę potraktowana na równi. Może zauważą, że nie wszystko w moim życiu się układa, że czasem potrzebuję pomocy. Nie tylko słów: „Ty zawsze dasz sobie radę”. Ale teraz, kiedy o tym myślę, coś ściska mnie w żołądku. Bo ile razy można mieć nadzieję?

Podział majątku

Weszłam ostatnia. Adam już siedział przy stole, elegancko ubrany, jak zawsze. Zuza siedziała obok mamy, śmiała się cicho z czegoś, co ta jej szeptała. Ojciec, w garniturze i z poważną miną, stał przy kredensie i przeglądał jakieś papiery.

– O, Klaudia! W końcu jesteś – powiedziała mama z uśmiechem. – Siadaj, dziecko.

Zamiast odpowiedzieć, tylko skinęłam głową. Czułam dziwne napięcie. Na stole nie było obiadu, tylko herbata, ciasto i... stos dokumentów. Poczułam, jak żołądek ściska mi się w twardą kulę.

Ojciec chrząknął.

– Zebraliśmy się dziś, żeby uporządkować pewne sprawy. Majątkowe. Nie chcemy zostawiać wam bałaganu.

Do pokoju wszedł notariusz. Formalności, przemowy. Dom dla Adama. Mieszkanie dla Zuzy. Dla mnie... 20 tysięcy.

– To jakiś żart? – wycedziłam. – Dlaczego ja dostaję tylko tyle?

Ojciec wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste.

– Bo ty sobie poradzisz. Jesteś silna.

– Nie pytałeś mnie nawet, czy sobie radzę! – krzyknęłam. Czułam, jak rośnie we mnie furia. Adam i Zuza spuszczali wzrok, nikt się nie odezwał. Nawet mama.

Spojrzałam na nich wszystkich i nagle poczułam się jak intruz. Jakbym wtargnęła do rodziny, której nigdy nie byłam częścią.

Rozmowa z mamą

Poszłam do niej następnego dnia. Bez zapowiedzi. Stała przy kuchence, mieszała coś w garnku.

– Możemy porozmawiać? – zapytałam chłodno.

– Klaudia, kochanie, zupę tylko zagrzeję i siądziemy, dobrze?

– Nie. Teraz. Bo wczoraj... wczoraj to mnie rozwaliło.

Usiadła, wyraźnie spięta. Unikała mojego wzroku, kręciła ścierką w dłoniach.

– A ty? Ty nie miałaś nic do powiedzenia? – zapytałam. – Pozwoliłaś mu mnie potraktować jak piąte koło u wozu?

– Klaudio... to wszystko było decyzją ojca – zaczęła cicho. – Ja... nie chciałam się kłócić.

– Czyli lepiej mnie skrzywdzić niż mu się postawić?

Zamilkła. Widzę, że ją boli, ale co z tego? Mnie boli bardziej. Całe życie byłam między – między Adamem, tym idealnym, i Zuzą, tą promienną, a ja... zawsze „poradzisz sobie”. Nawet kiedy się rozwodziłam, nawet kiedy nie miałam za co kupić leków dla syna – „poradzisz sobie”.

– Wiesz, że nie chciałam, żeby tak to wyglądało – powiedziała nagle. – Ale on... miał swoje racje.

– A ty nie miałaś mojego głosu? – cisnęło mi się przez gardło. – Przecież to też twoje pieniądze. Twój dom. Ty też mnie urodziłaś.

W końcu spojrzała mi w oczy. I wtedy zobaczyłam – ona się wstydzi. Ale było już za późno.

Wyszłam, zanim zdążyła coś odpowiedzieć. Bo wiedziałam jedno – od tej pory nie będę już czekać, aż ktoś się za mną ujmie.

Złapałam ich razem

– Cześć – powiedziałam, siadając bez pytania. – Pogadamy?

Adam westchnął. Zuza spojrzała gdzieś na bok, jakby nagle wszystko wokół stało się ciekawsze niż ja.

– Co się dzieje, Klaudia? – zaczęła Zuza.

– Naprawdę nie wiecie? – parsknęłam. – Wam nie jest głupio? Ja nie mam nic, a wy dostaliście wszystko.

– Przestań dramatyzować – burknął Adam. – Dom i mieszkanie to przecież nie kwestia faworyzowania. Ojciec uznał, że tak będzie uczciwie.

– Uczciwie?! Dostałeś dom, Zuza mieszkanie, a ja – ochłap. I to dlatego, że jestem silna? Serio?

– Zawsze robiłem najwięcej – rzucił Adam. – Nie moja wina, że ojciec to zauważył.

– A ja? Nie zauważył, że pracowałam na dwa etaty, z dzieckiem na ręku?

– Nie chciałam cię skrzywdzić – odezwała się w końcu Zuza. – Nie wiedziałam, że tak to wyjdzie...

– Ale wyszło – przerwałam. – I teraz nie chodzi już nawet o pieniądze. Chodzi o to, że nikt z was nie pomyślał, że może dla mnie to nie jest w porządku.

Patrzyli na mnie w milczeniu. I w tym milczeniu było wszystko. Ich wygoda. Ich zgoda. Ich przyzwolenie.

Wstałam.

– Nie martwcie się. Poradzę sobie. Jak zawsze.

Konfrontacja z ojcem

Zadzwoniłam do ojca. Krótko. Że chcę porozmawiać. Zgodził się. Spotkaliśmy się w jego gabinecie – tym samym, do którego bałam się wchodzić jako dziecko, bo zawsze pachniało tam tytoniem i gniewem.

Siedział przy biurku, z założonymi rękami. Nie wstał.

– Chciałaś pogadać. Słucham.

– Chciałam wiedzieć... dlaczego? – zapytałam. – Po prostu, po ludzku. Dlaczego mnie pominąłeś?

– Nie pominąłem. Dostałaś swoją część.

– Najmniejszą.

Wzruszył ramionami. Jakby to wszystko było dla niego jak bilans z Excela.

– Adam dostanie dom, bo zawsze był odpowiedzialny. Zuza – bo... jest taka, jaka jest. Z tobą... zawsze było najtrudniej.

– Najtrudniej? – powtórzyłam. – Bo nie byłam milutka? Bo się nie podkładałam?

– Bo nie potrafiłem się z tobą dogadać – powiedział. – Nie byłaś taka jak Adam. Ani taka miła jak Zuza.

Zrobiło mi się zimno. Nie po raz pierwszy usłyszałam to między wierszami. Ale pierwszy raz tak wprost.

– Bo nigdy nie próbowałeś – powiedziałam cicho. – I wiesz co? Teraz już nie musisz.

Wstałam. Serce waliło mi jak młot. Odwróciłam się i wyszłam. Nie zatrzymał mnie. Nawet nie powiedział „do widzenia”.

I chyba to bolało najbardziej.

Oczywiście – oto

Samotność po wszystkim

Minęły dwa tygodnie. Nikt nie dzwonił. Nikt nie napisał. Cisza była głośniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Rano robiłam śniadanie dla syna i próbowałam się uśmiechać, żeby nie widział, że mi źle. On i tak wszystko czuł. Dzieci mają ten szósty zmysł. Przychodził, przytulał się i mówił: – Będzie dobrze, mamo. Jesteś najlepsza.

I te słowa łamały mnie bardziej niż krzyki ojca.

Zastanawiałam się, czy naprawdę jestem tą silną. Bo jak się tak silna czuje, gdy wraca do pustego mieszkania, gdy liczy pieniądze na jedzenie, gdy ściska ją w żołądku nie głód, ale zawód?

Zuzę widziałam przypadkiem, pod sklepem. Uśmiechnęła się nieśmiało, ale udawałam, że jej nie zauważyłam. Po Adamie też cisza. Jakby wszystko, co się wydarzyło, było dla nich wygodnym zamknięciem pewnego rozdziału. A ja – jakby mnie nigdy nie było.

Klaudia, 32 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama