„Rodzice oddali mieszkanie siostrze, bo miała gorzej. Ale to ja od 10 lat płaciłam za ich rachunki i jedzenie”
„– Dobrze, przeleję – odpowiedziałam zmęczonym głosem. – Ale mamo... ja już ledwo zipię. Nie wiem, jak długo jeszcze dam radę. – Oj Joasiu, nie przesadzaj. Jesteś sama, nie masz dzieci, pracujesz w korporacji, to chyba cię stać?”.

Nie mam dzieci, nie mam męża i nie mam nawet kota. Mam za to kredyt na mieszkanie, pracę w korporacji i kalendarz, w którym zapisuję, komu i ile przelałam pieniędzy. To nie jest żadna księgowość – to próba zachowania poczucia kontroli. Choćby złudnego.
Od dziesięciu lat wysyłam moim rodzicom pieniądze. Na prąd, na gaz, na leki, na „coś na święta”, na „bo tato miał zły wynik”, na „bo w aptece recepta była niepełna i musieliśmy dopłacić”. Zawsze bez szemrania. Zawsze z serca. Bo byłam tą odpowiedzialną. Zawsze.
Aneta – moja siostra – miała trudniej. Dzieci, rozwód, nieszczęśliwe życie. Rodzice się nad nią litowali, a ja rozumiałam. Bo przecież jak nie ja, to kto? Ostatnio było trudniej. Firma cięła budżety, premii nie było od pół roku. A mama zadzwoniła znowu.
– Joasiu, mogłabyś jeszcze na gaz? Bo przyszło więcej, a my nie przewidzieliśmy. A Anetce też trzeba dać, bo dzieci rosną i coraz więcej potrzebują.
– Dobrze, przeleję – odpowiedziałam zmęczonym głosem. – Ale mamo... ja już ledwo zipię. Nie wiem, jak długo jeszcze dam radę.
– Oj Joasiu, nie przesadzaj. Jesteś sama, nie masz dzieci, pracujesz w korporacji, to chyba cię stać?
Milczałam. Mama nigdy nie zrozumie. Mama nie pyta, czy jem, czy śpię, czy płaczę w poduszkę po nocach. Dla niej jestem dzielna, a dzielni nie płaczą. Rozłączyłam się i długo patrzyłam w ekran telefonu. W sercu pojawiła się gorycz, której nie potrafiłam już dłużej ukrywać.
Tego się nie spodziewałam
– Gratuluję siostrze – powiedziała sąsiadka moich rodziców, mijając mnie pod blokiem. – Takie rzeczy się nie zdarzają codziennie. Żeby mieszkanie dostać tak po prostu, za darmo…
Zamarłam z kluczami w dłoni.
– Mieszkanie? – powtórzyłam.
– No tak. Rodzice przepisali je na Anetkę, prawda? Mówiła mi, że już wszystko u notariusza załatwione. Ale może nie powinnam... Oj, przepraszam, ja myślałam, że pani wie...
Nie słyszałam już dalszej części. Jak przez mgłę weszłam do klatki, potem po schodach. W głowie miałam tylko jedno: Aneta dostała mieszkanie. Ich mieszkanie. Drzwi otworzyła mi mama. Uśmiechnięta. Do momentu, aż zobaczyła moją twarz.
– Co się stało?
– Prawda to? – syknęłam. – Przepisaliście mieszkanie na Anetę?
Z kuchni wychylił się tata. Zbladł. Odpowiedział pierwszy.
– Tak. Ale Joasiu, myśleliśmy, że...
– Że co? – przerwałam mu. – Że się nie dowiem? Że mnie to nie dotyczy? Dziesięć lat wam płacę rachunki. Jak bankomat. A wy... oddajecie wszystko Anetce?
– Bo Anetka ma trudniej – mama wyszeptała. – Dzieci, ten rozwód…
– A ja?! – krzyknęłam. – Ja jestem czym? Automat z przelewami?! Dziesięć lat... dziesięć cholernych lat was utrzymuję, a teraz dowiaduję się od sąsiadki, że zostałam z niczym?
Zamilkli. Patrzyli w podłogę jak dzieci złapane na kradzieży.
– Czy chociaż raz zapytaliście mnie, czy mam co jeść?
Nikt nie odpowiedział. Wyszłam, trzaskając drzwiami. Na klatce pozwoliłam sobie na łzy.
Siostra nie miała wyrzutów sumienia
Drzwi do mieszkania Anety otworzyła jej starsza córka. Z mlecznym wąsem po kakao i spojrzeniem zaskoczonym moją obecnością.
– Ciocia Asia?
– Cześć, kochanie. Mama w domu?
– Mamo! Ciocia przyszła! – wydarła się, zanim zdążyłam ją uciszyć.
Z salonu wyszła Aneta. W dresie, z kubkiem kawy, jakby miała urlop od życia. Uśmiechnęła się półgębkiem.
– No, nie spodziewałam się. Coś się stało?
– Wiedziałaś? – zapytałam od razu. – Wiedziałaś, że przepisali ci mieszkanie?
Jej twarz stężała. Oparła się o framugę.
– No… Tak. Mówili, że to sprawiedliwe. No i przecież byłam z nimi u notariusza.
– Sprawiedliwe?! – aż się roześmiałam, gorzko, brzydko. – Ja płaciłam za ich rachunki, leki, zakupy. Ty wpadałaś z dziećmi na obiad i z powrotem do siebie. Ale to ty dostajesz wszystko?
– Nikt ci nie kazał się poświęcać – odparła ostro. – Robiłaś to, bo chciałaś.
– Bo myślałam, że jesteśmy rodziną!
– A ja? Mam dzieci. Ty masz tylko siebie. Dasz sobie radę. Zawsze dawałaś.
Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że nie chodzi tylko o mieszkanie. Chodzi o to, że nikt nie doceniał tego, co robiłam.
Było mi przykro
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby przyjechać do nich znowu. Może chciałam zrozumieć. Może się upewnić, że to nie sen. Że to naprawdę zrobili. Siedziałam na korytarzu przed drzwiami rodziców. W rękach trzymałam siatkę z zakupami – odruch, stary nawyk, którego nie mogłam się pozbyć.
Z wnętrza mieszkania dobiegły mnie głosy.
– Może zrobiliśmy źle z tym mieszkaniem? – odezwał się ojciec. Jego głos był cichy, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek go usłyszał.
– Ona i tak nie chciała tu mieszkać – odpowiedziała matka. – Poza tym, Aneta by sobie nie poradziła.
– Ale Joasia tyle nam pomogła… – szepnął tata.
– Ona sobie poradzi. Zawsze sobie radziła – matka mówiła bez cienia wątpliwości.
Otworzyłam drzwi. Powoli, bez zapowiedzi. Stanęłam w progu kuchni. Znieruchomieli.
– Słyszałam was – powiedziałam spokojnie. – I wiecie co? Nie chodzi o mieszkanie. Już nie. Chodzi o to, że dla was nigdy nie byłam wystarczająca.
– Joasiu… – zaczął ojciec, ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
– Zawsze silna. Zawsze „poradzi sobie”. Zawsze sama. I nigdy dość dobra, żeby zostać zauważona.
W oczach matki pojawił się cień czegoś, co mogło być winą. Ale tylko cień.
– Myśleliśmy, że nie będziesz chciała tego mieszkania… – wyszeptała.
– Nie chciałam też być ostatnia w kolejce do waszego serca.
Nigdy tego nie zrozumiem
Siedziałyśmy z matką przy kuchennym stole. Na środku talerz z ciastkami, które przyniosłam, choć nie miałam na nie ochoty. Ona sięgała po jedno, krusząc na obrus.
– Aneta zawsze była słaba – powiedziała po dłuższej ciszy. – Już jako dziecko. Ciągle płakała, miała problemy. Ty byłaś inna. Niezależna. Ostra, jak trzeba.
– Czy silni ludzie nie zasługują na wsparcie? – zapytałam, nie patrząc jej w oczy.
– Myślałam, że robisz to z dobroci serca – odpowiedziała.
– Robiłam, ale wy zamieniliście tę miłość w stały przelew.
Nie odpowiedziała. Jej palce zwinęły się w pięść. Po raz pierwszy od lat zobaczyłam, że nie ma gotowej odpowiedzi. Żadnego „bo Aneta miała trudniej”, żadnego „bo ty sobie poradzisz”.
– Zawsze myśleliśmy, że to ci niepotrzebne – wyszeptała.
– Bo nigdy mnie nie pytaliście.
Wstałam. Po drodze do drzwi wzięłam płaszcz i nie obejrzałam się ani razu. Na zewnątrz lał deszcz. Bez parasolki, z rozmazanym tuszem, szłam przez osiedle, którego nie potrafiłam już nazwać domem. Nie potrafiłam płakać. Byłam zbyt zmęczona, żeby się rozsypać. Czułam się pusta. A może w końcu... wolna?
Siostra była pewna siebie
– Chcesz wejść? – Aneta stała w progu swojego mieszkania. Dzieci oglądały bajki, z kuchni pachniało obiadem. Normalny dzień.
– Na chwilę – odparłam. Weszłam. Usiadłam w fotelu, jakbym robiła to pierwszy raz. I chyba faktycznie tak było – byłam tu gościem, nie siostrą.
– Po co przyszłaś? – spytała, zaplatając ręce na piersi.
– Chcę cię o coś zapytać. I proszę, odpowiedz szczerze.
Zmarszczyła brwi. Nie była gotowa na poważne rozmowy. Widziałam to od razu.
– Powiedz mi... Czy kiedykolwiek powiedziałaś rodzicom, że nie chcesz tego mieszkania?
Aneta wbiła wzrok w podłogę. Cisza trwała kilka długich sekund.
– Nie – powiedziała w końcu. – Uważałam, że mi się należy.
– Za co?
Wzruszyła ramionami. Westchnęła z cicha, ale nie było w tym ani skruchy, ani refleksji.
– Za wszystko, co przeszłam. Za samotność po rozwodzie, za dzieci, które muszę utrzymać, za to, że nie miałam nikogo, kto by mi pomógł.
– A ja byłam kim? – zapytałam, patrząc jej prosto w oczy. – Bankomatem?
– Ty zawsze byłaś silna – powtórzyła. – Ty nie potrzebujesz.
Zrozumiałam wtedy, że nie usłyszę przeprosin. Bo ludzie, którzy budują swoją krzywdę na fundamencie cudzej dobroci, nie widzą potrzeby przepraszania. Dla nich poświęcenie innych to po prostu okoliczność sprzyjająca. Wstałam.
– To wszystko, co chciałam wiedzieć.
Nie pożegnałam się. Zamknęłam za sobą drzwi. W drodze do domu wykasowałam jej numer telefonu bez żalu.
Joanna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żyję na garnuszku państwa, bo żadna praca nie jest mnie godna. Wystarczy, że jestem mamą i mam święty spokój”
- „Poprosiłam męża o kalendarz adwentowy, ale źle mnie zrozumiał. To, co dostałam, doprowadziło mnie do łez ze śmiechu”
- „Według dzieci na emeryturze mam żyć o chlebie i wodzie. Wytykają mi krem na zmarszczki i rozliczają z każdego grosza”

