„Rodzice od dziecka wychowywali mnie na dobrą żonę. O mało nie padli, gdy im oznajmiłam, jaki mam plan na własne życie”
„Nie byłam jak inne dziewczynki z osiedla. Podczas gdy one skrupulatnie układały swoje misie na małych kocykach i uczyły je bycia grzecznymi, ja siedziałam w kącie z książką o przygodach Winnetou albo rysowałam mapy, które prowadziły do skarbów”.

- Redakcja
Od kiedy pamiętam, zawsze czułam, że nie pasuję do tego świata, który rodzice dla mnie zaplanowali. Mama zawsze mi powtarzała:
– Martusiu, dziewczynki powinny być grzeczne i ładne, bawić się lalkami, a nie brudzić spodnie na drzewie.
Byłam inna
Ale ja, zamiast tulić do siebie różowe laleczki w sukienkach, wolałam wspinać się na stare jabłonie u dziadka, wyobrażając sobie, że to mój statek piracki, a gałęzie to maszt, na który muszę wejść, żeby spojrzeć na świat z góry.
Nie byłam jak inne dziewczynki z osiedla. Podczas gdy one skrupulatnie układały swoje misie na małych kocykach i uczyły je bycia grzecznymi, ja siedziałam w kącie z książką o przygodach Winnetou albo rysowałam mapy, które prowadziły do skarbów. W podstawówce lubiłam zadania z matematyki i czytanie o wojnach, podczas gdy mama kupowała mi pastelowe sukienki i cieszyła się, kiedy na urodzinach koleżanek ktoś mówił:
– Marta taka śliczna, taka spokojna.
Tylko że ja wcale nie byłam spokojna. Wręcz przeciwnie – dusiłam się w tym świecie pełnym nakazów i zakazów.
– Musisz być grzeczną dziewczynką, musisz nauczyć się gotować, sprzątać, być dobrą żoną – powtarzał ojciec, a mama przytakiwała, głaszcząc mnie po głowie, jakby to było największe dobro, jakie mogę osiągnąć.
Teraz mam dwadzieścia trzy lata i właśnie skończyłam studia licencjackie z ekonomii. Siedzę na łóżku w moim pokoju w akademiku, a obok leży zaproszenie na rodzinny obiad. Już czuję, jak w brzuchu robi mi się ciężko na samą myśl o tym, co mnie tam czeka.
Żyłam pod presją
Ojciec powiedział wprost:
– Przyjdzie Piotr, taki porządny chłopak, inżynier, zna się z nami od lat.
Matka z dumą dodała, że to „dobry kandydat” i że „nie powinnam wybrzydzać”. Ja czułam, że zaraz się uduszę. Marzyłam o tym, by założyć wojskowy mundur i wreszcie robić coś, co da mi poczucie siły i celu. Wiedziałam, że ten obiad to będzie dla mnie moment prawdy.
Weszłam do domu rodziców i od razu poczułam, że coś wisi w powietrzu. Na stole stała elegancka zastawa, białe talerze, srebrne sztućce, wazon z kwiatami – mama naprawdę się postarała. Piotr siedział sztywno na kanapie, gładził ręką nogawkę spodni i co chwilę poprawiał krawat.
Ojciec siedział naprzeciwko niego, z rękami splecionymi na brzuchu, a mama krzątała się między kuchnią a salonem, układając na stole półmiski z pieczenią, ziemniakami i dzbanek z kompotem z wiśni. Ciocia Zosia, jak zawsze, przycupnęła w rogu, zerkając spod oka, jakby była tu tylko po to, by zebrać materiał do późniejszych komentarzy.
Czułam się jak intruz
Usiadłam na wolnym krześle, czując, jak moje serce przyspiesza. Wiedziałam, że za chwilę zacznie się teatrzyk.
– No, Piotruś, opowiadaj, jak tam w pracy? – zagaił ojciec, a Piotr, prostując się, zaczął opowiadać coś o nowym projekcie inżynieryjnym.
Nie słuchałam. Mój wzrok błądził po ścianach, po zegarze, po talerzach. Czułam, jak w środku narasta mi napięcie. Matka uśmiechała się szeroko, kiwając głową, a ojciec z zadowoleniem patrzył na Piotra, jakby już w myślach układał plan naszego wspólnego życia.
– Piotr to naprawdę porządny chłopak… – westchnęła mama, głaszcząc mnie po ramieniu.
Przerwałam jej, zanim zdążyła powiedzieć coś więcej.
– Od przyszłego miesiąca zaczynam szkolenie wojskowe – powiedziałam głośno.
Zapadła cisza. Piotr przestał mówić, a jego oczy zrobiły się okrągłe. Ojciec pobladł i patrzył na mnie tak, jakby właśnie usłyszał, że zamierzam sprzedać dom i wyjechać w nieznane. Matka zaczęła płakać, zakrywając twarz dłońmi.
– O czym ty w ogóle mówisz? – odezwał się ojciec szorstkim tonem.
– Dlaczego nam to robisz? Dlaczego nie możesz być jak inne dziewczyny? – szlochała mama.
– Bo ja nie chcę być jak inne dziewczyny! – wyrzuciłam z siebie. Czułam, jak twarz mi płonie, a serce wali jak młotem.
Nie dowierzali
Wtedy ciocia Zosia, dotąd cicha, mruknęła z kąta:
– Dziś to już wszystko na odwrót…
Nikt się nie odezwał. Siedzieliśmy w tym milczeniu, które dźwięczało mi w uszach. Wyswobodziłam się z tego ciężaru, choć w oczach matki widziałam ból, a w oczach ojca rozczarowanie. Piotr siedział sztywno, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Wyszłam do swojego pokoju, zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na łóżku. Czułam się zmęczona, ale i dumna. Zrobiłam pierwszy krok, powiedziałam to, co od dawna we mnie siedziało. Wiedziałam, że to dopiero początek.
Po południu weszłam do kuchni. Stanęłam w progu i patrzyłam na matkę, czując, jak miesza się we mnie gniew i coś, co przypominało współczucie. Westchnęłam głośno, a ona odwróciła się do mnie, jakby czekała na tę chwilę.
– Marta, jak ty chcesz sobie poradzić w wojsku? Tam nie ma miejsca dla takich jak ty! – powiedziała z takim bólem w głosie, jakby właśnie wypowiadała wyrok na własne dziecko.
– A dla kogo jest miejsce, mamo? Dla dziewczyn, które tylko gotują i sprzątają? – spojrzałam na nią ostro.
– Ja tylko chcę, żebyś była szczęśliwa… – szepnęła.
Podniosłam głowę i spojrzałam jej prosto w oczy.
– Nie możesz mi powiedzieć, co mnie uszczęśliwia. Właśnie teraz zaczynam żyć po swojemu. I nawet jeśli nie rozumiesz moich wyborów, to twoje marzenia o mnie nie są moim życiem.
Nie wierzyli we mnie
Matka zasłoniła twarz dłońmi, cicho szlochając. Stałyśmy tak przez chwilę – ona ze swoim bólem, ja z poczuciem ulgi. To, co powiedziałam, dźwięczało jeszcze w powietrzu, jak echo, które nie chciało ucichnąć.
Następnego dnia, kiedy weszłam do kuchni, matka siedziała przy stole z kubkiem herbaty, choć wiem, że pewnie już dawno wystygła. Jej oczy były zaczerwienione, a dłonie splatały się nerwowo na blacie. Usiadłam naprzeciwko niej, a ona milczała, wpatrzona gdzieś w przestrzeń, jakby widziała coś, co dawno minęło.
– Wiesz, Marta… – zaczęła cicho, jakby mówiła bardziej do siebie niż do mnie. – Kiedy byłam w twoim wieku, marzyłam o innym życiu. Chciałam zostać nauczycielką, wyjechać do większego miasta, może studiować. Ale wtedy nikt mnie nie pytał, czego chcę. Był plan: ślub z twoim ojcem, dom, dzieci, obowiązki. Moja matka mówiła mi, że kobieta powinna być podporządkowana, cicha, oddana rodzinie. Więc byłam. Bałam się zawalczyć o siebie, tak jak ty teraz.
Spojrzałam na nią, zaskoczona. Nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek mówiła o swoich marzeniach. W moich oczach zawsze była tą, która godziła się na wszystko, co wymyślił ojciec, tą, która sprzątała, gotowała i słuchała w milczeniu.
– Może dlatego tak się boję o ciebie – kontynuowała. – Bo wiem, jak to jest czegoś chcieć, a nie móc. Boję się, że tobie też się nie uda. Że zmarnujesz życie, tak jak ja swoje.
Słuchałam, a w środku we mnie coś się poruszyło. Czułam jednocześnie gniew i smutek. Gniew, bo przez tyle lat patrzyłam na nią jak na kobietę bez marzeń, bez siły, a ona jednak miała swoje pragnienia. I smutek, bo dopiero teraz, po tylu latach, mówiła mi o tym, kiedy ja już byłam gotowa iść swoją drogą.
Marta, 23 lata
Czytaj także:
- „Wymarzone wakacje w Grecji okazały się niewypałem. Zostałam na lotnisku z biletami i rozczarowanymi dziećmi”
- „W dniu ślubu po raz pierwszy poczułam się kobietą, ale nie dzięki mężowi. Jedno zdanie szwagra utkwiło mi w pamięci”
- „Wakacje nad Bałtykiem spędziłam z kochankiem. Było miło, ale on ubzdurał sobie, że to coś więcej”

