Reklama

Nie jestem samotna z przymusu. Mam trzydzieści lat, własne mieszkanie, kota Stefana i pracę, która daje mi satysfakcję – a wszystko to bez konieczności dzielenia się kanapą, pilotem i lodówką z kimkolwiek innym. Pracuję zdalnie w branży kreatywnej. Czasem kończę projekt w piżamie, o drugiej w nocy – bo mogę. Uwielbiam ten luz.

Mój kot Stefan, gruby rudy leniwiec, zawsze siedzi mi na laptopie, gdy mam najwięcej do zrobienia. Jest najlepszym współlokatorem świata. Nie zadaje głupich pytań, nie zostawia skarpetek na stole, nie komentuje moich wyborów życiowych. W przeciwieństwie do moich rodziców.

– Skoro masz mieszkanie i pracę, to może czas ułożyć sobie życie? – powiedziała mama przez telefon, chyba po raz setny.

Czasem się zastanawiam, co według niej oznacza „ułożyć sobie życie”. Czy chodzi o facetów? Bo jeśli tak – próbowała mi ich podsyłać. Był już znajomy z chóru, z którym mama „tak pięknie śpiewała pieśni patriotyczne”. Był kuzyn sąsiada – ząb na ząb nie trafiał, ale „miły chłopak, taki cichy”. Był kolega z ogrodu działkowego – pan z wyraźnym śladem po obrączce i obsesją na punkcie ogórków kiszonych.

Tym razem padło na Adama.

– Ambitny chłopak, pracuje w banku, stabilny, bez nałogów” – podsumował tata. – I wie, jak się zachować przy stole.

Kiedy zapytałam mamę, czy znowu szykuje mi randkę życia, usłyszałam:

– Tylko kawa, Natalka. Może zaiskrzy!

– Mamo, serio? Umawiacie mnie z synem znajomych?

– No co? Przystojny, z dobrego domu. Nie marudź.

Westchnęłam. Wiedziałam, że i tak mnie nie zostawią w spokoju, dopóki nie „odnajdę szczęścia”. Więc poszłam, zrezygnowana, z duszą na ramieniu.

Nie miałam wyjścia

Usiadłam w kawiarni, wcześniej zamówiwszy herbatę i ciastko. Słońce zaglądało przez szybę, a ja miałam ochotę cofnąć czas o kwadrans i po prostu nie przyjść. Ale Adam przyszedł punktualnie. Miał krótko przycięte włosy, ciemny płaszcz i torbę, która wyglądała jak prezent z katalogu korporacyjnego. Usiadł i bez uśmiechu zapytał:

– Ty jesteś Natalia?

– Tak, miło cię poznać – odpowiedziałam z lekkim wymuszeniem.

– Dobra. To co, pracujesz?

Przez chwilę myślałam, że się przesłyszałam.

– Tak, zdalnie. W branży kreatywnej.

– Kreatywnej? To znaczy? – zapytał tonem, jakby pytał o zabawę w przedszkolu.

– Głównie grafika, czasem copywriting. Klienci zagraniczni, luźne godziny, coś jak freelancing.

– Czyli nieetatowa. To niestabilne. A firma jakaś konkretna, czy sama się tym zajmujesz?

– Sama – odpowiedziałam i napiłam się herbaty, żeby nie powiedzieć nic więcej.

– Mieszkanie wynajmujesz?

– Mam swoje – powiedziałam spokojnie.

– O, to dobrze. Bo wiesz, dla mnie to ważne, żeby ktoś miał poukładane. Bo teraz ludzie… kredyty, długi, a potem tylko stres. Ja pracuję w banku, to widzę.

Robił ze mną wywiad

Potakiwałam z grzeczności, ale zaczynałam mieć wrażenie, że siedzę na rozmowie kwalifikacyjnej.

– Randki przez internet? Daj spokój – powiedział, jakby kontynuował myśl, która nie padła. – To bagno. Same desperatki i nieudacznicy.

– Aha… no tak – rzuciłam, patrząc przez okno.

– Ty jesteś wyjątkiem, bo poznałaś mnie przez rodziców. Tradycyjnie. Zdrowo.

Poczułam, że zaraz zacznę się śmiać, ale jakoś powstrzymałam. Zamiast tego zapytałam, czy lubi swoją pracę.

– Lubię. Mam stabilność, awansuję powoli, wszystko pod kontrolą. Dobre ubezpieczenie, fundusz inwestycyjny, pracownicze udziały. Teraz ludzie nie doceniają takich rzeczy, a potem się dziwią, że nie mają z czego żyć.

Wiedziałam już, że nic z tego nie będzie, a mimo to siedziałam dalej, jakbym miała nadzieję, że nagle powie coś normalnego. Cokolwiek. Ale nie – mówił jeszcze przez piętnaście minut o rynku mieszkaniowym, inflacji i tym, że jego znajomi poznali się przez aplikację randkową i on od razu wiedział, że to nie wypali.

– Tak się kończy nowoczesność. Kiedyś było wesele i wszystko było jasne.

Nie pasowaliśmy

Patrzyłam na zegarek. Mój wewnętrzny alarm wył już od kilku minut, ale nie miałam odwagi powiedzieć, że wychodzę. Czekałam na jakąś pauzę, której nie było. Zdałam sobie sprawę, że muszę zareagować, zanim to spotkanie przeobrazi się w wykład o trzecim filarze emerytalnym.

Zaczęłam myśleć, że już nic mnie nie zaskoczy. W końcu Adam mówił wyłącznie o sobie, pracy, finansach i tym, jak bardzo gardzi randkami przez internet. Ale wtedy nastąpił ten moment. Siedzieliśmy już ponad pół godziny, a ja rozważałam różne wersje ucieczki, gdy nagle zapytał, zupełnie na serio:

– A dzieci? Planujesz w najbliższych trzech latach? Bo ja nie chcę tracić czasu.

Zakrztusiłam się herbatą. Zaczęłam kaszleć, oczy mi łzawiły, a on w tym czasie spokojnie sięgał po swój kubek, jakby pytał o pogodę.

– W porządku? – zapytał bez cienia emocji.

Skinęłam głową, wciąż walcząc z oddechem. Kiedy w końcu odzyskałam głos, nie zdążyłam nic powiedzieć, bo Adam ciągnął dalej:

– Bo wiesz, nie ma co zwlekać. Kobiety też mają swoje ograniczenia biologiczne. Lepiej wiedzieć od razu, czy ktoś ma podobne plany. No i jak u ciebie z gotowaniem? Pytam, bo nie chcę żyć na jedzeniu z dowozu. To niezdrowe i drogie.

Byłam znudzona

Patrzyłam na niego bez słowa. Miałam wrażenie, że trafiłam do jakiegoś ukrytego programu rozrywkowego, w którym aktorzy udają randki, a potem wszyscy się śmieją. Ale nie. Adam mówił to z powagą księgowego oceniającego ryzyko inwestycyjne.

– Gotujesz? – dopytał, jakby to miało być rozstrzygające.

– Wiesz co… chyba muszę już iść. Mój kot… coś mu dzisiaj było – zaczęłam zbierać torebkę. Czułam, że jeśli zostanę jeszcze minutę, wybuchnę.

– Kot? Teraz? – zmarszczył brwi. – To coś poważnego?

– Nie wiem – powiedziałam, nie patrząc mu w oczy. – Wolę sprawdzić.

Wstałam, wrzuciłam pieniądze na stół i ruszyłam do wyjścia. Słyszałam, jak mówi jeszcze coś pod nosem, chyba o tym, że to dziwne, ale nie odwróciłam się już. Gdy tylko wyszłam na ulicę, odetchnęłam głęboko i po raz pierwszy od tygodni poczułam coś w rodzaju ulgi. Choćby miała to być najgorsza randka w moim życiu – była dowodem na to, że naprawdę lepiej być samą niż w towarzystwie kogoś, kto patrzy na mnie jak na projekt do zrealizowania.

Miałam dosyć

Wróciłam do domu, rzuciłam płaszcz na fotel i zanim jeszcze zdjęłam buty, zadzwoniłam do mamy. Zamiast wrzasku postawiłam na coś znacznie bardziej skutecznego – chłód.

– Cześć mamo. Właśnie wróciłam ze spotkania z Adamem.

– I jak? – zapytała z entuzjazmem, który brzmiał tak, jakby obstawiała u ciotek zakład, że coś z tego będzie.

– Jak na rozmowie rekrutacyjnej do banku z opcją natychmiastowego zatrudnienia, jeśli zadeklaruję gotowość do posiadania dzieci w ciągu trzech lat i gotowania codziennie dwudaniowych obiadów.

Po drugiej stronie zrobiło się cicho. Ojciec wtrącił się gdzieś z tła:

– Ale przecież mówiliśmy, że to dobry chłopak!

– Może i dobry – powiedziałam, zdejmując wreszcie buty – ale nie dla mnie. Miał więcej pasji w opowiadaniu o stopach procentowych niż o swoim życiu. Mój kot ma więcej emocji niż on.

Mama chrząknęła.

– Ale nie przesadzaj. Może był zestresowany.

– On był zorganizowany, nie zestresowany. Miał listę pytań: rodzaj pracy, status mieszkaniowy, plany rozrodcze, umiejętności kulinarne. Wszystko w punktach. Może miał jakiś formularz, którego nie widziałam.

Ustawiłam ich

Ojciec chyba uznał, że czas na lekki dowcip.

– No, ale przecież każdy kiedyś musi wyjść za mąż.

– Może, ale nie każdy musi się rekrutować do czyjejś wizji małżeństwa. Ja się nie zgłosiłam na casting. I proszę, żebyście przestali to robić za mnie. Naprawdę, wystarczy.

– Ale Natalka, to przecież tylko kawa…

– Mamo, nie była to tylko kawa. To było spotkanie z człowiekiem, który uważa, że kobieta z mieszkaniem to dobry punkt startowy. A ja nie jestem startem w niczyjej drodze do poukładanego życia.

– Rozumiem – powiedziała w końcu mama, choć brzmiało to bardziej jak „niech ci będzie”.

Rozłączyłam się, zanim znów zaczęliby mi tłumaczyć, że wszystko robią z troski. Może i tak. Ale troska, która nie słucha, staje się ciężarem. A ja już nie miałam siły go dźwigać.

Wbrew temu, co sądzą rodzice, nie jestem wrogo nastawiona do miłości. Po prostu nie potrzebuję jej w wersji wyliczonej w Excelu. Jeśli ktoś kiedyś pojawi się w moim życiu, to chcę, żeby to była moja decyzja, nie wynik kalkulacji na grillu u sąsiadów.

Natalia, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama