Reklama

Mieszkam w Warszawie, pracuję w IT. Nie zarabiam kokosów, ale żyję wygodnie – przynajmniej teoretycznie. Mam swoją kawalerkę, fajną dziewczynę, plany, marzenia. I rodziców, którzy nie potrafią żyć bez moich pieniędzy.

Synku, tylko tym razem. Tata znowu coś popsuł... – słyszę z telefonu głos mojej mamy. Zawsze to samo: lodówka się zepsuła, trzeba kupić leki, samochód nie odpala, gaz podrożał. Tylko tym razem, tylko ostatni raz – słyszę to od lat.

Na początku przelewałem bez zastanowienia. Czułem, że muszę, że tak wypada. W końcu mnie wychowali. Ale ile można? Każdy przelew to mniej dla mnie. Mniej na wakacje, mniej na wspólne życie z Martą, mniej na odkładanie na przyszłość. Marta nie kryje frustracji: – Znowu? Nie jesteś ich bankiem, Mateusz.

A ja? Ja się miotam. Bo przecież to moi rodzice. Ale coraz częściej łapię się na tym, że czuję ulgę, kiedy nie odbieram telefonu. Boję się, że znów usłyszę: „Mateuszku, czy mógłbyś tylko…”

Zaczęło mi to przeszkadzać

– Mamo, nie – powiedziałem w końcu, pierwszy raz od lat.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Tak długa, że aż spojrzałem na ekran, czy rozmowa się nie rozłączyła. Nie rozłączyła się.

– Jak to „nie”? – głos mamy przeszedł z niedowierzania w coś na granicy histerii. – Mateusz, my nie mamy za co żyć! Tata miał kolizję autem, musimy oddać sąsiadowi za naprawę!

– Mamo, przecież tata jeździł tym trupem bez ubezpieczenia… – zacząłem spokojnie.

– No bo nie było na składkę! Ty chyba nie rozumiesz, co to znaczy mieć rodzinę!

Westchnąłem. Czułem, jak w piersi rośnie mi gula. Z jednej strony chciałem wykrzyczeć: „Mam też siebie! Mam Martę! Mam swoje życie!” Z drugiej – głos mamy robił się coraz bardziej drżący.

To ty teraz na nas się wypinasz? – padło. – Tyle lat cię wychowywaliśmy! Jedzenie miałeś, ubrania miałeś! A teraz... co? Masz nas gdzieś?

– Mamo, ja was kocham, ale… ja już nie daję rady. Nie mogę was ciągle ratować – powiedziałem z trudem. – Mam swoje rachunki, swój kredyt, swoje życie…

– Nie martw się, synku. My to już jakoś przeżyjemy – powiedziała lodowato. I się rozłączyła.

Usiadłem w fotelu jak zbity pies. Kilka minut później przyszła Marta. Zobaczyła moją minę, nie musiałem nic mówić.

– Powiedziałeś „nie”? – spytała cicho.

Skinąłem głową.

– Dobrze. W końcu. Tylko teraz musisz to wytrzymać.

Przytaknąłem. Ale w środku czułem się jak śmieć.

Ojciec mnie zaskoczył

Zadzwoniłem do ojca dwa dni później. Czułem, że muszę usłyszeć coś innego niż łkanie i szantaż emocjonalny. Może on coś powie. Może mnie zrozumie.

– No, Mateusz – powiedział Zenon, jak zawsze bez zbędnych powitań. – Co tam?

– Tato, rozmawiałeś z mamą?

– A bo ja wiem… Coś tam mówiła, że się pokłóciliście.

– Nie pokłóciliśmy się. Powiedziałem, że nie mam z czego wam przelać. Że nie mogę non stop was ratować. Że mam swoje życie.

– No… to nie przelałeś?

Zatkało mnie. Nawet nie próbował udawać, że chodzi o coś więcej niż przelew.

– Tato, ja was rozumiem. Wiem, że nie macie lekko. Ale ja też mam ograniczenia. Nie chcę, żebyście musieli się martwić, ale… może czas coś zmienić? Może trzeba zacząć oszczędzać, inaczej planować wydatki?

– Młody – westchnął ciężko. – Życie to nie kalkulator. My już tak mamy. Jak nie ty, to weźmiemy chwilówkę. Spoko.

Zamarłem.

– Co ty gadasz? Jaką chwilówkę?

– E tam… coś się zawsze załatwi. Twoja matka się zna na tym. Dobra, kończę. Trzymaj się.

I się rozłączył. Zostałem z telefonem przy uchu, z pustką w środku i jedną myślą: Oni się nigdy nie zmienią.

Ciotka mnie wspierała

Pojechałem do ciotki Ireny z potrzebą wygadania się. Starsza siostra mamy, od lat na dystans z rodziną, ale zawsze mówiła rzeczy wprost. Marta mówiła: „Jedź. Może cię otrzeźwi”.

Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Irena zaparzyła mocną kawę, jak zwykle. Nie udawała, że nie widzi, jak trzęsą mi się ręce.

– No to mów, co ci leży na wątrobie – rzuciła.

Opowiedziałem wszystko: prośby o pieniądze, histerię mamy, obojętność ojca. I o to, że czuję się jak bankomat na dwóch nogach.

Irena słuchała w milczeniu. Dopiero gdy skończyłem, westchnęła i sięgnęła po papierosa.

Ona zawsze tak robiła, wiesz? Najpierw łzy, potem portfel. A ty jesteś za dobry.

– Ale przecież to moi rodzice…

– I co z tego? Ty masz tylko jedno życie, Mateusz. A oni? Żyją tak od zawsze. Kiedyś wyciągali od mnie, potem od wujka Henia, teraz ty. Oni nie chcą zmiany. Im jest dobrze, jak mają kogo obwinić.

Zamilkłem. Gorzka prawda bolała bardziej niż wcześniejsze wyrzuty sumienia.

– Twoja matka nie jest zła. Ale wie, jak grać. A Zenek? Ten to zawsze miał w nosie, co będzie jutro. Dopóki miał papierosy i telewizor, był królem świata.

Patrzyłem w kaflowy blat, w którym odbijała się moja zmęczona twarz.

– To co mam zrobić?

– Zastanowić się, czy chcesz być ich tarczą jeszcze przez dziesięć lat. Bo jak nie powiesz „dość” teraz, to oni nigdy nie przestaną.

To mnie zezłościło

Telefon zadzwonił wieczorem. Mama.

Nie odbierałem. Piąty raz tego dnia. Marta spojrzała na mnie z kanapy.

– Znowu ona?

Skinąłem głową. Nie musiałem nic mówić.

A ty znowu nic jej nie powiesz?

Zacisnąłem szczękę. Marta wstała i rzuciła mi w twarz:

– Wiesz, że od dwóch tygodni nie rozmawiamy o nas? O wakacjach, o ślubie, o mieszkaniu. Nic. Tylko twoja matka. Ja też istnieję, Mateusz. Albo przynajmniej kiedyś istniałam.

Nie odpowiedziałem. Bo co miałem powiedzieć? Kiedy w końcu oddzwoniłem do mamy, usłyszałem:

– Synku, no wreszcie. Już myślałam, że coś ci się stało. Słuchaj, bo trzeba by pralkę nową. Stara to już wyje tak, że sąsiedzi dzwonią, że trzęsie im się sufit.

– Mamo, może zaczekajmy. Ja też mam wydatki. Nie rozumiesz, że…

– Mateusz – przerwała mi – ja nie mam czasu na twoje problemy. Nam się wali życie.

Rozłączyła się bez słowa „dziękuję”. Bez zapytania, co u mnie. Czy żyję, czy jestem szczęśliwy. Tylko pralka. Tylko pieniądze.

Wtedy zrozumiałem: dla nich nie jestem człowiekiem. Jestem bankomatem.

Narzeczona miała dość

Marta stała przy oknie z kubkiem herbaty, ale wiedziałem, że jest zimna od dawna. Jak ona.

– Musimy pogadać – powiedziała cicho.

Usiadłem na kanapie, jak na ławie oskarżonych. Nawet nie udawałem, że będzie to łatwa rozmowa.

– Mateusz, ja nie jestem zła, że pomagasz rodzicom. Naprawdę. Ale ja tu jestem. Codziennie. I widzę, jak cię to męczy.

Milczałem. Bo przecież miała rację.

– Pamiętasz, jak mówiłeś, że chcesz kiedyś kupić małe mieszkanie nad morzem? Na weekendy, na spokój? – zapytała nagle. – To ja cię wtedy kochałam najbardziej. Byłeś człowiekiem, który coś chciał. A teraz? Ty chcesz tylko przetrwać kolejny telefon.

Pokręciłem głową.

– To nie takie proste…

– Nie, Mateusz. To ty robisz to trudne – warknęła. – Bo nie potrafisz powiedzieć „stop”. Bo każda twoja decyzja to pytanie: „co powiedzą rodzice?”

– Bo to są moi rodzice – szepnąłem, jakby to było zaklęcie chroniące przed wszystkim.

– A ja kto jestem? Przypadek? Przejściowa lokatorka?

Zamilkła, wzięła głęboki oddech i wypaliła:

– Albo im powiesz „dość”, albo ja odejdę. Nie chcę żyć w trójkącie z twoją matką.

Zawisło między nami milczenie. Długie. Dłuższe niż każde inne. A potem Marta wyszła do sypialni, zamknęła drzwi. A ja zostałem z pytaniem, którego bałem się zadać: co się stanie, jeśli wybiorę źle?

Musiałem wybrać

Minęły trzy tygodnie. Nie odebrałem ani jednego telefonu od rodziców. Przelewów też już nie było. Każdego dnia czekałem, że wydarzy się coś dramatycznego: list, awantura, wizyta bez zapowiedzi. Ale nic. Tylko cisza.

Marta jeszcze ze mną była, ale jakby zniknęła. Mijaliśmy się rano w kuchni, wieczorami w łazience. Nie było kłótni. Ale nie było też dotyku.

Siedziałem sam przy biurku i przeglądałem stare zdjęcia. Znalazłem jedno – ja, może z siedem lat, siedzę tacie na kolanach, mama trzyma mnie za rękę. Wszyscy się śmiejemy. Zatrzymałem się na tym zdjęciu dłużej, niż powinienem.

Przypomniało mi się, jak zbudowaliśmy razem domek na drzewie. Jak mama robiła najlepsze naleśniki z dżemem wiśniowym. Jak się śmiali, gdy przebierałem się za pirata i udawałem, że ratuję świat.

I nagle poczułem to wszystko na raz: tęsknotę, złość, wstyd. Bo kocham ich. Ale już nie umiem ich kochać tak, jak kiedyś. Za dużo razy przelali przez to uczucie własny strach, wygodę i zależność. Telefon znów zadzwonił. Matka. Nie odebrałem. Patrzyłem, jak ekran gaśnie. I jak zostaję sam – ze sobą, z Martą w drugim pokoju, z decyzją, którą podjąłem.

Mateusz, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama